Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Mistrz katowski rozsierdził się i bez pośpiechu zdławił płomień dłonią, popisując się pogardą dla bólu. Gderliwie przemówił: - Pociągnęliśmy tylko trochę, Wasza Miłość. To był jakiś mięczak. Niczego nie wytrzymał. - Odpowiecie za to! - krzyknął Havel. Ulżyło mu, kiedy naprzeciw siebie zobaczył chłopca, któremu w knajpie nie powinni nawet podać piwa. Jego Miłość zwrócił się do sędziego. - Kto to? Jan Mateusz Vohrubka padł na kolana. - Spróbuj się nie unosić, Wasza Miłość i nie sprowadzaj na nas wszystkich zagłady.Ten człowiek jest silniejszy niż wszyscy cesarze i królowie, silniejszy nawet od Ojca Świętego! Ten człowiek, panie, jest jednym z Dwunastu! Ostatnie zdanie wypowiedział głębokim, zamierającym głosem i dokończył je z czołem przyciśniętym do podłogi. Młodzieniec przewrócił pijackimi oczyma.Sędzia pochylił się ku niemu. - Przyszli razem, Wasza Miłość, wykrzykiwali sprośne rzeczy, wymyślał nam od bydląt. To nie byle kto. - Czy jest tak, jak mówi alchemik? - spytał młodzieniec. - Nie - odpowiedział głośno Havel. Doszedł do wniosku, że najwyższy czas skończyć z tą maskaradą. - Pan jest najwyższym autorytetem w mieście? Młodzieniec zdumiał się, jak można zadawać tak głupie pytanie, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć uprzedził go sędzia. - Nie wiesz, że Jego Miłość... - To nieważne - przerwał mu Havel. - Wszyscy musicie zdać sobie sprawę, że nastał czas wielkich przemian. - Ma rację, Wasza Miłość. Trzynasta brama się otworzyła - wymamrotał przy ziemi alchemik. - A ty też skończ pleść bzdury. Już od czterech dni oddziela was od świata ściana zielonego światła. W swojej nieświadomości uważaliście to zapewne za jakiś cud... - Dzieło szatana! - surowo powiedział szlachcic. - Cud czy dzieło szatana, to nieistotne. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Alchemik pokręcił tylną częścią ciała wyrażając aprobatę. - Ta ściana zielonego światła to... jak by to wyjaśnić... Za nią zaczyna się świat zupełnie inny niż potraficie sobie wyobrazić. Wy tutaj żyjecie na początku wieku siedemnastego. Ale tam za ścianą jest wiek dwudziesty pierwszy, tam jest rok dwa tysiące trzydziesty pierwszy! Havel nie miał złudzeń, że ta informacja wywrze na słuchaczach jakiekolwiek wrażenie. Nie mogli zrozumieć nic z tego, co im opowiadał. Taką świadomość mieli wszyscy członkowie konsylium, które zwołano na gruncie Akademii Nauk wkrótce po tym, kiedy w północnych Czechach pojawiła się pierwsza anomalia czasowa o nie znanym dotąd rozmiarze. Do tej pory były to mikroanomalie wielkości śnieżnej kulki, ale teraz, po raz pierwszy od rozpoczęcia prób z parasyngularnością, powstała anomalia o średnicy ponad dziesięciu kilometrów. Jak to tym ludziom wyjaśnić? Czy potrafią zrozumieć, że znaleźli się cztery wieki później w strumieniu czasu? Konsylium, które zapewne obraduje również w tej chwili, podzieliło się na dwa obozy. Część jego członków proponowała radykalne cięcie. Trzeba przedostać się do anomalii, wyprowadzić uwięzionych w niej ludzi i bez skrupułów adaptować. Przedstawiciele różnych dziedzin nauk społecznych ostro zaprotestowali, odwołując się przy tym do zasad etyki. Twierdzili, że trzeba stworzyć takie warunki, żeby ludzie wewnątrz anomalii w spokoju dokonali żywota tak, jak do tego przywykli. Adaptacja oznaczałaby ujmę w ich wolności osobistej, skrzywiłaby ich osobowość. Może tylko dzieci, w odpowiednich warunkach, dałoby się wyprowadzić na zewnątrz i stopniowo przystosowywać do życia dwudziestego pierwszego wieku. Trzeba więc infiltrować w środku anomalii zespół specjalistów, którzy stopniowo, krok po kroku, w sposób kontrolowany będą zmieniać warunki życia tak, aby w ciągu kilkudziesięciu lat... Ach, Boże, pomyślał Havel, który sam był zwolennikiem tej drugiej koncepcji, dopóki nie przekroczył Bariery i nie przekonał się, jak faktycznie