Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Brak herbaty z malinowym sokiem dał się odczuć tak dotkliwie, że Zygmunt oderwał się od dyskusji. Skoczył do kuchni, włączył maszynkę, postawił na niej pełny czajnik, spojrzał na zegarek i wrócił na górę. Wniosek, że hipotetyczni szpiedzy, łamiący sobie w atakach paniki ręce i nogi, po prostu nie wierzyli w nadprzyrodzone zjawiska, i byli nimi zaskakiwani, a zatem może to jest prawdziwy duch, upadł dwukrotnie. Okrętka ciągle usiłowała sobie przypomnieć to coś ważnego, twierdząc zarazem, że owo coś nie ma żadnego sensu. Na głowie miała już istny kołtun. Tereska rozważała możliwość oderwania cichcem lustra od ściany, Januszek upierał się przy zbadaniu podnóża klatki schodowej, tam bowiem, jego zdaniem, rodził się dźwięk. Po półgodzinie Zygmunt przypomniał sobie o czajniku, zerwał się i ponownie popędził do kuchni. Wyłączając maszynkę, uświadomił sobie, że nie wziął . termosów. Nie chciało mu się jeszcze raz latać, pomyślał, że napełnią je w pokoju, przez tę krótką chwilę woda nie wystygnie. Wepchnął do kieszeni całą garść paczuszek ekspresowej herbaty, chwycił czajnik i popędził na górę. Był okropnie zirytowany, dyskusja bowiem znów przeniosła się na teren metafizyki. Wbiegł na górny podest kręconej klatki schodowej, wpadł do komnaty i zatrzymał się, jak rażony gromem. Omal się nie przewrócił, bo wielki i ciężki czajnik z ukropem siłą rozpędu pociągnął go do przodu. Mimo woli, z konieczności, uczynił jeszcze jeden krok. Przed nim był duch. Pośrodku sali w blasku księżyca srebrzyła się bardzo wyraźna, biała zjawa. Poruszała się, gnąc wdzięcznie, jak żywa istota, jak ludzka postać w powłóczystym, przejrzystym welonie... Znieruchomiały Zygmunt na wszelki wypadek uniósł rękę i przetarł oczy. Jakby w odpowiedzi na ten gest postać znikła i w chwilę potem pojawiła się kawałek dalej, taka sama jak poprzednio, może odrobinę bardziej ruchliwa. Z pewnym wysiłkiem Zygmunt opanował uczucia. Ostatecznie jest dorosły, nie będzie się przecież bał, w żadne duchy nie wierzy... Mignęło mu w głowie przypomnienie, że już ktoś krzyczał „nie wierzę w ciebie, precz!”, w środku zrobiło mu się jakoś nieprzyjemnie, a potem wybuchł w nim gniew. Nie myśląc o tym, co robi, uczynił kilka kroków do przodu, w kierunku ducha. Duch znikł. Zygmunt zatrzymał się. Duch pojawił się znów, prawie tuż przed lustrem, wyraźny, biały, migotliwy, srebrzysty... Uciekał albo może naigrawał się z niego... W umyśle Zygmunta normalne, prawidłowe funkcje uległy nagle zahamowaniu. Zjawisko, w które nie wierzył, które po prostu nie mogło istnieć, widniało przed nim jak byk, chwiejąc się urągliwie. W zamglonym lustrze chwiało się jego odbicie. Niejasno czując, że coś tu jest cholernie nie w porządku, że powinno to być materialne albo w ogóle nie powinno tego być, pchnięty bezwzględną, kategoryczną potrzebą stwierdzenia materialności idiotycznego widma, Zygmunt runął znienacka do przodu, wprost na zwiewną, białą, osrebrzoną istotę... Dalej wszystko rozegrało się błyskawicznie. Rozpędzony Zygmunt, nie napotykając żadnego oporu, przeleciał przez ducha i nie zdoławszy się już zatrzymać, z całej siły, z rozmachem, wyrżnął ciężkim czajnikiem w dolną płytę lustra. Głowę zdołał ochronić, walnął tylko w górną płytę łokciem drugiej ręki. Na wysokości jego kolan z brzękiem posypało się szkło. Duch znikł. Zygmunt stał przez chwilę, oparty o ścianę, ciężko dysząc i nie wypuszczając z ręki czajnika. Potem poruszył się, poczuł, że jest mu mokro w kolana, obejrzał swoje zalane wodą spodnie i zdołał pomyśleć, że, chwała Bogu, na tym mrozie szybko stygnie... Potem rozejrzał się dookoła podejrzliwie i wrogo i ruszył do pokoju. - Po prostu cudownie - powiedziała jadowicie Tereska, oglądając efekty ataku na upiora. - Wiemy, w jaki sposób nabawił się urazu ten, którego znaleźli z rozbitą głową. Szarżował na ducha, nie miał czajnika, więc załatwił go bykiem. Niedługo rozszyfrujemy wszystkich. - Stłukłeś lustro - powiedziała zmartwiona Okrętka, posuwając nogą odłamki szkła. - Nie wiem, czy nie każą nam za nie zapłacić. - To było już popękane - pocieszył ją Januszek. - Tylko te dwie górne płyty są dobre, dolna była do niczego, nie ma się czym przejmować. Dobrze, że nie waliłeś z góry. Ale niezły jest, co? - Niech go piorun strzeli - powiedział rozzłoszczony Zygmunt. - Wcale go nie ma, przeszedłem jak przez powietrze. Cholera, chyba rzeczywiście jest niematerialny... Nazajutrz, w blasku dnia, odsłonięta pod stłuczoną taflą lustra ściana zaprezentowała zwyczajny, nieco popękany tynk. Tereska nie mogła się od niego oderwać, skrupulatnie badając go przez lupę centymetr po centymetrze. Towarzyszący jej Januszek, również zwolennik podstępnej szajki szpiegowskiej, uzyskał łup w postaci kawałka dekoracji, odłamanej od brązowej ramy, którą próbował poruszyć. Okrętka zdenerwowała się na niego okropnie. - Mało, że nic tu nie wykryjemy, to jeszcze niszczymy ocalałe zabytki! Zostaw to! Barbarzyńcy, chuligani! Widzisz przecież, że nic nie ma! Januszek schował odłupany kawałek do kieszeni. - Gdzieś coś musi być. Wyłącz już |ę pogadankę dla klas pierwszych i drugich, dobra, przecież nie ruszam... - Wcale nie wiem, czy nie ma - odezwała się nagle klęcząca przed lustrem Tereska. - Coś mi się widzi... Ostrożnie podważyła trzymający się jeszcze przy ramie kawałek lustrzanego szkła, zawahała się, po czym oderwała go energicznym szarpnięciem. Mniejsze kawałki obok posypały się same, a razem z nimi wypadło trochę pokruszonego tynku