Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zostawili tak daleko za sobą wspomnienie lądu, że Paulowi wydało się, iż słyszy w falach nutę śpiewu. Poczuł strach, albowiem domyślał się, co to jest. Nie za- wołał raz jeszcze. Widział przed sobą srebrną rybę. Pomy- ślał o wszystkich zmarłych i o żywych w ich potrzebie, 280 schwytał Liranana daleko na morzu i dotknął go palcem swego umysłu. — Mam cię! — zawołał na głos. Stał zdyszany na pla ży, z której w ogóle się nie ruszył. — Chodź — wydysza] — i pozwól mi ze sobą porozmawiać, bracie mój. I wówczas bóg przybrał prawdziwą postać, podniósł się w posrebrzonym morzu i ruszył, ociekając lśniącą wodą, ku plaży. Gdy się zbliżył, Paul dostrzegł, że spływająca woda służy Lirananowi jako szata okrywająca jego majestat. Nie- ustannie przemykały po niej barwy morskich gwiazd i raf koralowych. — Nazwałeś mnie bratem — przemówił bóg głosem, który syczał jak fale przewalające się nad skałami. Jego broda była długa i biała. Oczy miały taką samą barwę jak księżyc. — Jak śmiałeś? — zapytał. — Wymień swe imię! . — Znasz je — odparł Paul. Jego wewnętrzne uniesie- nie opadło. Przemawiał własnym głosem. — Znasz je, mor- ski władco. W przeciwnym razie nie przybyłbyś na moje wezwanie. — Nieprawda. Usłyszałem głos mego ojca. Teraz go nie słyszę. Kim jesteś, że potrafisz przemawiać gromem Mor- nira? Paul postąpił krok naprzód wraz z cofającą się falą i spoj- rzał prosto w twarz morskiego boga. — Jestem Pwyll Dwu- krotnie Narodzony, Pan Letniego Drzewa — oznajmił. Li- ranan sprawił, że morskie fale rozbiły się z hukiem wokół nich obu. — Słyszałem tę opowieść — przyznał bóg. — Teraz wszystko rozumiem. Był bardzo wysoki. Trudno było dostrzec, czy spływa- jące wody jego szaty wpadają do morza u jego stóp, czy wznoszą się tam z niego, czy też jedno i drugie równocześ- nie. Był piękny, straszliwy i srogi. — Czegóż więc pra- gniesz? — zapytał. — Rankiem wypływamy na Cader Sedat — odparł Paul. Z ust boga wyrwał się dźwięk przypominający odgłos 281 fali uderzającej o wysoką skałę. Potem Liranan umilkł, spo- glądając z góry na Paula w jasnym blasku księżyca. — To strzeżone miejsce, bracie — odezwał się po długiej chwili. W jego głosie brzmiała nuta smutku. Paul słyszał ją już przedtem w morzu. — Czy to, co go strzeże, może cię przemóc? — zapytał. — Nie wiem — odparł Liranan. — Nie wolno mi jed nak ingerować w Gobelin, podobnie jak wszystkim bogom. Dwukrotnie Narodzony, musisz o tym wiedzieć. — Wolno, jeśli zostaniecie wezwani. Ponownie zapadła cisza, mącona jedynie nie kończącym się poszeptem odpływu oraz fal. — Teraz jesteś w Brenninie — stwierdził bóg. — Bli sko lasu twej mocy. Wtedy znajdziesz się daleko na morzu, śmiertelny bracie. Jak chcesz mnie przymusić? — Nie mamy innego wyboru, jak pożeglować — od parł Paul. — Na Cader Sedat jest Kocioł z Khath Meigol. — Nie zdołasz spętać boga w jego własnym żywiole, Dwukrotnie Narodzony — głos był dumny, lecz nie zimny. Niemal smutny. Paul poruszył dłońmi w geście, który rozpoznałby Kevin Laine. — Będę musiał spróbować — odparł. Liranan przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, po czym powiedział coś bardzo cicho. Jego głos połączył się z szu- mem fal i Paul nie dosłyszał słów boga. Zanim zdążył go 0 to zapytać, Liranan uniósł rękę. Kolory splatały się w jego wodnej szacie. Rozpostarł palce nad głową mężczyzny 1 zniknął. Paul poczuł, że kropelki morskiej wody spryskały mu twarz i włosy. Potem spojrzał w dół i dostrzegł, że stoi boso na piasku, już nie w morzu. Upłynął pewien czas. Księżyc wisiał teraz nisko na zachodzie. Ujrzał, że w padającej na wodę smudze jego srebrzystego blasku ryba o tej samej barwie wyskoczyła raz ponad powierzchnię, po czym zanu- rzyła się, aby pływać wśród morskich gwiazd i barw kora- lowych raf. 282 /Gdy odwrócił się, by ruszyć w drogę powrotną, potknął się. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak jest zmęczony. Wydawało mu się, że piasek ciągnie się bardzo długo. Dwu- krotnie omal nie upadł. Po drugim razie zatrzymał się. Stał przez chwilę bez ruchu, dysząc ciężko