Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

STUDENT: Tak? to ładnie, to bardzo ładnie. Czemu więc pan nie został tam? KLEIPE: Proszę się zastanowić! To jest rodzinne miasto pana i moje, ślicznie, ale to przecież nędzna dziura. 15 marca. Za trumną Dostojewskiego chcieli studenci nieść jego kajdany. Zmarł w dzielnicy robotniczej, na czwartym piętrze kamienicy czynszowej. Około piątej godziny nad ranem, a było to w zimie, na pół ubrana służąca oznajmiła studentowi gościa. — Co tam Znowu? Że jak? — zapytał student jeszcze mocno zaspany, aż tu wchodzi już jakiś młody człowiek z pożyczoną od służącej palącą się świecą, podnosi jedną ręką świecę, ażeby lepiej widzieć studenta, zaś drugą zniża kapelusz prawie do ziemi, taką długą miał rękę. Nic prócz wyczekiwania, wiecznej bezradności. 17 marca. Siedziałem w pokoju przy rodzicach, przez całe dwie godziny przerzucałem czasopisma, co jakiś czas spoglądałem przed siebie, ogólnie biorąc czekałem tylko, aż nastanie godzina dziesiąta i będę mógł położyć się do łóżka. 27 marca. Ogólnie biorąc spędziłem ten dzień prawie tak samo. Hass spieszył się, aby jak najprędzej dostać się na statek, przebiegi pomost okrętowy, wspiął się na pokład, usiadł w jakimś kątku, wcisnął twarz w dłonie i od tej chwili nie dbał już o nikogo więcej. Dzwonek okrętowy zadźwięczał, ludzie mknęli obok, zaś daleko, jakby działo się to na drugim końcu statku, śpiewał ktoś pełną piersią. Chciano już ściągnąć pomost okrętowy, gdy wtem podjechał mały czarny powozik, woźnica zakrzyknął z daleka, konia, który stawał dęba, trzeba było powstrzymywać z całej siły; jakiś młody człowiek wyskoczył z pojazdu, pocałował starego siwobrodego pana, który wychylił się spod powozowej budy, i wbiegł z małą walizką w ręku na okręt, który natychmiast odepchnięto od brzegu. Było to mniej więcej o godzinie trzeciej w nocy, ale latem i już dość jasno. Aż tu nagle w stajni pana von Grusenhof pięć jego koni: Famos, Grasaffe, Tournemento, Rosina i Brabant stanęło na równe nogi. Z powodu dusznej nocy drzwi stajni zaledwie przymknięto; obaj parobcy spali chrapiąc w słomie na grzbiecie, nad ich otwartymi ustami brzęczały tu i tam muchy, ani śladu przeszkody. Grasaffe przystanął tak, że obu mężczyzn miał pod sobą i gotów był, patrząc pilnie na ich twarze, uderzyć podkowami przy najmniejszych oznakach przebudzenia. Cztery inne konie jeden za drugim opuściły tymczasem stajnię, Grasaffe pomknął za nimi. Anna zobaczyła przez szklane drzwi, że w pokoju lokatora było ciemno, weszła i zaświeciła elektryczną lampę, aby pościelić łóżko. Tymczasem student siedział czy na pół leżał na kanapie i uśmiechał się do niej. Przeprosiła i chciała wyjść. Ale student poprosił ją, by została i nie zważała na niego wcale. Została więc i wykonała swą pracę, rzucając co pewien czas ukośne spojrzenia w stronę studenta. 