Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wywaliwszy z pół jamy, wyłaże oddychnąć, zakurzyć. Ćmie i patrze sobie z góry po polach: na ludzi na płoskach, jak gnój roztrząsajo, zaorujo, siejo, bronuje. Na mogiłkach ptaszki świszczę, w brzozach parzo sie. A rzeka błyszczy, aż oczy bolo, Na błotkach kaczeńcy żółciej o. Między rzeczko a krzywo rzeko krowy łażo, trawa jeszcze słaba, to przeciągajo sie, brujo, bydłujo, a Filip leniuchuje, psa sztuczkow uczy, dobrze ma: póki rzeczka nie wyschnie, krowy chodzo mięż wodami jak w zagrodzie, nie przepływajo, bo woda za zimna. Na wioskę patrze: wróbli hurmami latajo z jesiona na jesion. Na sokorze bocianica klekocze, szyje wykręciwszy, a boćko raz za razem patyk w dziobie z lasu niesie, gniazdo podszykowuje. Drogo dzieci sie ganiajo, w kręce sie bawio, w pikra, ściża, kaczora, krasnepałeczke. Ładnie, letko i dobrze, powietrze błyszczy prawie jak w nidziele. A ona czego was teraz uczy, pytam sie małego. Jakie bywaj o zawody, mówi. Zawody? Co kto robi, co krawcy, szewcy, co stolarze. To fachi, poprawiam, fachi nie zawody. A o jakich gadała? Ślusarz: robi rzeczy z żelaza. Jak z żelaza, to kowal! Kowal bez maszynow. A ślusarz ma maszyny, że struga j o żelazo jak hebel. 173 E, i ty w to wszystko wierzysz? Toż pani opowiadała! A może ta wasza pani łże? Ona dobra, ona nie łże. A żeby wy posłuchali tego radja, co pani przywiozła Dunajewi. Dawała nam posłuchać, jak gra! Ten drot co Dunaj powiesił nad chato? Ale to nie drot gra! Nakłada sie takie klapki na uszy i słychać: grajo, gadajo, śpiewajo! Jak żywe! Dunajaki całymi dniami słuchajo! E, każdy drot brzęczy. Nie, to nie drot, pani mówi, że to też elektryczność. Ech, ta elektryczność, przypomniało sie mnie zebranie, tamto gadanie iżyniera o maszynach, wójt, przypowieść o koniu: na stare chwoje patrze, a jakże, stoi ona, rosochaty je-łowiec koło niej. A tu rydel przy nogach leży! Przebieraj tu kartofli, ja zaraz bede nazad, mowie małemu, i wstaje, i z rydlem idę. Idę po kurhanie, wierzchem, stare dziewanny trzeszcze pod nogami, idę coraz prędzej, bo ciągnie. Mijam mogiłki, idę pod chwoje, wrony z niej zlatuje, uciekajo. Staje pod staro chwojo, zadzieram głowę, czy co jeszcze na niej nie siedzi: nie, niczego nima, tylko chwoja szumi, ale ledwo, bo wiatru nima, i nie straszno, dzień, jasno, tylko co obiad minoł. Pod jełowcem czapka moja leży, ale jaka! Zapleśniała przez zimę, poszmaciała! Ruszam jo rydlem: nic! Przewracam: pleszka trawy sie odkrywa, zapóźnionej, białej. Brać te czapkę, 174 nie brać? Biore za kozerek: jakaś hadka! fe; Odrzucam j o na bok, w dziewanny! Staje pod jełowcem i rydel stawiam na ziemia i strachu nie czuje! Niestraszne! Tylko ciekawość, strachu prawie nima. Naciskam nogo, rydel wstromił sie do rąbka, czekam chwilkę: nic! Odrzucam piach na bok, drugi sztych: znowu nic! I trzeci sztych, i nic, nigdzie nic sie nie odzywa. Tylko pot sie leje, czuje mokre na czole, szyi i pod pachami. E, teraz już kopie śmiało, prędko! Piach idzie letko, tylko korzeni przeszkadzaj o, to ich odcinam rydlem jak siekiero, wyrywam i kopie. Pokazał sie żwir grubszy. Znowuś żółty piaseczek. Potem biały. Już i do paska w ja-mię stoję! Ty bardziej pod jełowiec kop! mówi ktoś, oglądam sie: Kozak. Bicz ma w ręku. Odważniej kopie, zawsze to śmielej z kimś niż. samemu. Korzeniow dużo, tyle że cienkie, toż, jełowcowe, najlepsze na koszyki, cienkie i długie. Przecinam, wyrywam, kopie. Już pod pachy w jamie stoję. Ty pokop, mówie do Stacha, bedziem mieli konia na dwoch! To myślisz, że jest? Myśle, że nima. To czemu kopiesz? Chce wiedzieć na pewno. Wyłażę, on żegna sie, wskakuje. Kopie, a. ja, z góry patrze. Ale już nie sam: już i Natośnik przyszed konia w polu zostawiwszy, Stacha 175 co to ja i Władko co je komose i Jaśko Zębaty i Ziutek przyleciał. Jakby sie ziemia ruszyła, prętko podaj trzonek, wyciągniem, ostrzegajo Władko Stacha w jamie. E, studnie sie kopało i strachu nie było, on na to z jamy. Nie ruszy sie, jak my nie uwalim, mówie i odpycham ludziow od jamy. A głęboko kopać chcecie, pytajo sie nas ludzi. A z półtora chłopa, ktoby co głębiej zakopywał. Nasłuchujem, czy rydel nie zadzwoni, nie żdżęgnie. Żdżęga, ale o piasek, o żwir: prawdziwego żdżęgu o żelazo, o blachę nima. Kozak stęka z jamy: Uf, zdaje sie, że ten koń rozgnił! Zdech i zgnił! śmiejo sie ludzi na wierzchu