Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- W każdym plutonie musi się jeden taki trafić. Ostatnie rude kosmyki spadły na gołą betonową posadzkę. Wyjący klimatyzator ciskał mu w plecy podmuchami lodowatego powietrza. Kazano Haroldowi wystąpić. Był w samych spodenkach. Zaszurał bosymi stopami wśród sterty ściętych włosów na podłodze. Poczuł nad uchem ciepło bijące od rozgrzanej maszynki. Fryzjer chwycił go za brodę i szarpnięciem poderwał głowę do góry. Po paru sekundach i jego włosy znalazły się na posadzce. Posłusznie wykonywał wykrzykiwane rozkazy, mając wrażenie, że są kierowane wyłącznie do niego. Przed długim kontuarem, przy którym wydawano mundury, utworzyła się kolejka. - Ręce wzdłuż nogawek! - znowu ryknął mu ktoś do ucha, mimo że Stempel miał na sobie tylko slipy. - Wyprostuj się! - Wypiął pierś, ściągnął łopatki i zadarł brodę. Miał strasznie spocone dłonie, lepiły mu się do nóg. - Zamknij gębę, bo się much nałykasz! - Całkiem mu zaschło w gardle, chciało mu się pić. Inny podoficer szybko zmierzył mu centymetrem obwód talii, klatki piersiowej i długość nóg. Na jego wyciągniętych rękach wylądował złożony w kostkę mundur polowy. Harold wciąż miał przed sobą ostrzyżonego na zero rudzielca. Na szczycie sterty znalazły się buty, skarpety i bielizna. - Przebierać się! - doleciał gdzieś z tyłu głośny rozkaz. - Od tej pory jesteście żołnierzami! Stempelowi zajęło to najwięcej czasu. Do pustej sali dolatywały tylko oddalające się okrzyki, kiedy wreszcie zapiął ostatni guzik bluzy mundurowej. Pod ścianą czekał cierpliwie któryś z podoficerów. Trzymał pod brzuchem tabliczkę z listą rekrutów. Szeroki daszek spuszczonej głęboko na oczy czapki zasłaniał mu pół twarzy. Harold wyprężył się na baczność, gdy instruktor ruszył w jego stronę. - Gotowe, sierżancie! - wykrzyknął. Haroldowi serce zamarło, kiedy podoficer zastąpił mu drogę. Stanął tuż przed nim, zaledwie o parę centymetrów. Stempel był przygotowany na najgorsze. - Wiesz, rekrucie, czym się tutaj zajmujemy? - Sierżant nieoczekiwanie odezwał się tak łagodnym tonem, że Harold osłupiał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie miał pojęcia, czego instruktor od niego chce. - Czy rozumiesz relację, jaka od dzisiaj łączy nas obu? - Tak jest, sierżancie - odparł Harold głośno, ale bez przekonania. - Spójrz mi prosto w oczy, po raz pierwszy i ostatni. - Harold z ociąganiem popatrzył Gilesowi w twarz. - Musisz wziąć się w garść, synu. Musisz wytrzymać, żeby nie wiem jak było ciężko. Jeżeli zdołam cię złamać, odbiorę ci twoje człowieczeństwo. Nie twierdzę, że dam radę zrobić z ciebie mężczyznę. Zresztą nie to jest moim celem. Ale jeśli się poddasz, utracisz być może tę jedyną szansę bycia mężczyzną pośród równych sobie. Kroczenia z dumnie uniesioną głową. Zostania żołnierzem. Rozumiesz, o co mi chodzi, synu? Harold przełknął ślinę, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Skinął tylko głową i Giles odsunął mu się z drogi. Stempel ruszył biegiem przez długi korytarz, mrugając szybko, żeby osuszyć oczy. Nad dwuskrzydłowymi drzwiami umieszczono wielki napis: TUTAJ ZACZYNA SIĘ DROGA DO ZWYCIĘSTWA. TOMSK, ROSJA 19 września, 22.30 GMT (8.30 czasu lokalnego) Clark siedział w lodowatym bunkrze dowodzenia francuskiej bazy ze słuchawką przy uchu. Jak zwykle uprzejmy pracownik centrali Białego Domu kazał mu czekać. Nawet tu, na tej zapomnianej przez Boga placówce na końcu świata, zainstalowany na dachu dysk anteny satelitarnej umożliwiał bezpośrednią łączność z całym światem. Kiedy tylko Clark zameldował generałowi Dekkerowi o ataku, szef sztabu, wypełniając polecenie prezydenta, natychmiast kazał przełączyć rozmową do Białego Domu. W słuchawce rozległ się. cichy trzask. - Halo? Generał Clark? Nate nigdy nie rozmawiał z Marshallem, ale natychmiast rozpoznał jego głos. - Dzień dobry, panie prezydencie. Kilku kapitanów i poruczników czekających w nisko sklepionym pomieszczeniu równocześnie popatrzyło na niego. - Co tam się stało? - zapytał Marshall. - Baza legii francuskiej została zaatakowana, panie prezydencie. Piętnastu żołnierzy zginęło, czterdziestu jest rannych. - Kto zorganizował atak? - padło następne pytanie po chwili opóźnienia w łączności satelitarnej. - Napastnicy nie zostawili swoich zabitych, nie udało się też wziąć jeńców, więc trudno powiedzieć, panie prezydencie. Wszystko wskazuje na jednostką Armii Czerwonej. Atak był skoordynowany. Przeprowadzono ostrzał z moździerzy. Dlatego sądzimy, że to robota zawodowców, a nie jakiejś gromadki amatorów. - Boją się, że nie docenia pan anarchistów - odparł Marshall. - W akcjach terrorystycznych nieraz wykazali się godnymi naśladowania umiejętnościami organizacyjnymi. - Clark chciał zaprotestować, ale prezydent mówił dalej: - Co pan zamierza, żeby w przyszłości zapobiec podobnym atakom? - Niewiele możemy zrobić, panie prezydencie... w obecnej sytuacji. Jak pan z pewnością wie, poważne trudności na linii kolei transsyberyjskiej spowodowały, że nasi europejscy sprzymierzeńcy rozmieścili część swoich oddziałów dalej na zachodzie, niż to pierwotnie planowano. Mamy tylko tyle ludzi, żeby zorganizować odizolowane posterunki ochrony wokół baz rakietowych i magazynów broni. Nie mamy wsparcia ze strony Rosjan, nie za bardzo możemy też liczyć na własne wsparcie. Musieliśmy zrezygnować ze wzmocnionych patroli, a więc w terenie wszelkie bandy, bojówki anarchistyczne czy zbuntowane oddziały wojska mogą działać bezkarnie. - Mam rozumieć, że tą okrężną drogą prosi pan o wysłanie posiłków? Jeśli tak, to na próżno