Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
I rzeczywiście, w trakcie swojej ostatniej podróży do Genewy na zaproszenie Europejskiej Rady Badań Nuklearnych, Thomas wy- mówił się na jeden dzień i odbył przepisową pielgrzymkę na pół- noc, na koniec klękając przed tym samym7 biurkiem z drzewa ró- żanego, przy którym Albert Einstein stworzył swoją wielką pracę z roku roku 1903, „Elektrodynamikę ciał w ruchu", w święty spo- sób inspirującą zaślubiny światła z materią, materii z przestrze- nią, przestrzeni z czasem. Thomas wypił więc krew i spożył ciało, po czym ruszył w stro- nę hotelu Ritz-Reggia. Pół godziny później stał już w okazałym hallu ściskając dłoń kardynała Tullio Di Luki, watykańskiego se- kretarza do spraw nadzwyczajnych przypadków eklezjastycznych. Monsignor Di Luca nie był specjalnie przystępny. Flegma- tyczny jak księżyc, i nie mniej dziobaty i posępny, zaprosił Tho- masa na obiad do eleganckiej hotelowej nstorante, gdzie ich roz- mowa ani razu nie wykroczyła poza temat prac Thomasa, szczegól- nie „Mechaniki łaski", w rewolucyjny sposób łączącej postnewto- nowską fizykę z eucharystią. Kiedy Thomas spojrzał Di Luce pro- sto w oczy i zapytał o „poważny kryzys", cardinale bez mrugnięcia okiem odparł, że ich audiencja u Ojca Świętego rozpocznie się punktualnie o dziewiątej rano. Dwanaście godzin później zdumiony kapłan wyszedł z hote- lu, przeciął dziedziniec San Damasco i zameldował się ustrojone- mu w pióra maestro di camera w zalanej słońcem poczekalni Pała- cu Watykańskiego. Di Luca pojawił się natychmiast, równie zimny w porannym świetle jak w blasku żyrandoli Ritz-Reggia. Towarzy- szył mu żwawy, elfowaty mężczyzna w czerwonej piusce, kardynał Eugenio Orselli, słynny watykański sekretarz stanu. Ramię w ramię wmaszerowali przez podwójne drzwi do gabinetu papieża, przy czym Thomas zatrzymał się na chwilę, żeby przyjrzeć się szwajca- rom z ich lśniącymi stalowymi pikami. Rzym wie, co robi, uznal. Stolica Apostolska była rzeczywiście w stanie wojny, niestrudzenie stawiając czoło wszystkim, którzy chcieliby zredukować człowieka do poziomu ambitnej małpy, specyficznego kawałka protoplazmy, wyjątkowo zmyślnej i skomplikowanej maszyny. Papież Innocenty XIV, uzbrojony w pastorał, odziany w gro- nostajową szatę, ruszył naprzód, jedną upierścienioną dłoń wy- ciągając przed siebie, drugą przytrzymując wysoką tiarę, która tkwiła mu na głowie niczym elektryczna suszarka włosów w zakła- dzie fryzjerskim na przedmieściu. Thomas wiedział, że zamiłowa- nie papieża do przepychu wywoływało co jakiś czas dyskusje za- równo w Watykanie, jak i poza nim, generalnie jednak zgadzano się co do tego, że jako pierwszy obywatel Ameryki Północnej za- siadający na Stolicy Piętrowej, Innocenty XIV ma prawo troszecz- kę sobie dogodzić. - Będziemy szczerzy - powiedział Innocenty XIV, urodzony jako Jean-Jacques LeClerc. Twarz miał pełną, okrągłą i niezwykle piękną, przypominającą dynię wyrzeźbioną na Halloween przez samego Donatella. - Nikt nie był specjalnie przekonany do kan- dydatury ojca. Papież z Kanady, zadumał się Thomas całując Pierścień Ryba- ka, przytrzymując jednocześnie okulary. Poprzedni Ojciec Święty był Portugalczykiem. Jeszcze przed nim był Polak. Północna pół- kula powoli stawała się miejscem, gdzie każdy chłopak mógł wyro- snąć na biskupa Rzymu. - Archaniołowie uważają ojca za przesadnego intelektualistę - odezwał się monsignor Di Luca. - Kiedy jednak biskup Pragi odrzucił naszą propozycję, przekonałem ich, że ojciec będzie wła- ściwym człowiekiem. - Archaniołowie? - zapytał Thomas, zaskoczony, że papieski sekretarz kultywuje tak średniowieczne poglądy. Czy Di Luca bie- rze Biblię dosłownie? A może jest głupcem? Ile główek od szpilki może tańczyć na posadzkach Watykanu? - Rafał, Michał, Chamuel, Adabiel, Haniel, Zafiel i Gabriel - wyrecytował piękny papież. - A może uniwersytet Fordham poradził już sobie z tymi isto- tami? - Ironiczny uśmieszek przemknął po twarzy monsignora Di Luki. - Ci z nas, którzy pracują w molekularnym, czarodziejskim świecie - odparł Thomas - wkrótce przekonują się, że anioły są nie