Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Przepowiedziały to gwiazdy oraz pewne duchy, z którymi utrzymuję łączność. Lakhme rzuciła mu drwiące spojrzenie. — Wy, czarnoksiężnicy, zawsze staracie się wmówić, że dzięki swoim mocom potraficie poznać przyszłość i wiedzieć o wydarzeniach w odległych krainach, założę się jednak, że o wiele bardziej cenicie sobie zwykłych szpiegów. Po co inaczej byłabym ci potrzebna? — Istotnie, szpiedzy mają dla mnie pewną wartość, potwierdzają bowiem to, co przewidziałem — w kącikach cienkich ust Khondemira pojawił się wątły uśmieszek. — Sama wiesz, że mam z ciebie i inny pożytek… Podszedł do Lakhme i otoczył ją ramionami. Kobieta oparła dłoń o jego pierś i popatrzyła na niego z ironią. — Czy twoi czarodziejscy bakałarze nie pouczyli cię, że folgowanie cielesnym żądzom doprowadza do poważnego nadwątlenia sił magicznych? — Pouczyli — odparł. — Był to jeden z paru przypadków, kiedy się mylili. Puścił ją, gdy dyskretne pukanie oznajmiło o przybyciu służącego. Lakhme stała nieruchomo przy drzwiach, dopóki mężczyzna nie postawił tacy na niskim stoliku i wyszedł. Potem Vendhianka wzięła z rąk Khondemira kielich z winem i powoli przeszła po pokoju, podziwiając wystrój wnętrza. Zdawała się nie zwracać uwagi na swoją nagość. — Miło znów znaleźć się w cywilizowanych okolicach — powiedziała. — Hyrkańczycy nie doceniają zmysłowych uciech, z wyjątkiem rozkoszy konnej jazdy i zwierzęcego pijaństwa. Przesunęła palcami po szkatułce z drewna sandałowego, oblicowanej zdobieniami z kłów mamuta. — Niektórzy czują pociąg do pięknych niewiast — stwierdził Khondemir. — Traktując je jako łupy wojenne. — Lakhme wzruszyła gładkimi ramionami, sprawiając, że jej piersi zadrżały. — Bartatua jest bardzo dumny, ponieważ odebrał mnie swojemu największemu wrogowi, Kuczludze. Pokazując mnie swoim ludziom, Bartatua przypomina im, że zabił Kuczlugę własnymi rękami i zabrał mu jego kobietę — zgarnęła w garść wyszywaną draperię, przyłożyła ją do twarzy, wciągając w nozdrza zachowaną w niej woń kadzidła. Z lubością zaczęła nacierać się tkaniną. — Nie masz pojęcia, co znaczy mieszkać w nędznych namiotach tych dzikusów, obchodząc się bez najprostszych wygód! — Lakhme puściła draperię, podeszła do tacy i podniosła z niej rożen z opieczonym mięsem, posypanym ziołami i zawiniętym w winne liście. Czytała w oczach czarnoksiężnika o wiele wyraźniej niż on sam w gwiazdach. — Jako pierwsza łupem Bartatui ma paść Sogaria. Jest bogata i położona w ważnym punkcie między Wschodem i Zachodem. W pobliżu nie ma miast, które mogłyby udzielić jej pomocy. To łakomy i łatwy kąsek. Od pokolenia nie było tu wojny. — Sogaria otoczona jest murami, ma też spichrze pełne zboża. — Khondemir z wysiłkiem oderwał myśli od jej gibkiego białego ciała. — Nawet jeśli Bartatui uda się zjednoczyć stepowe plemiona, jak strzelający z końskich grzbietów łucznicy zdołają przeprowadzić oblężenie? — To dzikus, ale nie głupiec — odparła Lakhme, odkładając pusty rożen i wybierając pocukrzony daktyl. — Obmyślił już plan oblężenia Sogarii, zakładając, że wszystkie plemiona okażą mu posłuszeństwo. Traktuje to jako dobrą zaprawę przed kolejnymi podbojami. Zamierza panować nad całymi narodami. — Turanem? — zapytał Khondemir. — Najpierw chce podbić Khitaj, nim zwróci się przeciw Zachodowi — jej podmalowane henną oczy śledziły bacznie każdy ruch czarnoksiężnika. — Przede wszystkim musi podbić Turan. Potem może robić, co zechce — powiedział zduszonym głosem Khondemir. Zatrzymawszy się przed czarnoksiężnikiem, Vendhianka przesunęła palcem po smoku wyszytym na piersiach jego szaty. — Bartatua ma inne plany. — Zajmiemy się nim oboje — odrzekł mag i spróbował objąć Lakhme ponownie, lecz tym razem odepchnęła go zdecydowanie. — Nie tak szybko, czarowniku! Bartatua zabił mojego poprzedniego pana i ty musisz zrobić to samo! Oddaję się tylko swoim zdobywcom. Nikt pośledniejszy nie może liczyć na moje względy. Jeśli mnie pragniesz, zabij Bartatuę i zapanuj nad jego armią. — Cenisz się bardzo wysoko, kobieto! — Khondemir zaczerpnął powietrza. Oddychał głęboko i nierówno. W głowie kręciło się mu od żądzy i wściekłości. — Ciesz się, że jesteś potrzebna do realizacji moich planów! — Muszę już iść — odpowiedziała Lakhme, zgarniając płaszcz i rękawice. — Bartatua sądzi, że co sześć księżyców potrzebuję dziesięciu dni na pewne obrzędy religijne. Najdalej za pięć dni muszę znaleźć się z powrotem w jego namiocie, inaczej zacznie zadawać pytania, na które będzie mi ciężko odpowiedzieć. Nie grzeb się, powiedz mi, co mam robić. Gdy ciało kobiety, której wyczekiwał z takim utęsknieniem, zniknęło pod połami opończy, czarnoksiężnik zdołał jako tako zapanować nad myślami. — By umożliwić realizację naszych planów, muszę zapanować nad duszą i umysłem Bartatui. Najskuteczniejszym sposobem osiągnięcia tego celu jest zdobycie substancji, które niedawno stanowiły część jego osoby. Wskazałyby one moim sługom ze świata duchów drogę, którą mogłyby wtargnąć w jego istotę i nagiąć umysł Bartatui do mojej woli. — Jakich substancji? — Włosów, obciętych paznokci, kawałków naskórka i… — zawahał się — tego, co tylko nałożnica może zebrać… — Dostaniesz to — odpowiedziała Lakhme bez najmniejszego skrępowania, jakby czarnoksiężnik prosił ją o zrobienie zakupów na targu. — Czas już na mnie. Następnym razem spotkamy się w Grodzie Kurhanów. Bywaj. Wyszła, zamiatając podłogę połami opończy. Khondemir nalał sobie drugi kielich wina