Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Gdyśmy tak parli pełnym wiatrem niby na skrzydłach, z fok–żaglem stawionym od sterbortu, a grot–żaglem od bakbortu*, natrafiliśmy na łososiową flotyllę. Wszystko wyglądało tak jak owej pierwszej niedzieli, kiedyśmy ponieśli porażką: sieci i łodzie rozciągnięte były równomiernie na całej rzece, jak okiem sięgnąć. Po prawej stronie nurtu rybacy zostawili wąską przestrzeń dla parowców, natomiast resztę rzeki pokryli szeroko rozpostartymi sieciami. Ma się rozumieć, powinniśmy byli płynąć poprzez ów wąski przesmyk, lecz Charley stojący u koła sterowego prowadził „Marię Rebekę” prosto na sieci. Pośród rybaków nie wywołało to żadnego zaniepokojenia, albowiem statki wpływające na rzekę zaopatrzone są zawsze w „kapcie” osłaniające kil, które pozwalają im prześliznąć się po sieciach bez zahaczenia. — No, teraz bierze! — zawołał Charley, kiedyśmy sunęli przez środek linii pływaków znaczących miejsce, gdzie zastawiono sieć. Na jednym jej końcu była mała boja beczułkowa, na drugim łódź z dwoma rybakami. Boja i łódź natychmiast poczęły zbliżać się do siebie, rybacy zaś podnieśli krzyk, widząc, że ich wleczemy za sobą. W kilka minut później zahaczyliśmy o drugą sieć, potem o trzecią — i tak rwaliśmy naprzód poprzez sam środek flotylli. Popłoch, jaki sialiśmy wśród rybaków, był olbrzymi. Gdy tylko zaczepialiśmy hakiem o sieć, oba jej końce — boja i łódź — przybliżały się do siebie, ciągnięte za rufą statku, a tyle boi i łodzi zbiegających się z tak karkołomną szybkością sprawiało, że rybacy musieli ustawicznie czuwać, aby uniknąć zderzenia. Poza tym krzyczeli do nas jak opętani, byśmy zatrzymali statek, brali to bowiem za jakiś pijacki wybryk ze strony załogi szkunera i nie śniło im się nawet, że możemy być patrolem. Pojedyncza sieć stawia już znaczny opór, toteż Charley i Ole Ericsen osądzili, że nawet przy takim wietrze „Maria Rebeka” nie zdoła ich uciągnąć więcej niż dziesięć. Gdy przeto złowiliśmy już na hak tą ilość i dziesięć łodzi z dwudziestoma ludźmi mknęło za nami, zrobiliśmy zwrot w lewo i wydostawszy się spośród flotylli, wzięliśmy kurs na Collinsville. Wszyscy byli syci triumfu. Charley manipulował kołem sterowym z miną człowieka, który po regatach odprowadza do domu zwycięski jacht. Dwaj marynarze stanowiący załogę „Marii Rebeki” śmiali się i dowcipkowali. Ole Ericsen zacierał olbrzymie łapy z iście dziecinną radością. — Myszlę, że wy z patrolu nigdy nie mieli takie szczenście jak z Ole Ericsenem — mówił właśnie, gdy nagle za rufą trzasnął sucho strzał, a kula rozorała ściankę świeżo odmalowanej kabiny, odbiła się od gwoździa i z ostrym, jękliwym świstem pomknęła w przestrzeń. Tego było za wiele dla Ole Ericsena. Widząc podobne zeszpecenie swej wypieszczonej roboty malarskiej, zerwał się na równe nogi i jął potrząsać pięścią w stronę rybaków, lecz drugi pocisk trzasnął w kabinę niespełna sześć cali od jego głowy, Ole padł więc plackiem na pokład, kryjąc się za nadburciem. Wszyscy rybacy mieli strzelby i teraz rozpoczęli ogólną kanonadę. Zmuszeni byliśmy szukać osłony, łącznie z Charleyem, który chcąc nie chcąc porzucił koło sterowe. Gdyby nie silne napięcie ciągniętych przez statek sieci, odpadlibyśmy niechybnie od wiatru i zostali zdani na łaskę i niełaskę rozwścieczonych rybaków. Jednakże sieci uczepione do dna „Marii Rebeki” utrzymywały ją rufą na wietrze i statek dalej parł naprzód, jakkolwiek nieco chwiejnie. Charley leżąc na pokładzie zdołał dosięgnąć dolnych szprych koła, ale choć mógł od biedy sterować, było to nader niewygodne. Ole Ericsen przypomniał sobie, że w pustej ładowni ma sporą płytę stalową. Pochodziła ona z kadłuba parowca „New