Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Brace zmienia biegi i obserwując oba pobocza rzuca od niechcenia: - A więc jesteś naukowcem. Brace dokładnie wie, kim jest Joseph. - Biologiem. Wykładam na uniwersytecie. Brat zwalnia, kiedy wjeżdżają na mały drewniany mostek, a potem demonstracyjnie spogląda w dół strumienia, wypatruje czegoś na wschodzie. - To nie jest dobra pora, żeby je zobaczyć. - Kogo zobaczyć? - Joseph nie może nie zapytać. - Kuguary. Emma wpatruje się w rzadko sypiący śnieg, odczuwalekki niepokój, przypomina sobie rozmowę telefoniczną, w której opowiadała mamie o jakichś zabawnych uwagach Josepha. Przynajmniej jedną mama musiała powtórzyć ojcu. A on z kolei pewnie wspomniał o niej Brace'owi. - Kuguary? - powtarza Joseph. - A tak - potwierdza jej brat. Z przekonaniem. Joseph parska cicho, potem mówi: - Słyszałem już te historie. W zeszłym roku miałem studenta z tych stron. Przysięgał, że widział na polu samicę z dwójką młodych. - A, też ją widziałem. - Brace przygląda się Josephowi, potem zmienia biegi i przyspiesza. - To nie Kolorado. - Joseph kręci głową. - Tak, wiem, znam się na tablicach rejestracyjnych. - Brace chichocze. Joseph nie odzywa się przez dłuższą chwilę. Potem pyta: - Ile razy widziałeś te rysie? - Kuguary - poprawia go Brace. - Nie więcej jak tuzin razy. Joseph zerka na Emmę. "On cię sprawdza" - mówi jej wzrok. Brace wybucha gromkim śmiechem typu "gówno mnie to obchodzi". - Nie wierzysz w te wielkie koty, co? Czy to właśnie chcesz mi powiedzieć? - Ludzie widują różne rzeczy - orzeka Joseph. - To prawda - zgadza się Brace. - Jednak według mnie - konkluduje Joseph - to, że się w coś wierzy, nie oznacza, że automatycznie staje się to prawdą. - Przepraszam - mówi jej brat. Potem, głównie do siebie, dodaje: - Tak tylko patrzyłem. Tak tylko. Dla zabawy. Emma pamięta czasy, kiedy nie było czegoś takiego jak tamta katastrofa. Kiedy była mała, Nodaway pozostawało cichym, położonym z dala od głównych dróg światem, którego nikt nie potrafił znaleźć na mapie. To znaczy: z wyjątkiem tych, którzy akurat tutaj mieszkali. Potem nastąpił koniec roku sześćdziesiątego dziewiątego, a ona musiała mieć wtedy... ile? Osiem lat. Walter Cronkite mówił w telewizji o tajnych dokumentach, które jakiś pracownik biura prezydenta przekazał prasie. Ten ktoś nie aprobował wojny w Wietnamie albo nie znosił Nixona, albo był po prostu wściekły, bo pominięto go przy awansie. Zależy, w którą wersję chce się uwierzyć. Jednak bez względu na przyczynę treść tych tajnych dokumentów zaczęła przeciekać do mediów. Gazety twierdziły, że krótko po drugiej wojnie światowej w okręgu Nodaway uległ rozbiciu obcy statek kosmiczny. Pierwszy na miejscu zdarzenia znalazł się zastępca szeryfa. To właśnie Travis Bins zorientował się, że to nie żaden zabłąkany bombowiec. Przez radio, za pośrednictwem centrali okręgowej, skontaktował się z bazą sił powietrznych w Lincoln, mówiąc im, że spadło tu jakieś dziwne UFO. I był tam jeszcze, przyglądając się stygnącym szczątkom pojazdu i pilnując, by ludzie zbytnio się nie zbliżali, kiedy przyjechali wojskowi - kilka samochodów wypełnionych żołnierzami, a wśród nich dostateczna liczba bystrzaków, którzy potrafili pojąć, że to ani ich ptaszek, ani Sowietów, ani w ogóle ludzki i że lepiej będzie odizolować cały teren i poczekać na pomoc. Przez cały dzień królował chaos. Nie istniał przecież żaden podręcznik, który mówiłby, co robić z rozbitym pojazdem o nieznanych możliwościach i bliżej nieokreślonych zagrożeniach. Całą procedurę trzeba było wymyślić na pniu. Ponieważ była to pierwsza rzecz, jaka przyszła im na myśl, i to stosunkowo łatwa do przeprowadzenia, wojskowi zamknęli dla ruchu tę część okręgu. Ponieważ mogły się okazać przydatne, wykonano tysiące zdjęć rozbitego wraku. Potem załogę obcych, bez wyjątku nieżywą, popakowano w ponumerowane worki, a dziwna, najwyraźniej popsuta maszyneria