Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zmieni się położenie moje natychmiast, Sędziwoja powoli opuszczą wszyscy, przechodząc do mnie. O, teraz my się inaczej będziemy trzymali i lada obietnicami nie damy ułudzie! Król Ludwik musi się ułożyć ze mną, bo mu koronę na głowie jego zachwieję. Fryda, śmiejąc się, potakiwała. - Gdy was tak mówiącego słyszę - szeptała, pochylając się ku niemu - serce mi rośnie, wytrwajcie tylko, wytrwajcie! Tym upomnieniem, które było zarazem wymówką, Biały się uczuł dotknięty i żywo począł się bronić. - Przecież powinnaś, jasno czytając w mej duszy, wiedzieć, że nie ma na świecie upartszego nade mnie człowieka. Po latach tylu powróciłem do mojego Gniewkowa, gdy każdy inny zapomniałby go i wyrzekł się. Odebrali mi go podstępem, wyłudzili obietnicami fałszywymi, idę powtórnie, nie jestemże wytrwały? Żelazny? Wśród tej rozmowy Ulryk wszedł do izby cały we zbroi świecącej, od stóp do głowy nią okuty, z szyszakiem wspaniałym w ręku, i nogą nogę uderzywszy, aż ostrogi długie zabrzęczały, zawołał raźno: - No, Sasi moi nadciągają! Ślijcie po waszych ludzi, aby się stawili na miejscu, w którym połączyć się mamy. Na Raciąż? Wiem, że tamtejsze mnichy doskonały miód dla biskupa płockiego sycą. Napijemy się go. Fryda nie myślała ich wstrzymywać. Aż do wsiądzenia na koń towarzyszyła księciu, opinając na nim zbroję, podając rękawicę, wesołą twarzą otuchę wlewając w niego. - Gdy Gniewków zdobędziecie - rzekła cicho - gotowam tam was odwiedzić? Biały rozśmiał się wesoło, konie prychały wróżbą dobrą, Ulryk do swych Sasów przemawiał. Fryda powiewała chustą białą, ruszyli więc bardzo żwawo i ochoczo. Przez całą drogę księciu się prawie usta nie zamykały. Bawił Ulryka opowiadaniem o tym, co ma czynić, a choć ten nie bardzo ufał w ziszczenie świetnych nadziei przyszłego szwagra, bawiły go one. Razem z tym żadnej potrzebnej ostrożności przy najściu na Raciąż nie zachował książę. Niecierpliwy, nie usłuchał rady Ulryka, aby w lesie spocząć do nocy, a później nie postrzeżonym podkradać się pod mury. W biały więc dzień, gdy się orszak złożony z Sasów i zbieranej drużyny księcia ukazał na równinie otaczającej grodek, postrzeżono ich zawczasu i na gwałt uderzono. Ludzie biskupi lub przestrzeżeni byli, albo się mieli na baczności, bo nim podstąpiono pod mury, ludu się na nich zebrało siła i wrota były zamknięte. Tu się okazała wielka nieporadność bohatera, który nie wiedział, co poczynać, i odgrażając się a krzycząc tylko, wołał, aby mu natychmiast zamek poddawano. Ulryk tymczasem okrążył go dokoła. Tuż do zamku przypierał kościół z dzwonnicą, do której biskup Zbylut przybudował był ogromną izbę sklepioną dla przyjmowania duchowieństwa, które się do niego zjeżdżało. Dzwonnica wprawdzie, grubymi szkarpami podparta, stała za mur okólny, lecz były w niej nieopatrznie zostawione okna bez krat i żelaznych okiennic, o których zdaje się zapomniano. Na skinienie Ulryka, któremu to dobywanie stało za najmilszą zabawkę, Sasi zgromadzili około niego, ludzi księcia i jego samego zostawując u wrót, nawoływających nadaremnie dowódców i ucierających się próżno słowami. Sasi na skinienie Ulryka rzucili się natychmiast z drabinami do okien dzwonnicy, których nikt nie bronił. W mgnieniu oka kilkunastu ich wdrapało się do jej wnętrza, drzwi wyłamali i znaleźli się w rodzaju pustego sklepionego kapitularza, z którego łatwo już na zamek dostać się było. Ulryk sam wytrzymać nie mógł i z konia zsiadłszy, poszedł z resztą swych ludzi. Sasi wtargnęli już wszyscy do pustej izby tej i zabierali się żelazne drzwi dzielące ją od zamku wyłamywać, gdy załoga się opatrzyła, jakie jej zagrażało niebezpieczeństwo. Bratanek biskupi, niejaki Jarosz, był naówczas starszym na zamku, chłop dzielny i nieulękniony a przytomny. Gdy z tej strony krzyki się słyszeć dały, a on właśnie u wrót stał, porzuciwszy tu Białego i jego gromadkę niesfornie biegającą około mostu, aby się dostać ku bramie, huknął na swoich i sam na ich czele popędził ku kapitularzowi i dzwonnicy. Sasi, którzy przed chwilą byli napastującymi, znaleźli się oblężonymi. U okien i drzwi rozpoczęła się bitwa zacięta chłopa z chłopem. Poleciały okna świeżo wprawione z błon w ołów oprawnych, rozrąbano drzwi, zmieszały się dwie kupki, okładając razami mieczów, cepów i toporów, tak że za chrzęstem broni i dźwięczeniem zbroi żelaznych, a krzykami walczących, nie było słychać rozkazów dowódcy, ani kto wiedział, co miał czynić. Załoga naciskała, Sasi zajadle się bronili i na przemiany to jeden zastęp, to drugi brał górę. Sam Ulryk, trafiwszy na dobrze uzbrojonego Jarosza, serdecznie się począł z nim ucierać, znajdując w tym rycerską uciechę, że mu się bratanek biskupi dzielnie bronił. Ludzi z obu stron nie było wielu, lecz tak dobrze kopa wojujących jak tysiąc rozstrzyga o losie bitwy