Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Sammyego. Barrett? Ale dyrektor sam mówi, że Barrett nie mógłby zdobyć rozpylacza. I ma rację. Musimy więc szukać gdzie indziej. A tak się składa, że jeszcze jedna osoba może mieć powód. Powód wyraźny jak diabli. — A kto jest tą osobą, Elijah? — Ja — odparł cicho Baley. Na obojętnej twarzy R. Daneela nie odmalował się żaden wyraz. Potrząsnął tylko przecząco głową. — Myślisz, że nie? — spytał Baley. — Posłuchaj. Dziś była w biurze moja żona. Już o tym wiadomo. Sam dyrektor jest zaciekawiony. Gdyby nie był ze mną w przyjaźni, nie przerwałby tak łatwo przesłuchania. A teraz dowiedzą się, po co Jessie przyszła. Wiemy, że należała do spisku. Głupiego bo głupiego, ale spisku. A policjant nie może dopuścić, by jego żona była zamieszana w taką historię. Więc oczywiście w moim interesie leży zatuszowanie całej tej sprawy. A kto o tym wiedział? My dwaj oczywiście, Jessie, no i R. Sammy. Widział ją dygocącą ze strachu. Kiedy jej powiedział, że nam nie wolno przeszkadzać, z pewnością straciła panowanie nad sobą. Widziałeś, w jakim była stanie. — Jest mało prawdopodobne — rzekł R. Daneel — by powiedziała mu coś, co by ją obciążało. — Przypuśćmy. Ale ja idę śladem ich rozumowania. Będą pewni, że musiała coś takiego powiedzieć. I oto mój powód. Zabiłem go, żeby nic nie wygadał. — Tego nie pomyślą. — Pomyślą. Morderstwo było tak ukartowane, żeby na mnie zrzucić podejrzenie. Po co rozpylacz alfa? Ryzykowny, trudno go zdobyć, a łatwo ustalić, skąd pochodzi. Myślę, że właśnie dlatego został użyty. Morderca kazał nawet R. Sammy’emu pójść do magazynu fotograficznego i tam popełnić samobójstwo. Zależało mu na tym, aby nie powstała wątpliwość co do sposobu wykonania zbrodni. Bo gdyby nawet wszyscy okazali się głupi i nie od razu spostrzegli rozpylacz, ktoś w każdym razie musiał zauważyć zamglone błony. — Ale jak to wszystko wiąże się z tobą? Na ponurej twarzy Baleya zjawił się smutny uśmiech. — W bardzo prosty sposób. Rozpylacz pochodzi z siłowni w Williamsburgu. A właśnie przez tę siłownię przechodziliśmy razem wczoraj. Widziano nas i z pewnością wyjdzie to na jaw. Mogłem wtedy zabrać narzędzie zbrodni, do której miałem już powód. A wiadomo prócz tego, że my obydwaj byliśmy ostatni, którzy widzieli czy słyszeli R. Sammy’ego. Z wyjątkiem, rzecz jasna, prawdziwego mordercy. — Byłem z tobą w siłowni i mogę zeznać, że nie miałeś żadnej sposobności skradzenia rozpylacza. — Dziękuję ci — rzekł ze smutkiem Baley. — Ale jesteś robotem i twoje zeznanie nie będzie miało wagi. — Dyrektor jest twoim przyjacielem i uwierzy. — Dyrektor musi dbać o swoje stanowisko, a ze mną już ma trochę kłopotu. Jest tylko jedna możliwość wydobycia mnie z tej paskudnej historii. — Jaka? — Zastanawiam się, dlaczego mnie się wrabia? Naturalnie, żeby się mnie pozbyć. Ale po co? Jasne że dlatego, iż komuś zagrażam. Robię, co w mojej mocy, żeby ująć tego, kto zabił w Kosmopolu doktora Sartona. Mogą to być średniowiecznicy, a w każdym razie ich grupa centralna. Ta właśnie grupa mogła wiedzieć, że byłem w siłowni. Sądziłeś, że pogubiliśmy wszystkich, ale jeden z nich mógł nas ścigać do miejsca, skąd wypatrzył, że weszliśmy do siłowni. Wszystko przemawia za tym, że jeśli znajdę mordercę doktora Sartona, to znajdę i tego czy tych, którzy starają się