Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ain przechadzał się po niewielkim parku znajdującym się na terenie lotniska, łapczywie wdychając przesycone zapachem morza powietrze. Co kilka oddechów jego ciałem wstrząsał silny dreszcz. Mimo ryku silników pracujących buldożerów słychać było, jak morze uderza swymi wielkimi łapskami w klawiaturę brzegu. W parku znajdował się niewielki zagajnik pożółkłych brzózek, w którym przysiadło stado szykujących się do długiego lotu białorzytek. Za miesiąc będą już w Północnej Afryce, pomyślał Ain. Dwa tysiące mil machania małymi skrzydełkami. Sięgnął do kieszeni i rzucił im garść okruchów. Kobieta jakby nabrała nieco sił. Ze wzrokiem utkwionym w Ainie ciężko wdychała wiejący od morza wiatr. Brzozy nad nią były równie złote jak te rosnące tam, gdzie ją po raz pierwszy zobaczył, tego dnia, kiedy zaczęło się jego życie... Siedział skulony pod krzywym pniem drzewa i przypatrywał się maleńkiej ryjówce, kiedy nagle coś zaszeleściło w otaczającej go zieleni i spomiędzy paproci wyszła wprost na niego naga dziewczyna o białym, naznaczonym różowością ciele. Młody Ain wstrzymał oddech, wtulając twarz w słodko pachnącą trawę; czuł, że serce wali mu w piersi jak oszalałe. A potem patrzył już na kaskadę włosów spływających po wąskich plecach aż do układających się w kształt serca pośladków, nieświadom, że ryjówka przebiegła mu właśnie po zdrętwiałej dłoni. Jezioro, odbijające w swej zmętniałej srebrnej tafli mgliste niebo, było zupełnie spokojne; pływające po powierzchni złociste liście zakołysały się nie bardziej, niż gdyby do wody wszedł niepostrzeżenie wodny szczur. Po chwili znowu zapadła cisza, w której znaczące ślad przejścia nagiej dziewczyny drzewa odbijały się niczym płonące pochodnie, w błyszczących oczach Aina. Przez chwilę wierzył, że właśnie zobaczył oreadę. Ain wszedł jako ostatni na pokład samolotu odlatującego do Glasgow. Stewardesa przypominała sobie mgliście, że wydawał się jakiś niespokojny. Nie potrafiła zidentyfikować kobiety. Na pokładzie było wiele kobiet i dzieci, a lista pasażerów zawierała bardzo dużo błędów. Kelner z restauracji portu lotniczego w Glasgow pamiętał, że człowiek o wyglądzie Aina zamówił szkocką owsiankę i zjadł jej dwie porcje, chociaż, rzecz jasna, nie była to wcale owsianka. Młoda matka z wózkiem widziała, jak okruchami karmił ptaki. Gdy zgłosił się z biletem do stanowiska BOAC, spotkał znajomego profesora z Glasgow, który udawał się na tę samą konferencję do Moskwy. Profesor ów był niegdyś jednym z nauczycieli Aina. (Wiadomo już teraz było, że po ukończeniu studiów Ain pracował naukowo w Europie.) Rozmawiali przez cały czas lotu na Morzem Północnym. - Zastanawiałem się nad tym - powiedział później profesor. - "Dlaczego lecisz okrężną drogą?" zapytałem. Powiedział mi, że wszystkie bilety na loty bezpośrednie były już wykupione. (Okazało się to kłamstwem. Najprawdopodobniej Ain leciał okrężną drogą do Moskwy po to, by pozostać niezauważonym.) Profesor z uznaniem wypowiadał się na temat osiągnięć naukowych Aina. - Wybitny? Och, z pewnością. I do tego uparty. Bardzo, ale to bardzo uparty. Nieraz zdarzało się, że jakaś koncepcja czy nawet najniewinniejsze skojarzenie potrafiło go tak zafascynować, że zamiast zostawić to na później i przejść do tego, co powinien robić, jak uczyniłby na jego miejscu każdy potulny umysł, zatrzymywał się i w nieskończoność węszył dookoła. Jeśli mam być szczery, to z początku podejrzewałem, że jest po prostu niezbyt lotny, ale pamiętacie przecież, kto powiedział, że zdolność zastanawiania się nad powszednimi rzeczami dana jest tylko niepowszednim jednostkom? Sprawdziło się to, rzecz jasna, kiedy zastrzelił nas wszystkich tą historią z przemianą enzymów. Szkoda, że wasz rząd zakazał mu wtedy kontynuowania badań nad tym zagadnieniem. Nie, młody człowieku, on mi o tym nic nie mówił