Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Ani też każdego kamyczka po kolei. Ale można ją poruszyć. Jestem przekonany, że u jej podstawy znajduje się korzeń, kotwica, która podtrzymuje całą strukturę przysięgi. Jak... jak łuk mostu, jak zwornik, który spaja całą konstrukcję. To właśnie musimy odkryć, musimy poznać naturę owego fundamentu. Gdy go odnajdę, wtedy go zniszczę i przysięga straci moc. Dzięki Aleksandrowi moja moc wzrosła stokrotnie. Jeśli tylko zdobędziemy ostatni element, cała układanka będzie gotowa. – A jeśli... – zaczęła ostrożnie Krista, świadoma, że znajduje się w latającej Machinie, dwa tysiące stóp nad ziemią – teoria Gajusza jest prawdziwa? Co wtedy? Maksjan zesztywniał i zacisnął dłoń na jej ręce. Krista oddychała powoli, starając się nie zważać na ból. Książę milczał przez chwilę zamyślony, nie zwracając uwagi, że sprawia dziewczynie ból. – Nie – przemówił wreszcie Maksjan, zmieniając pozycję i puszczając jej rękę. – Nie sądzę, by miał rację. Nie ma wykształcenia w tym kierunku. To tylko jego przypuszczenia, którymi mnie karmi, bym działał zgodnie z jego pragnieniami. Nie ma żadnych dowodów, tylko przeczucie. Krista uśmiechnęła się lekko, słysząc strach w głosie Maksjana. Rozważała przez moment różne możliwości, ale gdy dostrzegła, że księcia ogarnia przygnębienie, postanowiła odłożyć tę kwestię na później. Deszcz doskwierający wczasowiczom w Neapolu i Bajach został za nimi, a Machina szybowała nad polami Lacjum. Książę pożegnał się z Kristą i wrócił do gorącego ciasnego wnętrza Machiny, by wydać instrukcje załodze przygotowującej się do lądowania. Pozostawiona sama sobie, dziewczyna rozcierała powoli obolały nadgarstek i rozmyślała. Musiała z kimś o tym porozmawiać, i to szybko. Książę przygotowywał się do bardzo ryzykownego przedsięwzięcia, które mogło pozbawić życia nie tylko jego, ale i niezliczone rzesze niewinnych ludzi. – Ale jestem całkiem sama – powiedziała głośno. – Samotna ciemnowłosa niewolnica bez rodziny i przyjaciół. Ta myśl przeniknęła ją bólem niemal równie intensywnym jak ten, który czuła w ręce. Odsunęła od siebie wspomnienia innych chwil spędzonych z księciem. By zająć myśli czym innym, wygładziła płaszcz i obejrzała metalową rurkę przypiętą do wewnętrznej części jej przedramienia. Czubkiem palca dotknęła grotu metalowej strzałki ukrytej we wnętrzu rurki i sprawdziła, czy nie ma na niej jeszcze śladów krwi z oka tej grubej krowy Alais. Czuła lekkie swędzenie przenikające pocisk, świadectwo obecności mocy, którą książę wlał weń wiele miesięcy wcześniej. Upewniwszy się, że sprężyna jest naciągnięta, a pierścień na kciuku lekko poluzowany, sprawdziła pozostałe elementy swego wyposażenia – długi, wąski nóż tkwił u jej boku, na biodrach spoczywała druciana pętla. Znajoma procedura pomogła jej uspokoić myśli. Machina przechyliła się na bok, zmierzając ku pokrytym gęstym lasem wzgórzom na skraju wypełnionej mgłą doliny. W świetle późnego popołudnia błyszczały marmurowe kopuły i kolumny. Rozłożone szeroko skrzydła Machiny chwytały powietrze niczym olbrzymie żagle, spowalniając jej lot. Krista uniosła się lekko nad siedzisko, spoglądając na martwy ogród i wielki dom wieńczące pobliskie wzgórze. – Nic się tu nie zmieniło! Ruina wypełniona odorem śmierci! Barczysty mężczyzna o wąskiej tali i krótko przystrzyżonych siwych włosach szedł przez jeden z niższych pokładów Machiny. Ubierał się jak Pers: miał lekkie lniane spodnie podtrzymywane przez bogato zdobiony skórzany pas, obcisłą jedwabną koszulę i wyszywaną kurtę z wołowej skóry. Jego nos mógł jednak należeć tylko do Rzymianina i to pochodzącego z patrycjuszowskiej rodziny. Oczy, zimne i szare, ani na moment nie pozostawały w bezruchu, spoglądały to na dach domu, to znów na bujne chwasty, które zarosły stary ogród. Na skórzanym pasku przerzuconym przez jego ramię wisiał krótki miecz o starym, klasycznym kształcie. – Dobrze znasz to miejsce, Gajuszu. Pewnie spędziłeś tu dzieciństwo, prawda? Po metalowych schodach, które wynurzyły się z brzucha Machiny, schodził inny, nieco niższy mężczyzna. Jego krokom towarzyszyły pokrzykiwania służących, którzy zaczęli wyładowywać ze statku drewniane skrzynie zawierające łupy z Dastagirdu i księgi perskich mędrców. W ogrodzie było dość chłodno, a zapach świeżej ziemi zrytej szponami Machiny łaskotał nozdrza Juliusza. – Nie, Aleksandrze, wychowywałem się nad morzem, w domu mojej ciotki. To miejsce to kaprys, na który pozwoliłem sobie już jako dojrzały mężczyzna. Chodź ze mną, chciałbym ci coś pokazać. Starszy mężczyzna przeszedł przez ogród i zaczął wspinać się po szerokich granitowych schodach prowadzących do wysoko sklepionej arkady okalającej dom. Choć na stopach miał tylko lekkie buty wojskowe, kamień zatrzeszczał nieprzyjemnie, gdy tylko postawił nogę na pierwszym stopniu. Gajusz znieruchomiał i spojrzał na kamienną płytę pod swoimi sandałami. Marmur popękał w tym miejscu niczym kruchy lód, pokrywając się całą siatką drobnych rys. Gajusz zmarszczył brwi i uniósł rękę w ostrzegawczym geście. Aleksander, który nosił swe długie złociste włosy spięte na plecach dwoma miedzianymi paskami, także przystanął. Podobnie jak starszy mężczyzna był bardzo czujny, jego jasnoniebieskie oczy omiatały spojrzeniem cienie za kolumnami i brązowymi szeregami drzew i krzewów powyżej domu. Odwrócił się powoli, ukazując Gajuszowi swe kształtne policzki i nos. W odróżnieniu od Rzymianina ubrany był tylko w proste sandały i krótką białą tunikę, która nie zakrywała jego muskularnych ud ani bicepsów