Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Robiłem rzeczy, które nie przyśniłyby mi się przez sto lat. — Na przykład, jakie? — Drogi panie, przyjacielu, kompletnie się rozbestwiłem! Zamieniłem się w dziką bestię, zwierzę! Przestałem być człowiekiem! Wpływy licznych wieków cywilizacji po prostu opadły ze mnie. Cofnąłem się do neolitu! — I co pan zrobił? — Nie pamiętam zbyt wyraźnie następnych chwil. Wszystko działo się tak prędko i gwałtownie. Ale zdjęła mnie żądza tak straszliwa, jak tylko można sobie wyobrazić. Wszystko inne zniknęło z mojej świadomości. Chciałem wyłącznie kobiety. Czułem, że jeżeli natychmiast nie dopadnę jakiejś, wytrysnę! — Szczęśliwa Jeanette — powiedziałem, spoglądając w stronę sąsiedniego pokoju. — Jak się po tym czuje? — Jeanette odeszła ode mnie ponad rok temu — odparł. — Zastąpiłem ją świetną chemiczką, Simone Gautier. — W takim razie, szczęśliwa Simone. — Nie, nie! — krzyknął Henri. — To właśnie było okropne. Ona nie przyjechała. Że też właśnie dzisiaj musiała się spóźnić do pracy! Zacząłem odchodzić od zmysłów. Puściłem się pędem po schodach. Byłem jak niebezpieczne zwierzę. Polowałem na kobietę, jakąkolwiek kobietę, którą, gdybym ją znalazł, Bóg powinien mieć w opiece. — I kogo pan znalazł? — Nikogo, dzięki Bogu. Ponieważ nagle oprzytomniałem. Efekt działania zapachu minął. Stało się to bardzo prędko, a ja znajdowałem się w tym momencie na podeście drugiego piętra. Było mi zimno. Jednak natychmiast dokładnie pojąłem, co zaszło. Wbiegłem z powrotem na górę i wpadłem do pokoju, mocno ściskając palcami nos. Skierowałem się prosto do szuflady, gdzie trzymam zatyczki. Od samego początku mojej pracy nad tym projektem trzymałem w pogotowiu na taką właśnie okazję zapas zatyczek. Wepchnąłem je sobie do nosa. Z nimi byłem bezpieczny. — A czy te cząsteczki nie mogą się dostać do nosa przez usta? — spytałem go. — Nie dotrą do pól recepcyjnych — odparł. — Dlatego właśnie nie może pan wąchać ustami. Poszedłem więc do aparatury i zgasiłem ogrzewanie. Potem przelałem maleńką ilość drogocennego płynu ze zlewki do bardzo mocnej hermetycznej butelki, którą pan tu widzi. Jest w niej dokładnie jedenaście centymetrów sześciennych płynu numer tysiąc siedemdziesiąt sześć. — I wówczas zatelefonował pan do mnie. — Nie, nie od razu. Bo w tym momencie zjawiła się Simone. Wystarczył jej jeden rzut oka na mnie, żeby z krzykiem uciekła do sąsiedniego pokoju. — Dlaczego to zrobiła? — Mój Boże, Oswaldzie, stałem tam nagusieńki jak mnie Pan Bóg stworzył i nie miałem o tym pojęcia. Musiałem w szale zedrzeć z siebie ubranie. — I co dalej? — Ubrałem się. A potem poszedłem do Simone i opowiedziałem jej dokładnie, co zaszło. Kiedy dowiedziała się prawdy, podnieciła się tak jak ja. Proszę nie zapominać, że pracujemy nad tym razem już od ponad roku. — Nadal tu jest. — Tak. Obok, w drugim laboratorium. Opowiedziana mi przez Henriego historia była niezwykła. Wziąłem małą kanciastą buteleczkę i spojrzałem na nią pod światło. Przez grube szkło widziałem około pół cala płynu, bladego i różowo-szarego, jak sok z dojrzałej pigwy. — Niech pan nie upuści — przestrzegł mnie Henri. — Następny krok — ciągnął — to przeprowadzenie odpowiedniej próby w warunkach laboratoryjnych. W tym celu muszę rozpylić odmierzoną ilość płynu na kobietę, a potem dopuścić do niej mężczyznę. Muszę koniecznie obserwować ten proces z bliska. — Jest pan starym świntuchem — powiedziałem. — Jestem olfaktochemikiem — odparł z afektacją. — A może to ja wyszedłbym na ulicę z zatycz-kami w nosie i opsiukał tym płynem pierwszą z brzegu kobietę? — zaproponowałem. — Pan mógłby wszystko obserwować z okna. Powinno to być bardzo zabawne. — Na pewno byłoby zabawne — odparł Henri. — Ale nie za bardzo naukowe. Próby muszę przeprowadzić tutaj, pod kontrolą. — Ja zagram rolę samca — oznajmiłem. — Nie, Oswaldzie. — Co znaczy: nie? Ja nalegam. — Proszę posłuchać — oświadczył Henri. — Jeszcze nie wiemy, co stanie się w obecności kobiety. To bardzo silny środek, tego jestem pewien