Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Poza tym pozwalało odwrócić uwagę od Doddsa. - Jasne - rzekł, spoglądając na cicho szumiące urządzenie antypodsłuchowe, stojące na środku pokoju. - Chodź, usiądziemy przy wygniataczu i powiem ci, co zamierzam. Rozdział 21 Od pół godziny po niebie przetaczały się burzowe chmury, wypierając obłoki. Błyskawice od czasu do czasu rozświetlały horyzont, potęgując wrażenie, że lada moment rozpocznie się ulewa. Siedzący za kierownicą Deal Valentine po raz kolejny popatrzył do tyłu. - Stało się jak przewidywałem - rzekł. - Jazda w taką noc za pilotem, w nieznanym terenie... - Niech się pan uspokoi - poradził Skyler z tylnego siedzenia. - Mają mapy, a wiemy, że bezpiecznie wydostali się z Calarandu. Może ostatecznie wybrali inną trasę. - Może? - oburzył się Argentianin. - A więc o to chodzi? I oczywiście nie raczyliście mnie uprzedzić. - Taką radość sprawiało panu oskarżanie ich o brak rozsądku i umiejętności, że grzechem byłoby przeszkadzanie panu -oświadczył cierpko Novak, siedzący obok niego. Valentine nie odpowiedział. Skyler uważał, że kolega nieco przesadził, ale w sumie nie bez racji. Argentianin klął podczas drogi na czym świat stoi i krytykował dosłownie wszystko. Skyler miał już wcześniej do czynienia z takimi ludźmi i wprost ich nie cierpiał. Według niego stanowili niebezpieczeństwo dla otoczenia i zazwyczaj ginęli postępując nierozważnie lub wręcz głupio. Na przednim fotelu na chwilę zaświeciła się niewielka latarka, gdy czarnoskóry blackcollar ustalał z mapą obecne położenie. - Powinniśmy już widzieć Millaire - oświadczył. - Leży w dolinie za tymi wzgórzami - rzekł Valentine, wskazując postrzępione wzniesienia, w których kierunku jechali. - Zobaczycie je za pięć minut. Novak mruknął coś pod nosem, Skyler zaś obserwował z uwagą teren po obu stronach drogi. W zasięgu wzroku było niewiele świateł, i to głównie z dala od szosy. Nic dziwnego, ponieważ dawno minęła północ i wszyscy porządni obywatele już spali. A jednak ciemności oraz brak jakichkolwiek pojazdów niepokoiły komandosa. Dużo wcześniej nauczył się, że stała podejrzliwość przedłuża życie. Samochód wjechał na wzgórze. Członkowie wyprawy ujrzeli przed sobą Millaire, rozpostarte w dolinie niczym rozgwiazda. - Spore miasto - ocenił Novak. - Jak wygląda porównanie z Calarandem? - Zajmuje większy obszar, ale mieszka w nim mniej ludzi. - Niech się pan zatrzyma - rzekł Skyler. - Chcę je sobie dokładnie obejrzeć. - Po co? - zapytał Argentianin. - I tak już późno. - Wykonać - w głosie plinriańskiego blackcollara zabrzmiała groźba świadcząca, że stracił ochotę na dalsze tolerowanie malkontenta. - Tak jest. Valentine zjechał na pobocze, wzbijając przy tym tuman pyłu. - Novak, daj mapę - polecił pełniący funkcję dowódcy grupy Skyler, uważnie przyglądając się Millaire. Otrzymawszy ją wraz z latarką, rozwinął płachtę. - Valentine, niech mi pan jeszcze raz dokładnie wskaże, gdzie znajduje się kwatera Radixu - powiedział, dłonią przysłaniając latarkę tak, że oświetlała jedynie fragment mapy. Argentianin popatrzył na panoramę miasta i wskazał miejsce leżące jakiś kilometr od centrum. Skyler przyglądał się mapie przez chwilę, po czym wyłączył latarkę. - Widzisz, gdzie to jest, Novak? - Tak - odpowiedział czarnoskóry komandos po pewnym czasie. - Teraz tak. - O co chodzi? - zapytał Valentine podejrzliwie, wyglądając przez okno. - Dostrzega pan tę ciemną plamę obok wysokiego, białego budynku? - Skyler wskazał palcem. - Według pana dowództwo Radixu znajduje się właśnie w tym rejonie. Miejscowy blackcollar wzruszył ramionami. - Co z tego? Pewnie po prostu nastąpiła awaria sieci elektrycznej. - Być może. Choć to dziwne, że akurat w miejscu, gdzie przebywa Jensen. - Według mnie to zwykły zbieg okoliczności - warknął Valentine, lecz jakby bez przekonania. - Wątpię. - Skyler zwrócił mapę oraz latarkę przyjacielowi. - Ruszajmy. Działamy w warunkach bojowych... Zrozumiano, Valentine? - Tak jest - odpowiedział ponuro Argentianin. Samochód znalazł się z powrotem na szosie. Skyler rozpiął płaszcz i zza pasa wyjął rękawice oraz gogle, po czym sprawdził, czy broń jest na swoim miejscu. Novak zrobił to samo. Na dworze zaczynało padać. * * * - Pańscy przyjaciele dotrą tu co najmniej za godzinę - rzekł Uri Greenstein, podając Jensenowi kubek z parującym płynem i siadając za prostym, metalowym biurkiem. - Do tego czasu radzę, żeby się pan przespał. - Dziękuję, ale nie skorzystam - odpowiedział komandos, popijając ostrożnie
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Bywają rafy o kształcie piramidy — pojedyncze szczyty sterczące znad wody; inne mają formę koła złożonego z wielkich kamieni; inne jeszcze tworzą korytarze...
- Istnieją jednak legendy My z rasy chap - hopaj - chwatów jesteśmy wielkimi podróżnikami, przemierzaliśmy rozległe obszary od wielu generacji i zebraliśmy owe legendy...
- Powoli wracali do stajni, w której trzymano tylko konie Calhenny’ego, a później Morris szedł do swojego wielkiego domu, a Beau do swojej chaty, gdzie czekała na niego...
- Dy Joal, który zdążał do ibrańskiej granicy sam i w wielkim pośpiechu, zebrał ich w mieście leżącym u stóp tych gór, gdzie zarabiali na marny żywot, raz eskortując...
- Z Wielkiej Encyklopedii radzieckiej każdy radziecki żołnierz czerpał niewzruszoną pewność, że Suworow to „największy wódz wszechczasów" (Napoleon występuje tam jako...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- 126 Na widok wielkiego wojska stojącego na lądzie zatrzymał okręt i przypuszczając, co było prawdą, że tam się i król znajduje, posłał do niego swych ludzi, którzy mieli...
- Gdy przyszło siadać do powozu, o lasce wyszedł Karol, nakuliwając mocno, krzywiąc się; dwóch ludzi go wsadziło z wielkimi ostrożnościami, nogę mu podesłano, a woźnicy...
- Część finałowa, którą na płycie Dawida wykonuję ja, była jak wielkie spełnienie - nie tyle erotyczne, co duchowe, a jeśli fizyczne, to w sensie czysto sportowym...
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka