Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. Maria to triumfująca młodość. I postać Elżbiety, nie tak bujna i wdzięczna, nieco kostyczna. I jej twarz... doznałam nagłego bólu patrząc w twarz starej kobiety, tak doskonale skontrastowaną z tamtą obok, która wygląda, jakby miała na skórze słońce. Twarz Elżbiety jest sczerniała, pokryta zmarszczkami, dwie pionowe bruzdy odchodzą od ust, pod oczyma wyraźnie zaznaczają się worki... Ten kontrast dwóch figur uświadomił mi nagle z całym okrucieństwem różnicę pomiędzy kobietą młodą i kobietą starą... Weszłam do katedry oszołomiona, ludzie mnie potrącali. Poczułam się wyczerpana, usiadłam więc w jednej z ławek w bocznej nawie mając nadzieję, że Aleksander mnie tu odnajdzie. Spojrzałam w stronę ołtarza. Przez boczny witraż wpadał promień słońca, oświetlając posadzkę. Dlaczego ludzie nie starzeją się od środka – pomyślałam z nagłym żalem. Starość skóry nie byłaby wtedy dramatem... Moja własna skóra stała się moim wrogiem, którego starałam się jakoś przebłagać. To lękliwe spojrzenie w lustro co rano, czy coś się nie zmieniło na gorsze... Przecież to tylko tygodnie, a właściwie już dni. Doczekać do końca w poczuciu młodości, które jest kłamstwem, bo w lusterku do makijażu z powiększającym szkłem wyraźnie widzę swój obwisający podbródek. Na szczęście w normalnym lustrze nie jest już tak widoczny, a jeżeli trzymam się prosto – znika. Wystudiowałam taki sposób trzymania głowy, który odejmuje mi kilkanaście lat. Opanował mnie dziwny nastrój, jakby ciszy przed burzą. Może to było zmęczenie, wstaliśmy wcześnie rano, potem podróż samochodem pożyczonym od Rostowów. No i nachodziłam się trochę... Ale to nie było to, uczułam ucisk w dole brzucha, a potem ciepła fala spłynęła mi po nogach. Odruchowo zacisnęłam uda, czując na nich coś lepkiego. Bałam się poruszyć, a nawet głębiej odetchnąć. Promień na posadzce przesunął się w moją stronę i wtedy zobaczyłam ciemną strużkę wypływającą spomiędzy ławek na środek nawy. Oparłam czoło o pulpit i przymknęłam oczy. Po co ja tu przyjechałam – pomyślałam z dziwną obojętnością. Było mi nagle wszystko jedno, co się ze mną stanie. Mogę tu zostać i wykrwawić się na śmierć. Po prostu zasnę, to byłaby taka ulga. Gdzieś obok usłyszałam szepczące głosy, ktoś informował kogoś, że zasłabła kobieta. Nie skojarzyłam tego ze sobą. Z odrętwienia wyrwało mnie dotknięcie w ramię. Podniosłam głowę i zobaczyłam księdza. – Potrzebuje pani pomocy? Karetka przybyła po kilkunastu minutach, wzięto mnie na nosze. Ludzie stłoczeni w katedrze rozstępowali się, dając przejście. Chyba zaczynało się nabożeństwo. Mój transport do szpitala odbywał się niezwykle sprawnie, karetka wjechała na podjazd, zjawił się wózek, na który mnie przeniesiono. A potem w niewielkiej sali zastawionej oszklonymi szafkami przełożono mnie z niego na fotel ginekologiczny, przebrano w szpitalną koszulę, wkładając mi uda w rękawy. Nogi miałam szeroko rozwarte i uniesione, nie mogłam się poruszyć. Pojawił się lekarz w zielonym fartuchu, w czepku na głowie, jego oczy za złotymi oprawkami okularów były tak samo zimne jak całe to wnętrze. Naciągając na dłonie gumowe rękawice, zbliżył się do mnie. – Czy mówi pani po francusku? – Mówię. – Pani jest z Polski? – Tak. – A ma pani ze sobą jakieś badania? – Nie, nie mam. – Może pani pamięta, jaki był wynik ostatniej cytologii? Patrzyłam na niego. – Rozumie pani, co powiedziałem? Może mówić wolniej? Zirytowało mnie to. – Francuski znam nie gorzej niż pan – odrzekłam – a żadnych badań nie robiłam, bo nie miałam na to czasu. – A kiedy je pani robiła ostatnio? – Wcale ich nie robiłam. – A kiedy widział panią ginekolog? – Nie pamiętam. Nie chodzę do lekarzy, już panu powiedziałam, że jestem osobą bardzo zajętą... Na jego twarzy odbiło się zdumienie. – Chyba są w Polsce gabinety ginekologiczne? A może nie? Skoro pięćdziesięcioletnia kobieta nie pamięta, kiedy w nim była. Nie uzyskawszy odpowiedzi, przystąpił do badania. Nie czułam bólu, ale krew trysnęła zalewając mu fartuch i twarz. – O la la, ładny mamy pasztet – stwierdził, wycofując się i zdejmując zakrwawione rękawice. Wyglądał teraz jak rzeźnik. – Konieczna jest biopsja. Kiedy pani ostatnio jadła i piła? – Chyba... godzinę temu, albo dwie... a może trzy... Musiałabym wiedzieć, która jest teraz. – Dochodzi pierwsza. – To... jadłam około dziesiątej. – Więc trzeba czekać, przewieziemy panią na salę. Uniosłam głowę, ale zaraz mi opadła. – Nie zostanę tutaj, raczej poddam się temu zabiegowi w Paryżu. Lekarz uśmiechnął się zimno. – Śmiem wątpić, czy w tym stanie pani do Paryża dojedzie. – A co mi jest? To jakaś większa miesiączka? Nie krwawiłam już od dłuższego czasu, mniej więcej od pół roku... – To może być wszystko – wyrzekł wolno. Przewieziono mnie na salę, podłączono kroplówkę, wkłuwając się boleśnie w żyłę. Przed oczyma miałam biały sufit. Tabula rasa – pomyślałam – wszystko wymazane... Wymazana moja miłość. To brutalne badanie... jak ono się ma do naszych scen miłosnych, jak się mają ręce w gumowych rękawicach do rąk ukochanego mężczyzny... I gdzie on jest? Gdzie jest teraz mój rosyjski kochanek? Nie wiedziałam, czy chcę go widzieć... A jednak gdy go zobaczyłam, łza wypłynęła mi z kącika oka. Jego twarz to było coś znajomego w tym przerażającym, szpitalnym świecie. Szukał mnie. Słyszał sygnał karetki, ale ktoś mu wyjaśnił, że zasłabł jakiś mężczyzna. Wreszcie dotarł do zakrystii i tam dowiedział się prawdy. – Nie chcę tu zostać – powiedziałam słabo. – Musisz. Rozmawiałem z lekarzem. – Nie zostanę tutaj, nie podpiszę zgody na zabieg. Krwawienie już ustępuje, więc zawieź mnie do szpitala w Paryżu... Aleksander dotknął mojej ręki, miał tak zgnębioną twarz, że zrobiło mi się go żal. – Nie możesz jechać w tym stanie, w samochodzie trzęsie... – To tylko dwie godziny drogi. Jeżeli mnie nie zawieziesz, zamówię taksówkę. Znam w Paryżu wspaniałego lekarza..