Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Na pancerzu nie było żadnych napisów ani znaków, oprócz czerwono-srebrnej etykiety przy samym nosie bomby. Bomby często oznaczano kolorami stosownie do rodzaju - Hosni nie spotkał jednak dotąd takiego symbolu. Co to za diabelstwo? Może bomba paliwowo-powietrzna czy rozpryskowa? Albo coś jeszcze innego, zabytek z czasów, których inżynier nawet nie pamięta? Bomba spadła w końcu w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim roku. Typ mógł zostać dawno wycofany z uzbrojenia, to zaś oznaczało kłopoty. Jeśli Hosni nie majstrował dotąd przy podobnej bombie, tym samym mógł nie znać się na jej zapalniku. Podręcznik, którego się zawsze trzymał, pochodził z Rosji, choć przetłumaczono go na arabski. Hosni mógł recytować z pamięci każdą stronicę, tym bardziej więc nie przypominał sobie opisu niczego podobnego. Pociągnął z manierki duży haust i przetarł sobie wodą twarz. - Nie denerwuj się, chłopie. - Russell zauważył napięcie inżyniera. - Nigdy nie idzie łatwo, a strach to przy bombach zwyczajna sprawa. - Mnie tam nie wyglądasz na przestraszonego, Ibrahim. - Mówiąc to, Russell nie kłamał. Omiatający pędzlem kadłub bomby Hosni przypominał doktora, owszem doktora podczas trudnej operacji, ale i tak... Russell znów musiał przyznać, że mały arabski wypierdek ma jaja. - To tylko pozory, przyjacielu. Tak naprawdę, trzęsę się ze strachu. Nie znoszę tej pracy. - Masz jaja jak z mosiądzu, pierwszy to powiem. - Dzięki. No, wezmę się za to, dopóki jeszcze mogę. Naprawdę wolałbym, żebyś odszedł dalej od tej bomby. - Pieprzę bombę. - Russell splunął na ziemię. - Nie byłoby to proste, przyjacielu. - Hosni wyszczerzył zęby. - A gdybyś ją pobudził, mogłoby być niewesoło. - Mów co chcesz, trzeba dopiero bomby, żeby się ziemia trzęsła przy pieprzeniu. Hosni znał amerykańskie wyrażenia na tyle, że docenił humor Russella. Podnosząc się z ziemi i wciąż jeszcze rechocząc, poprosił błagalnie: - Marvin, nie gadaj mi takich rzeczy przy pracy... Uświadomił sobie, że coraz bardziej lubi Amerykanina. Palestyńczycy są tacy poważni... Dopiero po kilku minutach odzyskał równowagę na tyle, że mógł zająć się pracą. Następna godzina z pędzlem w ręku nie przyniosła owoców. Owszem, powłoka przypominała pancerz bomby, znalazł się nawet rodzaj klapy... Takiego zamknięcia Hosni też nigdy nie widział. Zapalnika jednak ani śladu. Chyba że pod spodem. Na prośbę Hosniego Russell wygarnął spod kadłuba jeszcze trochę ziemi, lecz nowe oględziny przyniosły ten sam wynik. Nic. A gdyby tak zajrzeć od tyłu? - Tam w plecaku jest latarka... - Łap - Russell podał mu ją natychmiast. Hosni położył się na ziemi i wykręcając tułów, zajrzał do otworu. Oczywiście ciemno. Błysnął latarką... W jej świetle widać było jakieś przewody elektryczne, i coś jeszcze, rodzaj metalowej kratownicy albo raczej kosza. Komora miała na oko z osiemdziesiąt centymetrów długości. W żadnej prawdziwej bombie nie znalazłoby się tyle wolnego miejsca. No, tak. Właśnie. Hosni rzucił Amerykaninowi latarkę i obwieścił: - Całe pięć godzin na marne. - Jak to? - Nie wiem, co to za dziwo, ale na pewno nie bomba. - Inżynier przykucnął i przez chwilę trząsł się spazmatycznie. Zaraz mu to jednak przeszło. - Jeżeli nie bomba, to co? - Może jakiś czujnik elektroniczny, wykrywacz albo system ostrzegania. A może gondola kamery, obiektyw jest pewnie pod spodem. Nieważne. Najważniejsze, że to nie bomba. - To co z tym zrobimy? - Załadujemy i zawieziemy do siebie. Może się przydać. Syryjczycy i Rosjanie chętnie kupują takie znaleziska. - Chcesz powiedzieć, że ten stary tyle się bał niepotrzebnie? - Dokładnie tak. - Hosni podniósł się z ziemi i razem z Indianinem podszedł do ciężarówki. - Rozbrojona - oświadczył wieśniakowi, chcąc oszczędzić sobie długich wyjaśnień i uspokoić starego. Wieśniak rzucił się całować brudne dłonie Palestyńczyka i Amerykanina, który speszył się do reszty. Kierowca nawrócił i na wstecznym biegu wjechał między zagony, starając się jednak nie rozjeżdżać grządek. Russell przyglądał się, jak dwaj żołnierze napełniają ziemią pół tuzina worków i wrzucają je na skrzynię. Następnie ludzie Hosniego założyli pętlę wokół metalowego kadłuba i za pomocą bloku z korbą zaczęli windować "bombę" do góry. "Bomba" - czy jakkolwiek nazwać znalezisko - okazała się cięższa niż przypuszczali. Russell musiał sam chwycić za korbę, ponownie prezentując swoją krzepę. Sam jeden dźwignął znalezisko w górę, a Arabowie przesunęli pałąk z kątowników nad skrzynię i ostrożnie złożyli ważący tonę przedmiot na workach z ziemią