Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Puknęłam lekko palcem w cyfrę, przez Romana wskazaną, i przyłożyłam ową słuchawkę do ucha, tak jak widziałam to u innych osób. Roman czym prędzej wyjął mi ją z ręki i obrócił górą do dołu, bom przyłożyła, jak to później odkryłam, odwrotnie. W uchu głos ludzki nagle mi się rozległ i omal mnie nie zatchnęło. Przygotowana jednakże już na niezwykłości, zdobyłam się na pytanie o godzinę odjazdu pociągu do Lyonu, co mi przyszło tym łatwiej, że w języku francuskim wciąż jest to "droga żelazna" i "le tram". W polskim najwidoczniej zmiany większe nastąpiły... Głos z uprzejmością wielką kilka terminów mi podał, coś brzęknęło i cienkie wycie dało się słyszeć. Nadzwyczajne...! - Tu się wyłącza - rzekł Roman i pokazał mi kolejne miejsce do przyciskania. Spodobało mi się to. Chciałam jeszcze spróbować. - Do pani Borkowskiej może jaśnie pani zadzwonić - podpowiedział Roman. - Do jakiej pani Borkowskiej? - zdumiałam się. - Eweliny? -A nie, skąd! Do synowej jej prawnuka. Ciągle jest z jaśnie panią skuzynowana, chociaż dla jaśnie pani to jest synowa pani Eweliny, i dziesięć lat wcześniej jaśnie pani ją znała. Jako młoda panienka. Ona się wtedy nazywała Ewa, baronówna Wilczyńska. Przypomniałam sobie i ucieszyłam się nawet. Polubiłam bardzo Ewę Wilczyńską, zaprzyjaźniłyśmy się prawie, a potem wiele lat jej nie widziałam. Ale słyszałam przecież, że poszła za Borkowskiego! - Ona tu jest? W Paryżu? - Jest w Paryżu, ale mogłaby być i w Argentynie. Oto jej numer telefonu, jaśnie pani ma tu wszystko zapisane, w notesie... Czym prędzej, choć z wielką uwagą, popukałam palcem w cyfry, jakie w notesie widniały. Terkot jakiś i znów wycie usłyszałam, zaraz jednak prztyknęło coś i głos się odezwał niewieści. - Czy ja słyszę Ewę Borkowską? - spytałam, nadzwyczajnie zaciekawiona. - Tak - odparł głos. - A kto mówi? - Katarzyna Lichnicka. - Kasia! - uradowała się Ewa. - Przyjechałaś? Skąd dzwonisz? Zmiłuj się, Panie, jakże mi to dziwnie zabrzmiało! Przyjaciółkami byłyśmy, ale wszak krótko i jako młode dzieweczki! Jakże to, po latach, obie zamężne, dorosłe, ja w dodatku wdowa, a ona zwraca się do mnie, niczym do siostry rodzonej albo panienki z pensji... Jak jedna wiejska dziewka do drugiej... Mimo niezwykłości rozmowy, choć wstrząśnięta mocno, jakoś umiałam jej odpowiadać. - Z hotelu Ritza. - To już jesteś! Jak się cieszę! Musimy się spotkać czym prędzej, o Boże, czy zdążymy...? Nie mogłaś przyjechać trochę wcześniej? Pojutrze wyjeżdżamy na urlop! Może jutro? - Jutro powinnam jechać do Trouville... - Żartujesz! Do Trouville? Ależ tam właśnie jedziemy! No to spotkamy się na miejscu! Gdzie będziesz mieszkać? - U siebie, mam tam dom podobno. Jeśli oczywiście nadaje się do zamieszkania. Bo jeśli nie, to w hotelu... - Masz rezerwację? - Nie, dopiero wczoraj się dowiedziałam... - To nie dostaniesz miejsca, bo zaczyna się sezon. Chyba że jeszcze przed pierwszym... Ale najlepiej zamieszkaj u nas, też mamy tam dom, no, ciotka ma, ale to bez znaczenia. Czekaj, zaraz ci podam adres i telefon, a ty mi daj swój... Do Romana się zwróciłam, przywykłszy, że on takie rzeczy zapisuje. Rozumiał chyba, o czym mowa, bo na kartce mi podsunął adres domu pradziada, sam zaś pisał to, co mi Ewa dyktowała, a ja powtarzałam. Jęła mnie pytać dalej o różne osoby i wydarzenia, powściągliwie jej odpowiadałam, spłoszona