Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Jestem piekielnie bogaty i mógłbym kupić całą armię detektywów, ale słyszałem, że w Polsce pan jest najlepszy, a u mnie pracują tylko najlepsi. Z rozbawieniem słuchałem tych słów, zastanawiając się, czy to gra, czy siedział przede mną prawdziwy, zarozumiały amerykański milioner, wierzący tylko w siłę zielonego banknotu. - Panie Samochodzik - Bytes rozparł się na wiklinowym fotelu – jest robota do wykonania. Trzeba odkryć skarb. Umawiamy się tak, że wy, jako ministerstwo, bierzecie wszystko, ale dla mediów to ja będę organizatorem wyprawy. Przygotujemy kurtki i czapeczki z logo mojej firmy, bierzemy dobrą ekipę telewizyjną i jedziemy w teren. Który kanał ma największą oglądalność? Zdumienie zastąpiło oburzenie. Dopiłem herbatę i wstałem. - Pan wybaczy, ale moja praca nie jest na sprzedaż - dumnie oświadczyłem. - Może za oceanem, ba, nawet za Odrą może pan kupić każdego, ale w Polsce, mam taką nadzieję, ważne są jeszcze takie wartości jak honor. Bytes chyba tego się nie spodziewał. Patrzył na mnie z szeroko otwartą buzią. - Żegnam panów! - powiedziałem sucho, biorąc palto i kapelusz. Wychodząc słyszałem, że Bruce robi wyrzuty ojcu za to, jak mnie potraktował. Młodzian nazwał mnie „staruszkiem”. Na ulicy wyjąłem telefon komórkowy i zadzwoniłem do Pawła. - Dobry wieczór - przywitałem go. W tle słyszałem dźwięki kolęd. - Jak przedświąteczne zakupy? - Tłok, niech to się skończy! -jęknął Paweł. - Spotkałeś kiedyś nazwisko Bytes, Willy Bytes? Po drugiej stronie zapadło milczenie. - Żyjesz? - prawie krzyknąłem do mikrofonu. - Żyję, ale żeby szef nie wiedział takich rzeczy? - Jakich? - Willy Bytes, koncern w branży komputerowej, producent oprogramowania i części sprzętu, jak karty graficzne, dźwiękowe - Paweł mówił, jakby czytał z kartki. - Nie wiem, jaki jest jego majątek, ale pewnie mieści się w pierwszej setce najbogatszych ludzi w USA. Czemu pan pyta o niego? - Właśnie z nim rozmawiałem. - Co?! - Proponował nam wspólną wyprawę po skarb. - Kiedy jedziemy? - Z nim nieprędko. Zachowywał się tak, jakby wszystko było na sprzedaż. - I co? Przepędził go pan? Szefie, schowajmy dumę do kieszeni, wie pan, co moglibyśmy kupić za jego pieniądze? - Na razie trzeba będzie go dyskretnie obserwować. Obawiam się, że jest zdeterminowany, by zrealizować swój pomysł. Wieczór spędzisz przy komputerze, szukając w Internecie wszelkich wiadomości na temat tego pana, a rano rozpoczniesz normalną robotę detektywistyczną. Sprawdź, z kim się będzie spotykać. - Tak jest! - odpowiedział Paweł niczym żołnierz na musztrze. Postawiłem kołnierz palta, chroniąc twarz przed podmuchami lodowatego wiatru. Ciężko wchodziłem po schodach do swojej kawalerki, potem zmęczony usiadłem w fotelu i sięgnąłem po pierwszą z brzegu książkę. Nawet nie zdążyłem przeczytać pierwszego wersu, gdy dobiegły mnie z korytarza jakieś dzikie okrzyki, a potem ktoś gwałtownie załomotał do moich drzwi. Lękliwy nie jestem, ale na wszelki wypadek złapałem klucz, „francuza”, i trzymając go za plecami wyjrzałem na korytarz. Na progu mojego mieszkanka stała sąsiadka z naprzeciwka, niska, korpulentna, z ufarbowanymi na platynowe włosami, grubą warstwą różu na policzkach i krwistoczerwone uszminkowanymi ustami. - Błagam, sąsiedzie, niech pan ratuje! - krzyczała. Dotąd uważałem to małżeństwo za stateczną parę. Sąsiad zdaje się był urzędnikiem ministerialnym w innym resorcie, a ona była internistą. Na ciemny korytarz