została upchnięta na platformy ciężarówek i wywieziona gdzieś daleko. Dokąd - tego już nikt nie wiedział. Tajne dokumenty opisywały miejsce katastrofy bardzo pobieżnie, bo większość swoich nieoficjalnych stron poświęcały opisom działań ekip FBIz tego dnia oraz z kilku następnych lat - ekip, które zajęły się siedmioma cywilnymi świadkami wydarzenia. Rozbił się eksperymentalny bombowiec Sił Powietrznych. Taka była oficjalna, starannie zaaranżowana plotka, którą pozwolono podsłuchać Travisowi i innym świadkom. Bombowiec miał na pokładzie bombę atomową, istnieje więc problem skażenia. A to tłumaczyło z kolei, dlaczego miejsce to trzeba było spisać na straty i odizolować oraz dlaczego wykopano i wywieziono każdy najmniejszy fizyczny ślad po tym zdarzeniu. Świadków wciąż od nowa przestrzegano, by nie rozmawiali o niczym, co mogli tam zobaczyć albo co im się wydawało, że zobaczyli. Dla dobra kraju. Demokracji. A także ich własnych nieśmiertelnych dusz. Założono podsłuch na miejscowych liniach telefonicznych. W trzech kawiarniach i w Izbie Legionu Amerykańskiego zainstalowano ukryte mikrofony. Co najmniej dwukrotnie FBI składało świadkom później wizyty, żeby przypomnieć im raz jeszcze, jaki mają obowiązek wobec ojczyzny. Jedna zaszyfrowana notka ze stycznia pięćdziesiątego piątego wspominała o "problemach z T.B.". Potem w marcu, pewnego pogodnego suchego wieczoru Travis stracił panowanie nad swoim wozem patrolowym i przekoziołkował cztery razy, zanim jego rozbity samochód i zwłoki wylądowały na ogromnym wiązie. Ośmiolatki rzadko potrafią uchwycić subtelności spisku. A także jego mniej subtelne elementy. Dla Emmy jedynym dającym się pojąć faktem było to, że spadł na nich jakiś statek kosmiczny. Stało się to równie podniecające jak tańczący na Księżycu Armstrong, tyle że to wydarzyło się niemal tuż za progiem. To znaczy: według Waltera Cronkite'a. Lawsonowie posiadali wtedy potężny biało-czarny odbiornik telewizyjny. Emma zwykle leżała przed nim na podłodze, a ojciec rozsiadał się w swoim rozkładanym fotelu, zmęczony po długim dniu ciężkiej pracy. Obejrzał te wiadomości, nie wydając z siebie nawet najlżejszego dźwięku. W każdym razie ona sama nie pamięta żadnych komentarzy. Pamięta natomiast własne zakłopotanie i niezrozumienie, kiedy prezydent zwołał konferencję prasową, żeby głosem pełnym powagi i niesmaku obwieścić Ameryce: "Te dokumenty nic nie znaczą. To same kłamstwa. Nie rozbił się żaden pozaziemski statek. Projekt »Księżycowe Dziecko« był operacją, która miała służyć jedynie dezinformacji naszych przeciwników. Był i jest niczym więcej jak tylko starannie wyreżyserowanym przedstawieniem i został przeprowadzony tak, by wieści o nim dotarły do naszej konkurencji"
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Definicja typu wskaźnikowego ma następującą postać: nazwa-typu-wskaźnikowego=~nazwa-typu-wskazywanego Dla przykładu zdefiniujmy typ wskaźnikowy WskCalk,...
- Najpierw bez wzajemności, a potem z wzajemnością...
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- I nie zauważony przez nikogo zeskoczył z ławki i wywędrował z przedziału najpierw na platformę wagonu (bo drzwi były otwarte), a potem z wagonu na peron...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- Na widok policyjnych aut kierowca bolida nacisnął ostro na hamulec i zatrzymał się, a potem z piskiem opon wycofał się z powrotem do bramy i, pozostawiając za sobą swąd spalonej...
- " 72 Swoje reakcje na silny stres spowodowany stopniową utratą wzroku, walkę najpierw o wzrok, a potem o powrót do normalnego, czynnego życia opisała Tomi Keitlen w...
- Zauważył ją tylko w przelocie, potem biegł dalej i spotkał jakąś starszą kobietę w okularach, ona chyba mieszkała gdzieś tu w pobliżu, bo niosła piwo w dzbanku...
- Z południa potem oba bracia na konie siedli dwór swój stary żegnając oczyma i rozpłakane sługi, co się w podwórce zwlekły zawodząc a jęcząc...