mnie usunąć. Jeżeli uda mi się rozgryźć tę sprawę, będę uratowany. I Jessie też. Ale czasu zostało mi niewiele — zacisnął kurczowo pięści. — Czasu zostało niewiele. Z nagłym przypływem nadziei Baley spojrzał na nieruchomą twarz R. Daneela. Czymkolwiek był — był silny, wierny i nie powodował nim żaden egoizm. Czego więcej można było spodziewać się po przyjacielu? Baleyowi potrzebny był przyjaciel, a nie obchodził go fakt, że ten zamiast naczyń krwionośnych ma tryby. W tym momencie R. Daneel potrząsnął głową. — Przykro mi bardzo, Elijah — powiedział choć na jego twarzy nie widać było rzecz jasna, śladu zmartwienia — ale tego wcale nie przewidziałem. Być może mój krok pociągnie za sobą szkodę dla ciebie. Niestety dobro powszechne tego wymagało. — Jakie dobro powszechne? — wyjąkał Baley. — Porozumiewałem się z doktorem Fastolfe’em. — A, do licha! Kiedy? — Przed chwilą, kiedy jadłeś. Baley zacisnął usta. — No i — wyrzekł z trudem — co się stało? — Będziesz musiał oczyścić się z podejrzeń o zamordowanie R. Sammy’ego w jakiś inny sposób, niż odnajdując mordercę mego twórcy, doktora Sartona. Bo w Kosmopolu w wyniku moich informacji postanowiono przerwać to dochodzenie z dniem dzisiejszym i rozpocząć przygotowania do opuszczenia Ziemi. 17. KONIEC DOŚWIADCZEŃ Z uczuciem bliskim zobojętnienia Baley popatrzył na zegarek. Była 21.45. Za dwie godziny i kwadrans północ. Nie spał od szóstej rano, a od blisko trzech dni żył w nieustannym napięciu. Jasne dotąd poczucie rzeczywistości zaczęło go opuszczać. Sięgnął po fajkę i kapciuch z cennymi resztkami tytoniu i z trudem panując nad głosem zapytał: — Ale o co chodzi, Daneelu? — Jak to, nie rozumiesz? — odparł R. Daneel. — Przecież to oczywiste. — Nie rozumiem — rzekł cierpliwie Baley. — Dla mnie to nie jest oczywiste. — Jesteśmy tutaj — powiedział robot — a mówiąc „my” mam na myśli mieszkańców Kosmopolu, po to, by rozbić skorupę otaczającą Ziemię i zmusić jej ludność do nowej ekspansji i kolonizacji
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Kaszlał i kaszlał, i nie mógł przestać...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...
- Aż trudno pojąć, że równie potężny okrzyk bojowy mógł się wydobyć z tak chudej klatki piersiowej i płuc, które jak powszechnie wiadomo, były dotknięte wyjątkowo ciężką...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- Ja, gdy będę mógł, przyjdę, gdy będzie potrzeba, ale do mojego domu… Blada twarz starej jeszcze z wyrazem bólu, wymówki, niemego jęku podniosła się ku synowi, drżąca...
- skłoniło go, że wbrew światowym interesom poniechał wszelkiej myśli o wywyższeniu się i ruszył w daleki świat, gdzie mógł bardziej swobodnie służyć Bogu...
- Dzień mógł następować natychmiast po poprzednim dniu, wypełnionym ucieczką i pośpiechem, bez żadnej nocy i przerwy na wypoczynek, jak gdyby słońce nie zachodziło, ale krążyło...
- Najbardziej władczym, na jaki mógł się zdobyć tonem, ryknął: - Rozkazuję ci pocałować moją rękę! Sol z pogardą patrzyła mu prosto w oczy...
- Nie mógł znieść jej okrągłej, gładkiej twarzy, pozlepianych czarnych włosów, ale przede wszystkim nosa, który wysterczał wprost od czoła, jak dziób wrony...
- - Nie wierzę! - W co nie wierzysz? - Że Tygrys mógł tak mówić! - Ja się na tym nie znam, jestem od strzelania, ale mnie to się także wydaje rozsądne...