Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ach, jak żałuję, że nie spojrzałem na niego w szalupie po raz ostatni, że nie sprowokowałem go choć troszeczkę w taki sposób, żeby mnie zapamiętał. Żałuję, że nie powiedziałem mu wtedy: „Tak, wiem, że jesteś tygrysem, ale...”. Albo: „Richardzie Parkerze, wszystko skończone. Przeżyliśmy. Czy możesz w to uwierzyć? Nie potrafię wyrazić, jak bardzo ci jestem wdzięczny. Bez ciebie nie dałbym sobie rady”. Chciałbym też powiedzieć oficjalnie: „Richardzie Parkerze, dziękuję ci. Dziękuję za uratowanie mi życia. A teraz idź, dokąd musisz. Przez większość swego żywota znałeś tylko ograniczoną swobodę wybiegu w ogrodzie zoologicznym. Teraz poznasz swobodną ograniczoność dżungli. Życzę ci wszystkiego najlepszego. Uważaj na Człowieka. To nie jest twój przyjaciel. Ale mam nadzieję, że mnie zapamiętasz jako przyjaciela. Ja nie zapomnę cię nigdy, to pewne. Pozostaniesz na zawsze ze mną, w moim sercu. Co to za zgrzyt? Ach, to nasza łódź szoruje po piasku. Żegnaj więc, Richardzie Parkerze, żegnaj na zawsze. Bóg z tobą”. Ludzie, którzy mnie znaleźli, zabrali mnie do wioski; tam kobiety wykąpały mnie, trąc moją skórę tak mocno, że zastanawiałem się, czy zdają sobie sprawę z tego, że brąz to jej naturalny kolor, a nie brud pokrywający ciało białego chłopca. Kiwały głowami, uśmiechały się i szorowały mnie tak, jakbym był pokładem statku. Bałem się, że obedrą mnie żywcem ze skóry. Ale potem przyniosły mi jedzenie. Pyszne jedzenie. Kiedy zacząłem jeść, nie mogłem skończyć. Myślałem, że nigdy nie zaspokoję głodu. Następnego dnia policyjny samochód zabrał mnie do szpitala i tu kończy się moja historia. Byłem oszołomiony szczodrością ludzi, którzy mnie uratowali. Ci biedni wieśniacy ubrali mnie i nakarmili. Lekarze i pielęgniarki troszczyli się o mnie, jakbym był wcześniakiem. Meksykańscy i kanadyjscy urzędnicy otworzyli przede mną wszystkie drzwi, tak że droga z meksykańskiej plaży do domu mojej przybranej matki, a potem do sal wykładowych uniwersytetu w Toronto była jednym długim korytarzem, którym maszerowałem bez żadnych przeszkód. Wszystkim tym ludziom pragnę serdecznie podziękować. CZĘŚĆ TRZECIA Lecznica Benito Juáreza, Tomatlán, Meksyk ROZDZIAŁ 95 Pan Tomohiro Okamoto z Departamentu Morskiego japońskiego Ministerstwa Transportu, obecnie emeryt, poinformował mnie, że przebywając służbowo wraz ze swym młodszym kolegą z ministerstwa, panem Atsuro Chibą, w Long Beach w Kalifornii — głównym porcie przeładunkowym na zachodnim wybrzeżu, w pobliżu Los Angeles — dowiedział się przy okazji, że w pobliżu miasteczka Tomatlán na wybrzeżu Meksyku został odnaleziony jedyny ocalały pasażer japońskiego statku „Tsimtsum”, zaginionego przed kilkoma miesiącami bez śladu w międzynarodowej strefie Pacyfiku. Ministerstwo poleciło obu panom, żeby nawiązali kontakt z ocalonym i podjęli próbę rzucenia nowego światła na losy statku. Zakupili więc mapę Meksyku, żeby znaleźć Tomatlán. Tak się pechowo złożyło, że załamanie mapy przechodziło przez Baja California, dokładnie przez rybacką wioskę Tomatlán, której nazwa wydrukowana była maleńkimi literkami. Pan Okamoto był przekonany, że jest to Tomatlán. A ponieważ wioska znajdowała się mniej więcej w połowie Baja California, uznał, że najszybciej dotrą tam samochodem. Wynajęli auto i ruszyli w drogę. Kiedy dotarli do Tomatlánu, osiemset kilometrów na południe od Long Beach, i stwierdzili, że to nie Tomatlán, pan Okamoto postanowił, że pojadą dalej na południe, do odległej o dwieście kilometrów miejscowości Santa Rosalia, i tam przesiądą się na kursujący przez Zatokę Kalifornijską prom do Guaymasu. Prom odbił z opóźnieniem i płynął bardzo wolno. A z Guaymasu było jeszcze do Tomatlánu tysiąc trzysta kilometrów. Drogi były kiepskie. Złapali gumę. Samochód rozkraczył się, a mechanik, który go naprawiał, cichcem ogołocił go z dobrych części, podkładając na ich miejsce zużyte, za co musieli potem zapłacić firmie, z której go wynajęli, i co spowodowało kolejną awarię silnika w drodze powrotnej. Drugi mechanik zdarł z nich straszliwie. Pan Okamoto wyznał mi, że byli potwornie zmęczeni, kiedy wreszcie dotarli do lecznicy Benito Juáreza w Tomatlánie, który nie znajduje się w ogóle nad Baja California, ale o sto kilometrów na południe od Puerto Vallarta, w stanie Jalisco, położonym prawie na wysokości Mexico City. Jechali tam czterdzieści jeden godzin bez przerwy. „To ciężka praca”, napisał w raporcie pan Okamoto. Rozmawiali z Piscine Molitorem Patelem, po angielsku, blisko trzy godziny, nagrywając całą rozmowę na taśmę magnetofonową. Poniżej przytaczam fragmenty rozmowy w dosłownym brzmieniu. Jestem niezmiernie wdzięczny panu Okamoto za udostępnienie mi zarówno taśmy, jak końcowego raportu. Dla większej przejrzystości zaznaczyłem, kto mówi w danym momencie, jeśli nie było to od razu jasne. Kwestie wydrukowane innym krojem czcionki były wypowiedziane w języku japońskim i zostały przetłumaczone. ROZDZIAŁ 96 — Witam pana, panie Patel. Nazywam się Tomohiro Okamoto. Pracuję w Departamencie Morskim w japońskim Ministerstwie Transportu. To jest mój asystent, pan Atsuro Chiba. Przyszliśmy porozmawiać z panem o zatonięciu statku „Tsimtsum”, którego był pan pasażerem. Czy będzie to możliwe? — Tak, oczywiście. — Dziękuję