Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Znowu [piewa Zuzanna. Niektórzy nawet przestaj je[, kto[ karci uczestników zbyt gBo[nej wymiany zdaD:  Cicho! Kto nie chce sBucha, niech wyjdzie za drzwi. Nie przeszkadzajcie innym. Ja te| zastygam z ostatnim póBmiskiem trzymanym oburcz przed sob. Zuzanna nie jest Ew Demarczyk ani Hann Banaszak, Kor czy Urszul, ale jest tutaj, midzy nami, prawdziwa i dotykalna, zreszt, kto wie, mo|e gdyby za[piewaBa na prawdziwej estradzie w[ród migajcych, kolorowych [wiateB i obBoków dymu, staBaby si w tej samej godzinie gwiazd. Mnie si jej [piewanie podoba, mogBabym go sBucha jeszcze i jeszcze.  I jak, Milu? To mama obrzucajca niespokojnym wzrokiem go[ci, i tych, którzy taDcz, i tych, którzy jedz i pij.  W porzdku.   % ChwaBa Bogu.  Ojciec gdzie?  PoszedB przywiez, jeszcze kilka pojemników mirindy. I now skrzynk wódki. Czyli wszystko odbywa si zgodnie z planem. Irenka wywija z jak[ dziewuszk, skBadnie idzie tym siusiumajtkom, ale nie pochwal, jeszcze by maBej przewróciBo si w gBowie, i tak ma niezle pokieBbaszone w Bepetynie.  Czy rozniosBa[ ju| koBacze i sycone miody?  My[l, |e tak  Staszek nie taDczyB, kiedy biegaBam z dymicymi póBmichami, rozmawiaB z Tadeuszem i Joann, wpóBukryty za bukietami zdobicymi honorowe miejsce, biaBo-zBotym Joanny i moim ozdobionym lili o wygitych do góry pBatkach.  Tylko na tym nie koniec, nie ma tak dobrze, kto[ bdzie musiaB sprztn brudne talerze i roznie[ kaw i ciasta. I tym kim[ przypuszczalnie bd ja. 114  Chtnie ci pomog.  Oj, nie. Ja jestem swoja, a ty go[.  MógBbym by swój. Przynajmniej na ten wieczór.  Zastanowi si. To idiotyczne, ale mnie korci, |eby podej[ do Zuzanny i powiedzie, |e nie spodziewaBam si, |e ma taki pikny gBos. Kapela jak kapela, nic specjalnego, chocia| ujdzie, za to wokal prima sort, tak bym ujBa. I mog to zrobi, jestem przecie| tylko kole|ank Marcina, pamitam dobrze, tak mnie wtedy przedstawiB, to jest Emilia, moja kole|anka. Kole|anka Emilia ma prawo pochwali [piew Zuzanny, dziewczyny kolegi i ssiada... Czy jest w tym co[ dziwnego?  Czuj si troch jak Odyseusz, tyle |e nie mam pod rk masztu, do którego mógBbym si przywiza  to znów Staszek.  Widz, |e nie chwytasz. Mówi o tej czarnulce na estradzie. Dobra jest.  Dobra? Fantastyczna! Wcale si nie dziwi swoim sBowom. Po prostu stwierdzam to, co jest, a przecie| jeszcze miesic temu, tydzieD temu, dwa dni temu, ta pochwaBa spaliBaby si na moich wargach, syczc jak dogasajcy wgiel. Zpiew Zuzanny unosi si nad wieDcami [wierczyny, parujcymi talerzami, tancerzami, nad welonem Joanny i biaBo-zBotym bukietem przybranym, w dBugie srebrne wst|ki. I nad moim bukietem przybranym lili o kapry[nie wygitych pBatkach. I nad chmurnym Marcinem, stojcym pod [cian, którego spojrzenie czuj bezustannie na sobie, jego wzrok dotyka mojej twarzy, wBosów, rk.  To dziewczyna naszego ssiada  dodaj chyba zupeBnie niepotrzebnie. Po co Staszkowi wiadomo[, kto jest chBopakiem Zuzanny? No, po co?  iadzie ten Romeo?  Pod [cian. To ten, przed którym stoj je|e