mniej prawdopodobne niż elektryczność. - Przeszedł go dreszcz smutku. Drugi dzień w Rzymie, a już mówił im to, co chcieli usłyszeć. Ojciec Święty uśmiechnął się szeroko, aż w pucołowatych po- liczkach pojawiły mu się dołeczki. - Bardzo dobrze, profesorze Ockham. W gruncie rzeczy to właśnie naukowe spekulacje ojca sprawiły, że postanowiliśmy go wezwać. Czytaliśmy nie tylko „Mechanikę łaski", lecz również „Su- perstruny i zbawienie". - Ma ojciec potężny umysł - rzekł kardynał Orselli. - Udo- wodnił, że jest zdolny stawić czoło modernizmowi. — Udajmy się więc na górę - powiedział papież. Wjechali windą pięć pięter wyżej do watykańskiej sali pokazo- wej, grobowego wnętrza wyposażonego w cyfrowy system dźwię- ku, wykładane aksamitem fotele oraz sprzęt elektroniczny umoż- liwiający projekcję obrazów z praktycznie każdego znanego no- śnika, od dysków laserowych po archaiczne przezrocza, najczę- ściej jednak używany, jak wyjaśnił Orselli, do prezentowania sta- rych filmów Cecila B. DeMille'a i nocnych powtórek „Dzwonów Świętej Marii". Gdy zapadli w głębokie fotele, pojawił się niski i wyglądający na zmęczonego młody człowiek ze stetoskopem za- wieszonym na szyi i nazwiskiem „Carminati" wyszytym czerwoną nicią na białym fartuchu. Towarzyszyło mu ledwo żywe, drżące, posiwiałe stworzenie, które oprócz innych niepokojących akce- soriów (aureola, harfa, fosforyzująca szata) miało również parę wspaniałych upierzonych skrzydeł wyrastających z górnej części pleców. Thomas wyczuł, że zanosi się na coś niezwykłego. Coś na- prawdę odległego od Cecila B. DeMille'a i Binga Crosby'ego. - Z każdym jego pojawieniem się - kardynał Orselli wskazał osobnika z aureolą, wydając głośne westchnienie - nasza wiara staje się silniejsza. - Dobrze, że ojciec tu jest, ojcze Ockham — stwierdził uskrzy- dlony osobnik cienkim, skrzypiącym głosem, który skojarzył się Thomasowi z filmami gangsterskimi z lat trzydziestych. Miał nie- prawdopodobnie białą skórę, bielszą niż skóra północnego Euro- pejczyka, bielszą nawet niż skóra albinosa; wyglądał jak ulepiony ze śniegu. - Powiedziano mi, że był ojciec kiedyś pobożny - wspiął się na palce - i niegłupi. - Po czym, ku całkowitemu zdumieniu Thomasa, osobnik z aureolą zamachał skrzydłami, uniósł się na dwa metry w górę i tam pozostał. - Ojcze Ockham, zależy nam na czasie - powiedział okrążając pomieszczenie z niezgrabnością przy- pominającą wczesne próby młodszego z braci Wrightów. - Dobry Boże! - wyszeptał Thomas. Skrzydlaty osobnik wylądował przed czerwoną kurtyną na proscenium
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- VIII Wśród mnóstwa znajomości, jakie miał Witkiewicz, znajomości zresztą * przyjaźni zmiennych, ruchomych i płynnych, wśród natłoku i kotłowiska ludzi, którzy...
- " Pojąłem doskonale, że stary przyjaciel pani de Guermantes, jako światowiec doskonały, przepojony duchem Guermantów, których między innymi cechowało to, by nie okazywać, iż...
- Dalej po rusku zapisał się podporucznik huzarów, lecz za pozwoleniem wszystkich podporuczników i wszystkich huzarów, a nadewszystko moich przyjaciół, jakich mam lub...
- 19 Przyszedł Syn człowieczy jedząc i pijąc, a mówią: Oto człowiek obżerca i pijanica wina, przyjaciel celników i grzeszników; i usprawiedliwiona jest mądrość od synów swoich...
- Pamięć tych przodków niedozwalała następcom przyjąć ubóstwa z dopustu Bożego spadłego na nich, z rezygnacyą i godnością, nie chcieli się zgodzić z wolą przeznaczenia i...
- Legislatywa okazała się tak przyjazna, że uchwaliła nawet prawo, według którego mieszanie się w sprawy GenSys miało być traktowane jako obraza państwa...
- Przyjazd Witolda, potajemne rozmowy, zmiana usposobienia Jagiełły, który wpadł w smutek i zadumę, dozwalały się już domyślać marszałkowi, iż coś niepomyślnego przyszło z...
- Ale to nie świadomość zobojętnienia na urok pieniądza wzbudzała w nim dreszcz przerażenia, lecz świadomość, że z równą obojętnością przyjąłby teraz los żebraka...
- Szczęściem po pewnym czasie, za sprawą modlitw, jakie zań krewni, a przyjaciołowie do Bożego Jana zanosili, doznał znacznego uspokojenia...