Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Podszedł do łóżka i opadł na nie. – Wieża zawaliła się – rzekł. – Nic już nie dało się zrobić. Mance’a mieli skazać tak czy inaczej – nie miał szans wyjść z tego procesu z życiem. A ja pragnąłem ciebie, Laro! Zawsze cię pragnąłem! Tylko że dopóki Mance był w pobliżu, nawet byś na mnie nie spojrzała! Lara milczała, nie wiedząc, co powiedzieć. – Chciałem się pozbyć Mance’a – przyznał, tak cicho, że ledwo go słyszała. – Kochałem cię jak wariat. Nadal cię kocham. W jego oczach pojawiły się łzy. Lara wstała od biurka i podeszła do łóżka. Wzięła jego głowę w ramiona i szeptała kojącym tonem: – Rozumiem, kochany. Rozumiem. – Nie powinienem był tego robić, wiem – pochlipywał Molina. – Zrujnowałem mu życie. Ale zrobiłem to dla ciebie. Dla ciebie. W oczach Lary nie było ani śladu łez. – Co się stało, to się nie odstanie – powiedziała. – Mance nie żyje. Musimy jakoś żyć dalej. Trzymając go Lara nie myślała już ani o Mansie Bracknellu, ani o dziwnym, bezwzględnym człowieku, znanym jako Dante Alexios. Nie myślała o biskupie Danversie ani nawet o samej sobie. Myślała o swoim synu. Tylko o Victorze Juniorze. Tylko on się teraz liczył. WSCHÓD SŁOŃCA Pierścień powoli wschodzącego Słońca był jak stopiona lawa: sączył żar do małej kabiny traktora. Yamagata dostrzegł, że Alexios jedzie prosto w kierunku Słońca i uskoku. – Co pan robi? – spytał. Alexios obrócił toczący się pojazd tuż przed skrajem uskoku i nacisnął hamulec. Traktor zatrzymał się. – Wysiadamy – oznajmił. – Myślałem... – Rozprostujemy trochę nogi – rzekł Alexios, otwierając klapę po swojej stronie kabiny ze szkłostali. Choć w skafandrze nie czuło się tego, Yamagata uświadomił sobie, że całe powietrze natychmiast uciekło w otaczającą ich próżnię. Alexios obrócił się w jego stronę i wystukał coś na klawiaturze na nadgarstku skafandra. Yamagata usłyszał jego głos w słuchawkach hełmu: – Żeby się porozumieć, będziemy musieli korzystać z radia w skafandrze. – Chce mnie pan zabić, tak? – spytał Yamagata otwierając klapę po swojej stronie. – Zamordował pan cztery miliony ludzi – odparł Alexios cicho, prawie rozbawionym tonem. – Myślę, że stracenie pana to zwykły akt sprawiedliwości. – Rozumiem. Yamagata zszedł ostrożnie z fotela i stanął na twardym, upstrzonym kamieniami gruncie. Jestem w rękach szaleńca, pomyślał. – Gdyby się pan nad tym zastanawiał – wyjaśnił Alexios, obchodząc traktor i podchodząc do Yamagaty – radio skafandra nie ma na tyle dużego zasięgu, żeby dało się porozumiewać z bazą. Nie da się bez przekaźnika traktora, a na nim wyłączyłem częstotliwość nadawania. – Nie mogę więc wezwać pomocy – stwierdził Yamagata. – Ja też nie – wypowiadając te słowa Alexios dotknął jakiegoś przełącznika na skafandrze i traktor ruszył, wzbijając chmurki pyłu, oddalając się od nich. – Nie jedzie pan nim? – spytał zdziwiony Yamagata. – Nie, zostaję tu z panem. Umrzemy razem. W bazie namierzą sygnał traktora i dojdą do wniosku, że wszystko w porządku. Yamagata niemal się roześmiał. – I to ma być zwykły akt sprawiedliwości? – Może istotnie nie taki zwykły – zgodził się Alexios.– Wymierzam sprawiedliwość już od kilku dni, ale najwyraźniej jeszcze nie nabyłem wprawy. Alexios zatrzymał się. Yamagata cofnął się o kilka kroków, ale uświadomił sobie, że tuż za nim zaczyna się uskok. – Wymierzał pan sprawiedliwość? – spytał. – Co pan ma na myśli? – Molinę i Danversa – odparł gładko Alexios. – To ja przy wiozłem tu marsjańskie skały. Doprowadziłem do nich Molinę, a on łyknął przynętę jak dureń, którym zresztą jest. – A Danvers? – Zrzuciłem winę na Danversa. Teraz obaj lecą w niełasce na Ziemię. – Celowo zniszczył im pan kariery. – Zasłużyli na to. Zniszczyli mi życie. Obaj. Odebrali mi wszystko co miałem. To szaleniec, pomyślał Yamagata. Traktor oddalał się powoli, tocząc się w stronę niepokojąco bliskiego horyzontu. – Wiadomość dla pana Yamagaty. – W słuchawkach usłyszał głos kontrolera bazy. – Od kapitana frachtowca Xenobia. Alexios rozłożył odziane w rękawice ręce. – W takim razie... Kontroler nie czekał na potwierdzenie. – A oto otrzymana wiadomość, proszę pana. Yamagata usłyszał ciche stukniecie i rozległ się inny głos. – Sir, przepraszam, że przeszkadzam, ale kapitan uznał, że powinien się pan o tym dowiedzieć. Jeden z pasażerów znajdujących się na pokładzie popełnił samobójstwo. Biskup Danvers poderżnął sobie gardło w łazience swojej kajuty. Wygląda jak rzeźnia. Yamagata obrzuciła Alexiosa stanowczym spojrzeniem, ale dostrzegł tylko własne odbicie w ciemnej szybce hełmu. – Dziękuję za informację – rzekł, prawie szeptem. – Oni nas nie słyszą – przypomniał Alexios. Znów rozległ się głos kontrolera bazy. – Czy będzie jakaś odpowiedź, panie Yamagata? Sir? Czy pan mnie słyszy? Alexios podszedł do brzegu uskoku. Do licha, pomyślał. Nie usłyszą nas, więc zaczną się martwić. – Panie Yamagata? Panie Alexios? Proszę, odpowiedzcie. Jeśli wyślą ekipę ratunkową, będą szukać traktora, pomyślał Alexios. Dopiero jak go znajdą i odkryją, że nas tam nie ma, zaczną nas szukać. Chwycił Yamagatę za okryte skafandrem ramię. – Idziemy na spacer. Yamagata zawahał się. – Dokąd mnie pan zabiera? Alexios wskazał kierunek wolną ręką. – Tam, na dno uskoku. Kiedy wzejdzie Słońce, lepiej się nie narażać na bezpośrednie działanie promieni słonecznych. Na dole będzie chłodniej. Zaledwie jakieś paręset stopni Celsjusza w cieniu. – Chce pan przedłużyć moją egzekucję? – Chcę uniemożliwić im przyjście nam z pomocą – odparł Alexios. Yamagata podszedł do brzegu uskoku. W skafandrze trudno było spojrzeć w dół, ale brzegi rozpadliny nie wyglądały na strome. Były wszakże dość nierówne. Jeden fałszywy krok i polecę na dół