wygląda życie w środku anomalii, mój Boże, czy ktoś potrafi wyobrazić sobie grozę sali tortur? Grozę lipy obwieszonej trupami? Odchrząknął i nawiązał do przerwanego wykładu. - Za ścianą zielonego światła, nazywamy ją Barierą, jest zupełnie inne życie. Szybko do niego przywykniecie. Jest o wiele piękniejsze, wygodniejsze, przyjemniejsze niż to tutaj. Ludzie pracują tam bez wysiłku... Młodociany szlachcic ze znudzeniem wzruszył ramionami i rozejrzał się za najbliższym kuflem. Trochę to Havla zdopingowało, ale zarazem mu przypomniało, jak wielka przepaść dzieli jego myślenie od myślenia tych ciemniaków. - Zapewniam was, że mamy tam również to piwo, które sobie tak upodobaliście. Starczy go dla wszystkich. Przyzwyczaicie się. Szlachcic się napił. Nieźle sobie poczyna jak na siedemnastoletniego gołowąsa, pomyślał Havel. I emanował z niego autorytet, jakiego mógłby mu pozazdrościć nawet profesor Lippert. - Mówże - powiedział młodzieniec. To oznaczało: masz ostatnią szansę, do tej pory słuchaliśmy samych bzdur. - Nasi naukowcy... nasi alchemicy - poprawił się Havel - przeprowadzili eksperyment. W swoich... pracowniach... sztucznie stworzyli zarodek wszechświata. jest to jajko, z którego rodzą się gwiazdy, planety, wszelka energia i materia kosmosu. Co by powiedzieli jego koledzy, gdyby usłyszeli taką teorię parasyngularności... popękaliby ze śmiechu! "Ale chciałbym ich widzieć na moim miejscu" - myślał Havel. "A czy mam inne wyjście? Muszę się przystosować do ich myślenia". - Ci alchemicy... - kontynuował, ale szlachcic, wreszcie zainteresowany jego wykładem, przerwał mu pytaniem. - Cesarscy alchemicy? Pan Filip Lang z Lagenfels? Pan Johannes Frank z Frankhenfels? "Ciężko będzie" - pomyślał Havel. - Są to zupełnie inni mędrcy, których imion nie znacie. - Dlaczego Jego Wysokość Cesarz nie powołał ich do swoich służb? - Cesarz nie żyje, nie rozumiecie tego? Już od ponad czterystu lat! Ludzie, proszę, wysłuchajcie mnie. Zapomnijcie o kształcie świata, jaki znaliście. Już od jutra wszystko będzie inaczej. Przyjdą moi przyjaciele... - Co zrobili ci... nieznani alchemicy? "Muszę ich wziąć na patetyzm" - zdecydował Havel. Rozłożył ręce i z czołem wzniesionym w górę z czcią przemówił. - Otworzyli bramę do gwiazd. - Nie! Jan Mateusz Vohrubka jęknął i podniósł się na kolana. - Nie! Niech Wasza Miłość go nie słucha! Już to pojąłem... On... - wskazał palcem Havla - on nie jest jednym z Dwunastu. - Czy to prawda? - spytał ostro szlachcic. Havel wzruszył ramionami. - Nigdy nie twierdziłem, że tak jest
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Orygenes Talk więc dręczące Platona pytanie z Eutyjrona — czy bogowie miłują to, co święte, ponieważ jest święte, czy też jest ono święte dlatego, że bogowie je miłują? —...
- Leżąc wieczorem ze wzrokiem wbitym w gasnące węgle, zastanawiałem się, jakich narzędzi należy użyć, żeby wyciąć w żywopłocie przejście, i gdzie te narzędzia zdobyć...
- Skoro bowiem od długiego czasu nie znali ni nazwy, ni faktu niewątpliwej klęski, więc ten nagły cios znosili bez opanowania i odpowiedniej postawy...
- Więc co robić? — Masz rację! Co robić? Co robić? — mruczał towarzysz i z powrotem położył się na łóżko...
- Pozbawione szacunku i największych źródeł dochodu istoty chwytały się więc czego tylko mogły, byle tylko zdobyć jakieś środki do życia...
- Isser przesłał wiadomość, że chce jak najszybciej wi dzieć się ze mną i Uzim, zanim więc zdążyliśmy odsapnąć, Dawid już miał na sobie fedorę i wełniany płaszcz...
- Nie: ani jedna linijka jego dawnych listów i ani jeden moment z jej własnej i niena- wistnej młodości nie dały jej odczuć, że wtorkowe wieczory mogą być tak nużąco rozwlekłe...
- "Nic nigdy nie dzieje się tak, jak tego oczekujesz - wymamrotał Lews Therin - Nie oczekuj więc niczego, a wówczas nie zostaniesz zaskoczony...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...