Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Obiecują mniej, niż są w stanie dotrzymać, nie są gotyckimi czy renesansowymi przebierańcami. Henrik lekko się uśmiechnął. – Lata osiemdziesiąte! Henrik Rissler siedział na swoim starym miejscu w rogu kanapy, Martin na bujaku przy biurku. Pili wino, rozmawiając o Uppsali, książkach, kobietach i o nowym filozofie nazwiskiem Nietzsche. A gdy tak rozmawiali, promień słońca, w którym kurz tańczył jak czerwone skry, stawał się coraz węższy, padał bardziej ukośnie i nasycał czerwienią. Martin przypatrywał się Henrikowi. Zauważył, że się zmienił; twarz miał szczuplejszą, rysy ostrzejsze, bardziej męskie. Dlaczego powiedział: „Tu wszystko po staremu. Tutaj czas stoi w miejscu”? Czyli dla niego czas nie stał w miejscu. Coś przeżył, ale co? Pewnie się zakochał, może nawet się zaręczy – ale z kim? Ze swoją kuzynką Anną Rissler? Lubiła go – nie, chyba nie. Może z Marią Randel albo Sigrid Tesch? – To zastanawiające – odezwał się Henrik – czy zetknąłeś się z tym uczuciem? – jak żałosne jest szukanie dawnych nastrojów, kiedy się ich nie znajduje. Gdy czyta się drugi raz książkę, która zachwyciła, albo słucha opery, w której kiedyś było wszystko i coś jeszcze – a potem jest pustka i człowiek zastanawia się, gdzie to się podziało. – Tak – potwierdził Martin – dziwne i przygnębiające uczucie. Jakby człowiek miał obowiązek trzymania się minionego, jakby dopuszczał się zdrady... I nic nie można na to poradzić. A dlaczego to takie żałosne? Może dlatego, że w tej sprawie nie ma powoda ani konkretnie sformułowanych żądań, by stawić im czoło. Bo powodem nie jest ani książka, ani muzyka, która już do nas nie przemawia, ani nastrój, który umknął – powód to nasze dawne „ja”, a ono jest martwe i pogrzebane, usunięte i zastąpione nowym, nie może wnosić żadnych roszczeń, a jednak jakieś wnosi – na tym polega sprzeczność, a nie ma nic bardziej żałosnego niż sprzeczność, jeśli nie jest komiczna. Henrik pociągnął myśl: – Tak, masz rację, walka toczy się między dawnym a nowym „ja” i dopóki to nowe jest silniejsze, radzi sobie z cieniami. To ciągła przemiana. Dawne odchodzi, nowe przychodzi – tak, dawne odchodzi i właściwie tylko tego można być pewnym, lecz jak długo ma się gwarancję, że w zamian przyjdzie nowe? A jeśli któregoś dnia się nie pojawi, jeśli nic pod słońcem nie zechce być nowe, a człowiek będzie tylko uboższy z każdym rokiem i z każdym mijającym dniem! – Tak się czasami zdarza. I mamy przykłady, że człowiek sięga wtedy po to, co zużyte, wydobywa to, co najstarsze, najbardziej martwe i zwiędłe, i zaczyna je na nowo czcić, nie dostrzegając karykaturalności. Niemal najgorsze, co się może przytrafić. Już lepsza znana recepta: „biedny, ale dumny”. Milczeli przez kilka chwil. Słońce zniknęło, ale zmierzch jeszcze nie zapadł. W pokoju było niemal jaśniej niż przed chwilą, tylko wszystko stało się nagle blade. Henrik przerwał milczenie: – Tak, smutne uczucie, kiedy wyrasta się z własnej osobowości i dawnych nastrojów, ale cóż to szkodzi, dopóki się rośnie! Zresztą, czym jest smutek, jeśli nie nową przyjemnością, którą wynaleźli sobie bogacze, jak powiedział łobuz o szczoteczce do zębów. Poza tym smutek dotyczy tylko nastrojów, muzyki, idei. Tak naprawdę cały czas myślę