Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
To nie tak daleko stad. - Powietrze uwięzło mi w gardle. - O mój Boże! Nie powinnam tego mówić. Proszę cię, udawaj, że tego nie słyszałaś. - Chyba właśnie mi powiedziałaś, że ty i twoje kochane maleństwo mieszkacie w Kolorado, tak? - Proszę cię, zapomnij, że to powiedziałam. Po prostu nic takiego nie powiedziałam, dobrze? Moja prośba osiadła jak kurz na ciszy między nami. Wreszcie odezwała się: - No więc co dokładnie zamierzasz? Zapukasz do jej drzwi, powiesz, że chciałabyś przy herbatce pogawędzić o waszych zamordowanych mężach? - To brzmi niedorzecznie, prawda? Znowu zamilkła na chwilę. - Myślę, że jeśli dzięki temu będziesz mogła spać w nocy, to czemu nie? Poczułam, jak po karku przechodzi mi dreszcz. - Andrea, ciekawa jestem, czy już wcześniej czegoś nie wypaplałam. Czasem tak mi trudno utrzymać wszystko w tajemnicy. Stałam się taka niezdecydowana. Muszę nawet chwilę pomyśleć, zanim podam komuś swoje imię. - Mogę sobie wyobrazić, jak jest ci ciężko. Zapadło zbyt długie milczenie - cisza na linii między dwoma starymi przyjaciółkami była zasmucająca i kłopotliwa. Milczenie przerwała ona. - Ładnie tam jest? Widziałam tylko zdjęcia. - Przepięknie. Pogoda jest dużo lepsza, niż myślałam. To chyba dobre miejsce dla mnie i Landon. - Landon? - Nie mówiłam ci? To najnowsze imię Matyldy. Landon. Zaczynam się do niego przekonywać. Takie imię wybrałby dla niej Robert, gdybym mu pozwoliła. Chciał, żeby to było coś oryginalnego. Imię, którego nie musiałaby dzielić z setką innych dziewczynek. Słuchaj, muszę wracać do hotelu, w którym pracuję. Kończy mi się przerwa. W głosie Andrei pojawił się niepokój. - Proszę cię, zaczekaj. Musisz mi coś powiedzieć, Kirsten. Mówiłaś o przyczynieniu się do czyjejś śmierci. Masz jakieś wątpliwości co do Khalida? Dźwięk mojego prawdziwego imienia zaszokował mnie. - Mów do mnie Peyton, dobrze? Jakiego rodzaju wątpliwości? - Jakiekolwiek. Milion. Bilion. Ale nie wiedziałam, dlaczego pyta, więc nie mogłam jej powiedzieć. Chciałam wierzyć, że podziela moje wątpliwości. - Andreo, zaraz się spóźnię. Będę musiała zadzwonić do ciebie kiedy indziej. Odwiesiłam słuchawkę i odeszłam powoli w stronę kuchni. Byłam świadoma, że właśnie się sypnęłam. Miałam tylko nadzieję, że się na tym nie przejadę. Mniej więcej godzinę później sprzątnęłam swoje stanowisko. Kilka minut zabrało mi zrzucenie kucharskich spodni w kratę i dwurzędowej bluzy i przebranie się, zanim ruszyłam wzdłuż Trzynastej ulicy w stronę samochodu, który zostawiłam parę przecznic dalej między Spruce i Pine. Jeździłam paroletnią czterodrzwiówką, którą razem z Ronem Kriciakiem wybraliśmy w komisie nazajutrz po moim przyjeździe do Boulder. Wyglądała jak pięć tysięcy innych paroletnich czterodrzwiówek, które stały na ulicach centrum Boulder o każdej porze. Wiedziałam, że o to właśnie chodziło. Raz nawet na parkingu jednego ze sklepów przy Dwudziestej Ósmej, zamiast do własnej, próbowałam władować się do czyjejś paroletniej czterodrzwiówki. Tęskniłam za moim audi. Podśpiewywałam sobie te nieliczne kawałki A Day in the Life, które pamiętałam - A crowd of people stood and stared/They'd seen his face before/Nobody was,really sure/If the wasfrom the House of Lords - kiedy zauważyłam Carla Luppo. Czekał na mnie na schodach kościoła na rogu Trzynastej i Spruce. Spodnie khaki, tak. Cienka kurtka, tak, ale zarzucona na ramiona, nie przewieszona przez rękę. Wyglądał całkiem elegancko. Nie miał reklamówki Abercrombie, za to ręce trzymał w kieszeniach spodni. To były chyba dockersy. Nie byłam w nastroju na spotkanie z Carlem. Wiedziałam już, że zabijał nieznajomych na ulicy, a potem wracał do domu do rodziny i grał z synem w baseball. Nie zwolniłam, żeby się z nim przywitać, nie spojrzałam nawet na niego, kiedy go mijałam. - Nie teraz, Carl - rzuciłam. - Nie jestem w nastroju. - Wyraziłam się nie tak, jak chciałam. Bałam się, że zabrzmiało to jak: boli mnie głowa i nie mam ochoty na seks. - Dobrze - burknął. - Ale powinnaś wiedzieć, że tam czeka na ciebie Ron. Zaparkował na Pine tak, żeby mieć w polu widzenia twoje auto. Tym razem nie jeździ już tym swoim wielkim pikapem, tylko jeszcze większym fordem expedition. Białym. Założę się, że skonfiskowała go DEA. Idź i sama się przekonaj
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- W oczekiwaniu na drinka stara pozby si lku, |e lada chwila, za pomoc detektorów zdenerwowania ukrytych w blacie stolika albo zwykBej wizualnej oceny jej obgryzionych paznokci, zostanie zdemaskowana jako oszustka i wtedy poprosz j, |eby wyszBa
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- 11 kpa), albo: „Dłużnik powinien wykonać zobowiązanie zgodnie z jego treścią i w sposób odpowiadający jego celowi społeczno — gospodarczemu oraz zasadom współżycia...
- Ś Diaspar zamieszkiwane jest wciąż przez tych samych ludzi, chociaż w miarę, jak jedni wracają do Sali Tworzenia, a inni z niej wychodzą, skład aktualnej populacji Diaspar ulega...
- - A jeśli w powrotnej drodze wypadnie nam mijać go w nocy? Albo jeśli pogoda będzie brzydka i zła widoczność, to co wtedy?...
- Z punktu widzenia składu etnicznego wydaje się, że można ustalić następującą regułę (napisałam: "wydaje się", gdyż jest to sprawa sporna, wrócę do niej nieco dalej, por...
- 39 Dalej byB mostek, przerzucony nad strumykiem u|ywanym prze, browar jako [ciek, za mostkiem niewielka piwiarnia peBna m|czyzn m|czyzni nie mie[cili si w niej, stali na ulicy z butelkami w dBoniach o|ywieni i rozgrzani
- Wciągnęła mocno powietrze i oznajmiła: - Nie pozwolę, żeby ktoś śmiał zarzucić Fannie Fenneman brak dumy albo to, że nie honoruje swoich długów...
- Wiedział, że był na pruskim posterunku, gdzie oskarżano go o coś, albo mu się śniło, kiedy spał w stogu ubiegłorocznej słomy, nie miał pojęcia, skąd ta rana postrzałowa,...
- Ulga, jakiej doznawała na myśl, że oglądana scena należy już do przeszłości, że nie było przy tym Tereski, że nie została zmuszona do dokonywania kradzieży albo też być może...