5 kwietnia. Gdyby było możliwe pojechać do Berlina, usamodzielnić się, żyć z dnia na dzień, nawet głodować, ale dać upływ całej swej sile! zamiast tutaj oszczędzać lub raczej osuwać się w nicość. Gdyby F. tego zechciała i dopomogła mi! 8 kwietnia. Wczoraj byłem niezdolny do napisania choćby jednego słowa. Dzisiaj nie lepiej. Któż mnie wybawi? A we mnie jest chaos sił w głębi prawie nieprzejrzanej. Jestem jak żywa krata więzienna; krata, która stoi mocno, lecz pragnie runąć. Dziś w kawiarni z Werflem. Jakże on z daleka wygląda przy stoliku kawiarnianym. Zgarbiony, nawet w drewnianym krześle na pół leżący, twarz piękna z profilu, z brodą wciśniętą w szyję na skutek pełności ciała (nie tego, co się nazywa otyłością), prawie zasapany, najzupełniej niezależny od otoczenia, niegrzeczny i nienaganny. Zwisające okulary ułatwiają swą kontrastowością badawcze śledzenie wzrokiem subtelnych konturów twarzy. 6 maja. Zdaje się, że rodzice znaleźli ładne mieszkanie dla F. i dla mnie; ja sam wałęsam się bezskutecznie przez dobre popołudnie. Czy złożą mnie także do grobu po szczęśliwym dzięki ich troskliwości życiu. Pewien szlachcic, nazwiskiem von Griesenau, miał stangreta Józefa, którego nie ścierpiałby żaden inny pracodawca. Mieszkał on w parterowej izbie przy loży portiera, ponieważ z powodu swej otyłości i zadyszki nie mógł chodzić po schodach. Jedynym jego zajęciem było powożenie, ale i do tego powoływano go ty]ko przy niezwykłych okazjach, na przykład na cześć jakiegoś gościa; poza tym wylegiwał się całymi dniami, całymi tygodniami na pryczy przy oknie i patrzył wąskimi, głęboko osadzonymi w tłuszczu, zdumiewająco szybko mrugającymi oczami przez okno na drzewa, które.., [rękopis urywa się] Stangret Józef leżał na swym wyrku dźwigając się jedynie po to, aby wziąć ze stolika kromkę chleba z masłem i śledziem, po czym osuwał się znów na wezgłowie i żując gapił się wkoło. Przez wielkie okrągłe dziurki od nosa wciągał z trudem powietrze; niekiedy musiał, aby zaczerpnąć dość powietrza, przestać żuć i otworzyć usta, a wielki jego brzuch podrygiwał nieprzerwanie pod licznymi fałdami cienkiej, ciemnoniebieskiej liberii. Okno otwarto, widać było akację i pusty plac. Było to niskie parterowe okno, Józef widział ze swego legowiska wszystko i każdy człowiek mógł też widzieć go od zewnątrz. Było to uciążliwe, ale musiał mieszkać tak nisko, ponieważ od pół roku przynajmniej, to jest od kiedy jego sadło mocno narosło, nie mógł już wchodzić po schodach. Kiedy dostał izbę obok loży portiera, ze łzami w oczach całował i ściskał ręce swego chlebodawcy, pana von Griesenau. Teraz jednak znał już ujemne strony tej izby — wieczne tkwienie na pokaz ciekawskim, sąsiedztwo gburowatego portiera, niepokój w bramie wjazdowej i na placu, duże oddalenie od reszty służby i wynikająca stąd obcość i zaniedbywanie go — wszystkie te usterki znał teraz gruntownie i zamierzał też co prawda poprosić pana o przesiedlenie do swego dawnego pokoju. Bo po co wystawało, zwłaszcza odkąd pan się zaręczył, tylu świeżo przyjętych chłopaków bez żadnego z nich pożytku, niechby raczej jego, zasłużonego i niezastąpionego człowieka nosili po prostu po schodach, w górę i w dół. Obchodzono uroczyście zaręczyny. Uczta skończyła się, towarzystwo wstało od stołu, wszystkie okna otwarto, był piękny, ciepły wieczór czerwcowy. Narzeczona stała w kole przyjaciółek i dobrych znajomych; reszta obecnych skupiła się w małe grupy, tu i ówdzie dźwięczał hojnie śmiech. Narzeczony oparł się samotnie o framugę drzwi balkonu i patrzył w dal na świat