Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wydawało się, że "klątwa" wisząca tamtego lata nad rodziną, nadal nad nią ciążyła. Anatolij wciąż się nie otrząsnął po serii zawodów miłosnych; Konserwatorium, mimo nowego dyrektora w osobie Huberta, nadal znajdowało się w stanie szoku po śmierci Rubinsteina; Aleksieja nic nie było w stanie wyrwać z przygnębie- nia, które go ogarnęło w związku z przedłużoną służbą wojskową; a pani von Meck skorzystała z okazji, by przysłać swego dawnego bete noire, Pachulskiego, na kilka dodatkowych lekcji kompozy- cji. W ciągu trzech tygodni Czajkowski wyczerpał wszystkie rezer- wy pieniędzy i dobrego humoru. W połowie października wrócił do Kamionki w gorszym nastroju niż kiedykolwiek, odłożył Ma- zepę, by kolejny raz spróbować napisać operę Romeo i Julia, cały czas świadom, że zostało jeszcze dużo do zrobienia przy utworach Bortnianskiego, a szybko się zbliżał termin zakończenia pracy. Pośród nieustających trosk domowych, gnębiących Dawydo- wów, jedyną chwilę ulgi przyniosła wiadomość z Odessy od Sa- szy, że ich druga córka, Wiera, zaręczyła się z oficerem marynarki o bardzo znajomym nazwisku. Okazało się, że Nikołaj Rimski- -Korsakow, adiutant wielkiego księcia Konstantego Nikołajewicza, nie był spokrewniony z kompozytorem, z którym stosunki wuja Wiery układały się raz lepiej, raz gorzej. Kiedy siostrzenica przy- wiozła młodego człowieka do domu, by uzyskać błogosławieństwo rodziny, Czajkowski z miejsca poczuł do niego sympatię. "Jacy jesteśmy biedni! - napisał tamtego dnia do Modesta. - Przeżyje- my całe swoje życie ani przez chwilę nie zaznawszy uczucia praw- dziwego spełnienia w miłości." Modest, pierwszy biograf Czajkowskiego, tłumaczy paraliż twórczy brata podczas tamtego długiego, ciężkiego lata śmiercią Rubinsteina, nieobecnością Aleksieja i problemami pieniężnymi pani von Meck, jedynie napomykając o zamieszaniu, panującym w Kamionce. Lekko traktuje problemy rodzinne z oczywistych powodów, pomijając nawet fakt, że nie było go wtedy w majątku Dawydowów. Ale ostatni biograf kompozytora, David Brown, ma z całą pewnością rację twierdząc, że warunki w Kamionce stanowiły prawdopodobnie decydujący czynnik, wpływający na odrętwienie twórcze Czajkowskiego. Na dłuższą metę nieobecność Aleksieja, utrata wprost rajskich warunków, jakie mu zapewniano w Brai- łowie i Simakach, nawet niezwykłe pragnienie ucieczki od rodziny były "pozornym dobrodziejstwem". Na początku lat osiemdziesią- tych ubiegłego wieku, po fiasku swego małżeństwa, Czajkowski przyzwyczaił się do trybu życia, który zapewniał mu "całkowite bezpieczeństwo, nawet wygodę... izolując go nadmiernie od tych niekiedy bolesnych przeżyć, niezbędnych do tego, by jego siły twórcze zyskały znowu bodziec do pełnego uaktywnienia się." Urodzenie przez Antoninę dziecka, owocu miłości, sprawiło, że nawet ona stała się mniejszym zagrożeniem dla przewrażliwionego kompozytora. Kiedy w listopadzie opuścił Kamionkę, by udać się do Europy, Czajkowski sam zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że jego dawne soki twórcze znów zaczęły swobodniej krążyć. Nadal nie dawało mu spokoju jedynie to, jakie ambitne zadanie postawić teraz przed sobą. Zatrzymawszy się na dwa tygodnie w Kijowie, głównie by uczestniczyć w ślubie Wiery, był pod takim wrażeniem sztuki zatytułowanej Gospodarz Wańka, adaptacji scenicznej krót- kiego opowiadania Dmitrija Awierkiewa, dokonanej przez Łukę Antropowa, że przez chwilę zastanawiał się, czy nie uczynić jej kanwą swej kolejnej opery, rezygnując z Mazepy i Romea i Julii. Tak czy inaczej miała to być opera. Był tego zupełnie pewny, kie- dy dotarł do Włoch przez Wiedeń - gdzie chyba przez niedoin- formowanie przegapił pierwsze wykonanie przez Brodskiego swo- jego koncertu skrzypcowego pod dyrekcją Hansa Richtera. Przez Wenecję i Florencję, gdzie złożył należny hołd przed wil- lą, wynajmowaną przez panią von Meck, w końcu dotarł do Rzymu, gdzie już na niego czekali Modest, Kola i Kondratjew. W tym czasie w stolicy Włoch bawił również Franciszek Liszt, biorący udział w cyklu koncertów zorganizowanych dla uczczenia jego siedemdziesiątych urodzin. "Trudno było nie odczuwać roz- czulenia na widok genialnego starca, wzruszonego i wstrząśnięte- go szalonymi owacjami zachwyconych Włochów - zanotował Czajkowski. - Ale nie potrafię się rozkoszować muzyką Liszta. Więcej w niej poetyckich zamierzeń niż rzeczywistej siły twórczej, więcej barwy niż rysunku." Nadal się wahając między trzema ewentualnymi tematami swych oper, nie potrafił podjąć ostatecznej decyzji. Chciał pisać muzykę, a nie libretta, więc zwrócił się do Jurgensona, by spraw- dził, czy sam Awierkiew nie mógłby zaadaptować Gospodarza Wańki. Jak w przypadku Romea i Julii, naprawdę porwała go sce- na miłosna. Tamtego lata w Kamionce już naszkicował duet mi- łosny nieszczęśliwych kochanków ze sztuki Szekspira, zwyczajnie dopisując słowa do całkiem prostej transkrypcji sławnego tematu miłosnego z własnej uwertury-fantazji*. Teraz najbardziej pocią- gała go scena miłosna z udziałem Mazepy i Marii i w połowie grudnia mógł donieść swojej dobrodziejce, że przystąpił do kom- ponowania. "Kto wie? Jeśli mnie porwie ten temat, być może stworzę i całą operę." Powód tego wyraźnego braku przekonania stał się jasny dwa tygodnie później, kiedy przepraszał panią von Meck za odrzucenie jej sugestii sprzed jakiegoś czasu, by skomponował trio na forte- pian, skrzypce i wiolonczelę