Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Koń sunął jak strzała, wiatr rozwiewał końce jedwabnego zawoju, a jeździec śpiewał ciągle, wybijając rytm strzelaniem z bicza. Pieśń tę dosłyszał drugi jeździec galopujący inną drogą i przedzielony od pierwszego jeźdźca pasmem głazów i skał. Gdy pierwsze strofy obiły się o jego uszy, jeździec ten zbladł, zatrzymał konia i obejrzał się trwożnie dookoła. Nikogo jednak nie spostrzegł, pomimo że słyszał wyraźnie słowa pieśni. Popędził skręcając w' prawo. Zaczął smagać konia jak szalony. Rzekłbyś, przestraszył się pieśni. A przecież uzbrojony był od stóp do głowy. Pieśń zamiast słabnąć, stawała się coraz głośniejsza. Jeździec kluczył, zdzierał konia, skręcał w prawo i lewo, wszystko na próżno. Pieśń rozbrzmiewała coraz bliżej, trzaskanie z bicza rozlegało się coraz głośniej. Na chwilę niewidzialny śpiewak umilkł. Uciekający jeździec tłukł swego rumaka, który wydobywał z siebie wszystkie siły. Pot lał się z czoła wystraszonego człowieka. Wtem pieśń znów rozbrzmiała, lecz teraz z innej strony. Słowa piosenki dobiegły go z przodu: Rywal donnie odpowiada: To wilk wyje nocną porą! Biada ci, kanalio, biada, To nie wilk, to śpiewa Zorro! Ledwie jeździec dosłyszał ostatnie słowa, dostał jak gdyby paroksyzmu szału. Zawrócił konia i uciekał z powrotem, kłując i bodąc z całej siły ostrogami boki zwierzęcia. Lecz po chwili znów usłyszał przed sobą przeklętą pieśń. Zawrócił znów i uciekał w prawo. Po kilku chwilach śpiewanie rozległo się przed nim. - Carramba! - zaklął jeździec, przesuwając dłonią po oczach i po spotniałym czole. - Czy ja śnię? Ta przeklęta piosenka... Słyszę ją wszędzie! A może to jest echo? Nie, nie, słyszałem wyraźnie, to Zorro! Nerwy osaczonego jeźdźca nie wytrzymały. Wydobył pistolet i strzelił w stronę skał, skąd dochodził śpiew przed chwilą. - Świetna zabawa, senor! - rozległ się młodzieńczy głos poza jego plecami. - Doskonały cel ta wielka skała! Ani rusz nie możesz chybić! Jeździec znieruchomiał i odruchowo uniósł ręce do góry. - O, senor - ciągnął dalej Zorro. Ubliżasz mi! Czyżbyś uważał mnie za opryszka czyhającego na twą sakiewkę? Opuść ręce, kochany cabellero! Odwróć się do mnie twarzą i pogadamy jak dwaj caballeros z dobrej rodziny!. Jeździec stanął twarzą w twarz z Zorrą. - Nie jesteś melomanem, jak widzę! - rzekł zamaskowany jeździec, kłaniając się z dystynkcją. - Śpiewam chcąc rozweselić ową samotność, a ty strzelasz w skały. A może uważasz, senor, że huk wystrzałów zastępuje akompaniament bębna? - Skończ, senor! - wyjąkał jeździec. - Czego chcesz ode mnie? Nie mam przy sobie pieniędzy! - O, senor! - skrzywił się Zorro, zawieszając bicz u siodła i oglądając paznokcie swych białych, wypielęgnowanych rąk. - Kto ci powiedział, że Zorro czyha na sakiewki? Nie, caballero! Nie potrzebuję twej sakiewki! - A więc dlaczego zatrzymujesz mnie w tym pustkowiu, senor? - wybuchnął jeździec. - Ja cię zatrzymuję? - zdziwił się Zorro. - O, dobre nieba, senor, jak Widzę, słońce uderzyło ci do mózgu! Czy przysiągłbyś, że cię zatrzymałem? Jeździec opuścił głowę. Rzeczywiście, Zorro wcale go nie zatrzymywał. Zorro tylko śpiewał, nic więcej. To on sam wstrzymał swego konia i strzelił do skał. Odetchnął uradowany, ukłonił się i uderzył konia ostrogą. Koń ruszył, lecz w tej samej chwili rozległ się za nim donośny głos Zorry: - Hola, caballlero, jedną chwilkę! Właściwie nic nie mam do ciebie, lecz chciałbym wiedzieć, dlaczego przestraszyła cię ma pieśń o zdradzieckiej senoricie i szczęśliwym rywalu? - Spojrzał mu podejrzliwie w oczy. - A może ty jesteś wysłannikiem mego rywala i wieziesz list miłosny do niewiernej?'. - Senor - jęknął przerażony jeździec. - Przysięgam... - Nie wierzę ci! Muszę sprawdzić, czy nie wieziesz listu do Carmencity! - Klnę się, że nie znam takiej! - Dawaj list, senor! - Senor, błagam cię, pozwól mi jechać dalej! Mam pismo ministra... don... - Tutaj ugryzł się w język, lecz było już za późno. - Aha! - zawołał Zorro. - Zgadłem jednak, nędzny wysłannik mego rywala! Dawaj list! Zorro nie był uzbrojony. W rękach nic nie trzymał. Rozpaczliwa myśl strzeliła do głowy posiadaczowi listu. Jeszcze trzymał w ręku pistolet, natomiast Zorro ręce miał puste. Postanowił spróbować szczęścia, nie wiedząc, iż Zorro jak drapieżnik instynktownie wyczuwa niebezpieczeństwo. Jeździec szybko uniósł pistolet, lecz jeszcze szybciej uniósł się bicz. Koniec rzemienia owinął się dookoła szyi tamtego i w ciągu ułamka sekundy człowiek został ściągnięty z siodła. Pistolet wystrzelił, kula przeleciała pomiędzy nogami Zorry, który stał odwrócony bokiem. Zamaskowany mężczyzna z uśmiechem przyglądał się przeciwnikowi rozciągniętemu na piasku. - List! - rzekł krótko. Tamten uznał się za pokonanego i wydobył list z zanadrza. Zorro ostrożnie odkleił kopertę i przeczytał: Kochany przyjacielu! Nadeszły wieści, iż nader energicznie zabrałeś się do ściągania podatków, tak energicznie, że musiałem dołożyć wszelkich starań, by królowa nie dowiedziała się o tej energii. Sądzę, iż zdołałeś uzbierać sumę dostatecznie wielką, by ją przysłać do Madrytu. Ufam, kochany przyjacielu, że nie zapomnisz swego protektora i przyjaciela