Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Kto nie daje rady w ogólniaku, ten próbuje szcz[cia w paBacu. Ka|dego bior z otwartymi rkami. Bo tam mniej prawdziwej nauki, a wicej ró|nych zaj. Wic kto ma sBab gBow, idzie do nich. Nie byBy to zachcajce stwierdzenia. Hanka omal nie zrezygnowaBa z odwiedzin, ale nic atrakcyjniejszego nie miaBa do wyboru. W najgorszym razie przejdzie si po parku. Park byB rzeczywi[cie rozlegBy i starannie utrzymany. Przemy[lnie skomponowane grupy drzew i krzewów najefektow-niej wygldaBy jesieni, kiedy graBy caB gam barw. Kasztanowa aleja prowadziBa do dawnego paBacu, z którego ocalaB tylko klasycystyczny fronton opatrzony tabliczk nakazujc ochron tego zabytku, chocia| Bogiem a prawd niczego tu ju| ochroni nie byBo mo|na. Przez puste prostokty okien wida byBo gstwin bzów, kalin i grabów, odgradzajc od dworu budynki administracyjne. W pierwszym z rzdu biaBym, parterowym domu mie[ciBa si kuchnia i stoBówka. Hanka dostrzegBa wielkie pByty kuchenne, nowoczesne maszyny do obierania jarzyn i mycia naczyD, przy których kr- 24 ciii si uczniowie w kolorowych fartuchach. Nieco dalej w krytym pap drewniaku znajdowaBy si warsztaty  stolarski i mechaniczny. W trzecim pawilonie urzdzono szwalni. Hanka musiaBa przyzna racj kioskarce: szkoBa ta przysposabiaBa uczniów do praktycznego |ycia. Bez szczególnego zapaBu weszBa do dwupitrowego budynku, w którym spodziewaBa si znalez klasy. Ze zdziwieniem stwierdziBa, |e na pierwszym pitrze wszystkie izby stoj otworem, uczniowie za[ swobodnie przechodz z jednej do drugiej, cho wygldaBo na to, |e wBa[nie odbywaj si,lekcje. W jednej z tych izb mie[ciB si bogaty ksigozbiór, w drugiej pracowano samodzielnie przy kilku niewielkich stolikach, w trzeciej gromadka dziewczt i chBopców usadowiona wygodnie w wy[cieBanych fotelikach sBuchaBa wykBadu brodatego profesora, przerywajc mu niekiedy pytaniami lub dowcipem, jakby to byBo zwykBe spotkanie towarzyskie. Obecno[ Hanki na korytarzu zostaBa na pewno zauwa|ona, lecz nikt si ni nie przejmowaB, widocznie odwiedziny obcych osób zdarzaBy si tu cz[ciej. PrzystanBa w drzwiach zaciekawiona tym, co brodacz opowiadaB o wojnach religijnych we Francji. Nie przerywajc wykBadu wskazaB jej dBoni wolny fotelik z prawej strony. UsiadBa tak jak przyszBa, w parujcej wilgoci wiatrówce i zabBoconych butach. Ale nikt tutaj nie nosiB u[wiconych tra- 25 Hyc j kapci. Zanim zreszt zd|yBa przyjrze si kolegom, brodacz zapowiedziaB wy[wietlenie filmu. Jednym poruszeniem dzwigni zasBonito okna czarnymi roletami. Z kabiny umieszczonej na wprost katedry dobiegBa muzyka. Na ekran znajdujcy si za plecami profesora padBy pierwsze obrazy filmu o Henryku de Guise. ByB to zwykBy, barwny romans nakrcony we wntrzach z epoki i we wspaniaBych, renesansowych kostiumach, ale do[ bliski prawdy historycznej. Oto mBody ksi| jest [wiadkiem mordu popeBnionego na jego ojcu przez hugonot z orszaku admiraBa de Coligny. Oto szuka pocieszenia w ramionach ksi|niczki MaBgorzaty de Yalois, nastolatki o nader swobodnych obyczajach