padała poświata z otwartych drzwi mieszkania sąsiadów. Nagle we framudze pojawił się groźny cień, w spodniach i podkoszulku, z ogromnym nożem rzeźnickim w ręce. - Myślisz, że sąsiad ci pomoże?! - krzyknął wzburzony mężczyzna. Sytuacja zapowiadała się groźnie i byłem skłonny wezwać policję, ale następne słowa sąsiadki sprawiły, że mały chochlik w środku zaczynał się uśmiechać. - Niech pan ratuje! - kobieta rzuciła mi się na pierś. - On nie może przeżyć do jutra! W żadnym wypadku! - Drań walczy, ale ja go ukatrupię - dodał spokojnym głosem urzędnik. - Kogo? - zapytałem z szelmowskim uśmiechem. - Niech pan wejdzie i obejrzy Karola - zachęcał mnie sąsiad. Było za późno, żeby się wycofać, więc wkroczyłem do mieszkania, gdzie chciano rozprawić się z Karolem. - Tam - małżeństwo wskazało mi drzwi do łazienki. Jak myślałem, w wannie pluskał się karp. Trzeba przyznać, że był ogromny, ale na jego ciele znalazłem ślady walki, rany, zdarte łuski. - A gdzie jest Karol? - odezwałem się rozglądając po pomieszczeniu. - W wannie. Mąż się z nim zaprzyjaźnił i dał mu imię. Chciał, żeby była między nimi jakaś nić porozumienia... - Wie pan, tak jak u Hemingwaya w opowiadaniu „Stary człowiek i morze”... - wtrącił sąsiad. - Te rany... - zacząłem. - Mąż próbował go zabić prądem. Wylał wodę na taboret, położył karpia, podszedł z kablami... - A Karol hyc pod zlew... Sam się tym prądem... - Próbowałam go nożem... Śliski jest i pocięłam sobie tylko palce - sąsiadka pokazała skrwawione, zaplastrowane dłonie. Westchnąłem. - Wybaczą państwo, ale nigdy nie polowałem ani nie wędkowałem. Nie znam się na zabijaniu i oprawianiu zwierząt. To państwa pierwszy karp? - zdziwiłem się. - Pierwszy raz na Wigilię przychodzi do nas synowa z wnukami... - tłumaczyła się sąsiadka. - Niech pan coś poradzi... Zafrasowany podrapałem się po głowie. - Jedyne co mi przychodzi do głowy, to złapać Karola i załatwić sprawę, gdy będzie... - szukałem odpowiedniego słowa - jakby pod narkozą. - Mam go narkotyzować? - sąsiad zerknął z politowaniem na karpia. - Ogłuszyć, trzeba go uderzyć - mówienie o zabiciu karpia przypominało mi planowanie okrutnej zbrodni. - Kaziu, zakryjemy mu oczy, to nie będzie wiedział, o co chodzi - sąsiadka uspokajała męża
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Jestem krawaciarką i mimo ciężkiej pracy nie mogę zarobić więcej niż pięć szylingów na tydzień, a mam na utrzymaniu biednego chorego męża, który od przeszło dziesięciu lat nie...
- 5 Czarnamci, alem wdzięczna, o córki Jeruzalemskie! Jestem jako namioty Kedarskie, jako opony Salomonowe...
- To chyba się domyślasz, w jakiej jatu jestem sytuacji, w jakiej tusytuacji jest Rafał i ta jego dziewczyna...
- Wszyscy mówi, |e jestem za maBy, |eby o tym mówi, ale ja to naprawd bardzo dobrze rozumiem
- Czemu jednak pan Avery nie ujawnił się wczoraj wieczorem? Po co czekał aż do dzisiejszego ranka? Za tym kryje się coś więcej, niż nam powiedział; jestem tego pewna...
- - Nie wierzę! - W co nie wierzysz? - Że Tygrys mógł tak mówić! - Ja się na tym nie znam, jestem od strzelania, ale mnie to się także wydaje rozsądne...
- Gdy mówi, dopomaga sobie wyciąganiem szyi oraz podnoszeniem i opuszczaniem brwi: A bo ja także jestem z Wulfenhausen...
- Poleciłem więc więźniowi, by mówił dalej, a on zaczął tymi słowy: – Nie jestem Dobrym Człowiekiem, mój panie...
- Być może osiągniesz to później, jak wielu innych, jestem jednakże przekonany, że odnajdziesz właściwą dla siebie drogę...