o czymś innym. Myślę o kobietach i miłości. Jeśli wkroczy się na ten obszar, przestaje to być tylko smutne, nie, nie ujdzie tak tanim kosztem. Jest się zakochanym w kobiecie. Człowiek chce, by cała nieskończoność znalazła się w tym uczuciu. A jednak nie da się uniknąć refleksji, która mówi, że owo uczucie musi podlegać temu samemu prawu zmienności, co wszystko inne na świecie, i że pewnego dnia ukochana nas znuży, podobnie jak księżycowa muzyka w „Fauście”. Nie miałem wielu romansów, ale wierz mi, nigdy, nawet w wyobraźni, nie zaczynałem tej gry inaczej niż z cichą modlitwą: żeby to ona pierwsza się znużyła, nie ja! – Obawiam się, że ta modlitwa na ogół nie jest wysłuchiwana – powiedział Martin. – Owszem, i kochanek, i mąż bywają zdradzani, ale rzadko wtedy, gdy tego oczekują. – Mimo wszystko wstydzę się tej modlitwy, gdyż wiem, że bierze się z tchórzostwa mojego serca. Jakże daleko odeszło się od pierwotnego i prostego pojmowania tych rzeczy, że szczęśliwszym się jest zdradzanym, niż zdradzając! A jednak tak to odbieram. Co właściwie znaczy dla mnie miłość, co w ogóle znaczy miłość dla mężczyzny! Jak może być coś tragicznego w tym, że mężczyzna został zdradzony w miłości? Jeśli stanowi to dla niego tragedię, jest śmieszny. Jeśli odkrywszy, że został rogaczem, przerwie lekturę dobrej książki, zasłużył sobie na to. Nie, kobiety... Z nimi jest inaczej. Wzrok Henrika wbił się w pustkę. – Porzucone kobiety – ciągnął – w nich jest coś szczególnego. Nie przechodzi się koło nich obojętnie. Owszem, jeśli krzyczą, awanturują się i robią sceny, wtedy jest dużo łatwiej, wtedy zakrawa to na burleskę, człowiek otrząsa się z tego i jest wolny. Wtedy zadaje sobie pytanie: jak kiedykolwiek mogłem kochać tę kobietę? Łatwo siebie przekonuje, że nigdy jej nie kochał, i w ten sposób się rozgrzesza. Ale te drugie... najgorsza ze wszystkiego musi być świadomość, że ta, którą kocham, więdnie i blednie, odepchnięta, odsunięta w cień, gdy tymczasem ja żyję dalej... To paradoks, wiem, nigdy nie nastąpi; niemożliwe, by przy takim postępowaniu miewało się takie odczucia. A jednak... Dzisiaj spotkałem starą kobietę, na tej ulicy, tuż przed twoją bramą. Starą, zasuszoną, trochę śmieszną. Była też dość biednie ubrana, pauvre honteuse. Często widuje się takie staruszki, nie było w niej nic szczególnego, nic, co odróżniałoby ją od wielu innych, poza tym, że nagle, kiedy się do niej zbliżyłem, wydała mi się niezwykle podobna do... No dobrze, mogę ci od razu powiedzieć. Jest pewna młoda dziewczyna, którą bardzo kocham. Tak bardzo, że się pobierzemy, zapewne niedługo. To do niej była podobna ta staruszka mimo różnicy wieku i wszelkich innych – zresztą podobieństwo było nieokreślone, z tych, co widzimy przez sekundę, a w następnej znika i nie wiemy, na czym polegało. Lecz ta sekunda mi wystarczyła, przeszedł mnie ziąb, lodowaty dreszcz, jakbym zobaczył coś upiornego, a wrażenie potęgowała całkowita normalność wokół, słońce świeciło, ludzie przechodzili ulicą... Przede mną stała moja ukochana, mijała mnie zwiędła, odepchnięta, trochę śmieszna. Nawet myśl, że sam leżałbym martwy pod ziemią, nie byłaby w stanie mnie pocieszyć, jedyne, co mogło przynieść pewną ulgę, to świadomość, że moje życie było równie nędzne i przemijające jak jej