tą mieszaniną czasów, wymówiłam się w końcu zmęczeniem, ile że ledwie przyjechawszy, już cały czas interesy załatwiam. Pożegnała mnie z nadzieją na spotkanie w Trouville. Ułożyłam słuchawkę jak należy i popatrzyłam na Romana. - Będzie jaśnie pani miała kłopoty - rzekł współczująco. - Dla innych osób odległa przeszłość, a dla jaśnie pani chwila obecna... - Ale z tego rozumiem - przerwałam mu, wskazując urządzenie zwane telefonem, bo mi jakoś zaćmienie umysłowe zaczynało przechodzić - że i do pana Desplain mogłam tym sposobem się zwrócić, zamiast list pisać? - Jak najbardziej. Nie chciałem jednak tak od razu jaśnie pani cywilizacją obciążać, szczególnie przy ludziach. - Bardzo słusznie. Ale dalej rozumiem, że mogłabym i teraz zaraz tym się posłużyć, żeby go spytać, w jakim stanie jest dom w Trouville? - Oczywiście. Do mieszkania zadzwonić, bo w biurze go już nie ma. Może połączyć jaśnie panią? Sama chciałam. Jak winda mnie zachwyciła, tak i ten telefon. Słyszeć człowieka, na drugim końcu miasta będącego, a wedle tego, co mówił Roman, nawet i w innym kraju, nie czekać na odpowiedź pisemną... Cóż za wygoda nadzwyczajna! Wszystkie czynności wykonałam, Roman mi tylko na ręce patrzył, bym omyłki jakiejś nie popełniła, w słuchawce znów niewieści głos się odezwał, co mnie trochę zaskoczyło, bom się pana Desplain spodziewała, ale przytomności nie straciłam i rzekłam, że z nim chcę rozmawiać. Za chwilę go usłyszałam. Dom w Trouville, jak się okazało, do zamieszkania nadawał się w pełni i gospodyni pradziada porządku w nim pilnowała. Oczekiwała mnie nazajutrz. Jednej rzeczy zatem z tych osobliwości nieznanych już się nauczyłam. Nie wątpiłam wcale, że będzie ich więcej. Bez słowa wskazałam palcem owo pudło z czarną szybą szklaną. Roman się również nie odezwał, podszedł do pudła i ujął w dłoń podłużną jakby szkatułeczkę. Usiadł znów w moim pobliżu, dłoń ze szkatułeczką wysuwając przed siebie. Tak byłam wpatrzona w przedmiot i tak pilnie podglądałam, co robił, że zmiany na czarnej szybie przez chwilę moim oczom umykały. Głos jednak jakiś z tamtej strony usłyszałam i wzrok odwróciłam. Dech mi zaparło i omal nie poderwałam się z krzykiem. Szyba nie była już czarna, postacie ludzkie poruszały się na niej, twarze ujrzałam, ulicę, po której automobile pędziły, szyba jakaś sklepowa z brzękiem poleciała i człek przez nią wypadł. Słów, które się rozlegały, w pomieszaniu nie rozumiałam. Nagle urwało się to i widok się pojawił dobrze mi znany, konie, jeźdźcy na nich, grunt skalisty, słabo zarośnięty, kawalkada jakby wojska w mundurach, melodia do tego brzmiała obca mi, choć trochę do marsza podobna. I znów to znikło, a za to piękna bardzo panna pokazywała swoje włosy, obfite, lśniące, powiewające na wietrze, mówiąc zarazem, a to już zdołałam zrozumieć, że szamponem jakimś specjalnym głowę myje i odżywia, i stąd ta wielka włosów uroda. Ale inną nazwę wymieniała, nie Vichy, które mi fryzjer zalecił. Panna znikła i na jej miejscu zęby ujrzałam... Głos o myciu owych zębów mówiący przycichł nagle, natomiast odezwał się Roman. - To jest telewizja. Jak działa, tego jaśnie pani wytłumaczyć nie zdołam, zresztą, tak naprawdę tylko specjaliści to wiedzą. Gdzieś tam daleko obrazy są wysyłane bardzo skomplikowanym sposobem i na tym ekranie się je odbiera. To, co jaśnie pani przed chwilą widziała, to były kawałki dwóch filmów i reklama