Jersey”, który niedawno rozbił się u Złotych Wrót; „Maria Rebeka” brała wówczas udział w akcji ratunkowej. Obaj marynarze, Ole i ja poczołgaliśmy się ostrożnie przez pokład i wydobywszy ciężką płytę przyciągnęliśmy ją na rufę i ustawili jako zasłonę pomiędzy kołem sterowym a rybakami. Pociski bębniły i dudniły o nią, płyta dzwoniła niczym tarcza, lecz Charley osłonięty nią uśmiechał się tylko i spokojnie sterował. Pędziliśmy więc dalej; za sobą mieliśmy wyjącą, wrzeszczącą zgraję rozjuszonych Greków, przed sobą — Collinsvilłe, a wszędzie wokół trzask kul. — Ole — ozwał się Charley słabym głosem — nie mam pojęcia, co dalej robić. Ole Ericsen, który leżał na wznak pod samym nadburciem i wpatrywał się z uśmiechem w niebo, obrócił się na bok i rzucił spojrzenie Charleyowi. — Sądzę, że tak czy owak dopliniemy do Collinsville — powiedział. — Ależ nie możemy się zatrzymać! — stęknął Charley. — Nie pomyślałem o tym; nie możemy stanąć. Na szerokiej twarzy Ole Ericsena odmalowała się zwolna konsternacja. Było to aż nazbyt prawdziwe. Po piętach deptał nam rój szerszeni; gdybyśmy zawinęli do Collinsville, mielibyśmy je na karku. — Każdy z tych gości ma strzelbę — zauważył wesoło jeden z marynarzy. — A jakże, i nóż — dorzucił drugi. Teraz z kolei stęknął Ole Ericsen: — Po kiego diapła taki pszizwoity Szwed jak ja miesza się w nie swoje sprawy? — powiedział do siebie. Kula drasnęła rufę i z bzykiem poleciała w prawo niczym złośliwa osa. — Nie ma co; trzeba osadzić „Marię Rebekę” na lądzie ,i pryskać! — zawyrokował pierwszy, wesoły marynarz. — I sostawić „Marię Rebekę”? — zapytał Ole Ericsen z niewypowiedzianą zgrozą w głosie. — Chyba że pan nie masz ochoty? — brzmiała odpowiedź. — Ale ja tam bym wolał być o tysiąc mil od niej, jak ci goście dostaną się na pokład — tu wskazał oszalałą tłuszczę Greków za rufą. Dopłynęliśmy już do Collinsville i bryzgając pianą prze mknęliśmy o pół rzutu kamieniem od nabrzeża. — Mam nadzieję, że wiatr się nie skończy — powiedział Charley zerkając ukradkiem na naszych więźniów
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- 49 ROZDZIAŁ V INNY OBRAZ OFIAR POJEDNANIA 3 Księga Mojżeszowa 9 PONOWNE PRZEDSTAWIENIE RÓŻNYCH SZCZEGÓŁÓW OFIAR POJEDNANIA – MOJŻESZ I AARON WESZLI DO PRZYBYTKU,...
- Pułkownik Cathcart nie był w stanie ocenić, ile zyskał czy stracił na tej cholernej strzelnicy, i żałował, że nie ma przy nim pułkownika Korna, który mógłby ocenić dla niego...
- Gdy klatki były gotowe, przystąpiono do umocowania ich w dziurach wyciętych w ogrodzeniu, przy czym dziury te były tej samej wielkości co zamykane zasuwą otwory w klatkach...
- Oznacza to, że przy wytwarzaniu gamet przez heterozygotyczną samicę podczas oogenezy, w wyniku podziałów mejotycznych, dwa chromosomy X rozchodziły się do gamet...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- Będąc już przy sprawach finansowych,które z pewnością wszystkich zaciekawią,muszę zdecydowanie stwierdzić,że korzyści z tych pieniędzy miała zaledwie nieliczna grupa...
- Ja, gdy będę mógł, przyjdę, gdy będzie potrzeba, ale do mojego domu… Blada twarz starej jeszcze z wyrazem bólu, wymówki, niemego jęku podniosła się ku synowi, drżąca...
- Nowinę, że księżniczka ma poślubić młodego ofice-ra marynarki wojennej, Filipa Mountbattena, powitano w 1947 roku jako „jedno z tych przyjemnych i szczęśliwych...
- Istnieją nawet ślady czegoś, co mogłoby być jakimś pierwotnym językiem handlowym, być może poprzednikiem języka greckiego z naleciałościami aramejskimi, przy czym...
- Ulga, jakiej doznawała na myśl, że oglądana scena należy już do przeszłości, że nie było przy tym Tereski, że nie została zmuszona do dokonywania kradzieży albo też być może...