Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Kto ty jesteś, do lolery? I czemu cię rozpoznaję, jeżeli nigdy cię nie widziałem? Grant Lederer nigdy jeszcze nie czuł się tak wywyższony, tak speł- iony. A więc jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie, mówił sobie, cichości ducha rozkoszując się swym triumfem. Moi panowie stanęli 336 na wysokości zadania. Szlachetna organizacja wystawiła mnie na próbę, a ja jej nie zawiodłem. Wokół niego odizolowana od świata sala konferencyjna na szóstym piętrze ambasady amerykańskiej na Grosvenor Square zapełniała się ludźmi, o których istnieniu dotąd nie wiedział. Przybywali z najodleglejszych zakątków londyńskiej placówki; mimo to miał wrażenie, że każdy nowo przybyły rzuca mu porozumiewawcze spojrzenie. Pomyślał, że ze świecą szukać lepszych Amerykanów, Agencja dobrze wie, jak nas dobierać do tej roboty. Jeszcze nim wszyscy siedli, Wexler zaczął mówić tonem złowrogim: -No, panowie, kończymy sprawę. Przedstawiam wam Gary'ego. Gary jest szefem naszego wywiadu w południowej Europie. Ma nam do zakomunikowania coś ważnego w sprawie Pyma. Potem zastanowimy się nad dalszym działaniem. Gary był typowym mieszkańcem stanu Kentucky: wysoki, chudy, dowcipny. Lederer już teraz podziwiał go z całego serca. Obok Gary'ego siedział jego asystent obłożony papierami, ale Gary ani razu z nich nie skorzystał. Zajmowaliśmy się, zaczął bez zbytecznych wstępów, Petzem-Ham-pelem-Zaworskim, znanym obecnie wtajemniczonym jako PHZ. We wtorek, o dziesiątej dwanaście, wyszedł z ambasady czeskiej w Wiedniu. Nasi ludzie już tam byli. Lederer słuchał zafascynowany, jak Gary przedstawia dokładny plan dnia PHZ: gdzie wypił kawę, gdzie siusiał, w jakiej księgarni oglądał książki, z kim zjadł obiad, jak kulał, jak się uśmiechał, jaki był czarujący, szczególnie dla kobiet, gdzie zapalił cygaro, gdzie je kupił. Jego łatwość nawiązywania kontaktów i całkowita nieświadomość, że śledzi go w terenie osiemnastoosobowa grupa wywiadowcza. Dwukrotne „świadome lub nie" umieszczenie się PHZ w bezpośredniej bliskości pani Mary Pym. W jednym przypadku, mówił Gary, potwierdzono nawiązanie kontaktu wzrokowego. W drugim obserwacja była utrudniona przez parę brytyjskich agentów, najprawdopodobniej przydzielonych Mary Pym. I wreszcie ukoronowanie całej operacji, wspaniałego małżeństwa i błyskotliwej kariery Granta Lederera: dziś, o godzinie ósmej rano czasu lokalnego, trzej agenci z grupy Gary'ego znaleźli się w tylnych ławkach angielskiego kościoła w Wiedniu - dwunastu pozostałych zajęło stanowiska na zewnątrz, głównie w pojazdach, ponieważ jest to teren zamieszkany przez licznych dyplomatów, gdzie nie toleruje się pieszych włóczęgów - PHZ zaś i Mary w tym samym rzędzie ławek, choć po dwóch różnych stronach nawy. Tu głos miał zabrać Lederer i Gary popatrzył ku niemu zachęcająco. - Grant, teraz może ty, bo my tak dobrze się nie orientujemy - powiedział swym poufale szorstkim głosem. 22 - Szpieg doskonały 337 Głowy przy stole obróciły się z ciekawością. Lederer poczuł, że ich lteresowanie wynosi go na nowe wyżyny. Natychmiast zaczął mówić, dzo skromnie. - No nie, w sumie to nie mój sukces, tylko Bee. Bee to moja żona -jaśnił starszemu panu po drugiej stronie stołu i uświadomił sobie po-wczasie, że to przecież Carver, szef placówki londyńskiej, który nigdy należał do jego zwolenników. -Jest prezbiterianką, podobnie jak jej zice. Ostatnio jednak udało jej się pogodzić własne potrzeby ducho-z bardziej zorganizowaną religią, więc uczęszcza regularnie na nabo-istwa w anglikańskim kościele w Wiedniu, zwanym potocznie kościo-1 angielskim, zresztą to prześliczny kościółek, prawda, Gary? Cheru-ki, aniołki... Przypomina bardziej religijny buduar niż świątynię. Tak jeżeli ktokolwiek ma za to dostać laurkę, Mick, to chyba właśnie Bee odął, bo jakoś wciąż nie wiedział, co mówić dalej. Ale jakoś poszło. A więc to nie wywiadowcom, tylko Bee udało się pchać do kolejki do komunii tuż za PHZ, który z kolei znalazł się tuż ok Mary. To Bee nrzyglądała się z odległości może trzech kroków, jak IZ pochyla się do przodu i szepcze coś do ucha Mary, która najpierw schyliła się do tyłu, by wszystko usłyszeć, a potem jak gdyby nigdy ; powróciła do pobożnych czynności. - Więc, jak już mówiłem, to moja żona, która aktywnie pomagała ciągu całej operacji, jest świadkiem kontaktu głosowego. - Pokręcił 3wąz podziwem. -Natychmiast po końcu mszy Bee popędziła do na-2go mieszkania, by zatelefonować do mnie tu, do ambasady, i opisać to dzwyczajne zdarzenie, używając naszego prywatnego szyfru, który usta-iśmy między sobąz myślą właśnie o czymś takim. A Bee nie wiedziała wet, że w kościele znajduje się grupa wywiadowcza Agencji. Znalazła I tam tylko dlatego, że chodzi tam Mary, a mimo to wyprzedziła grupę ywiadowczą o jakieś sześć godzin. Harry - powiedział lekko zdyszany ;derer, kończąc swą opowieść zwróceniem się do Wexlera. - Żałuję lko, że moja żona nie umie czytać z ruchu warg. Lederer nie spodziewał się braw, bo taka już była natura tego środo-iska; milczenie, jakie zapadło, uznał za znacznie bardziej właściwy hołd. Pierwszy przerwał je kryptograf Artelli: - Tu, do ambasady - powtórzył, nawet nie tonem pytania. - Słucham? - powiedział Lederer. - Twoja żona dzwoni do ciebie tu, do ambasady? Z Wiednia? Zaraz 3 zajściu w kościele? Otwartą linią z waszego mieszkania? - Tak jest. A ja zaraz poszedłem z tym do Harry'ego. Raport trafił na :go biurko o dziewiątej. 338 - Dziewiątej trzydzieści - poprawił Wexler. - A jakiego to prywatnego szyfru użyliście w rozmowie? - pytał Artelli, notując coś na kartce. Lederer wyjaśnił skwapliwie: -No więc tak naprawdę wykorzystaliśmy imiona ciotek i wujków Bee. Zawsze mieliśmy wrażenie, że istnieje pewne psychologiczne podobieństwo między Mary Pym a ciociąEdie. Więc zaczęliśmy od tego: „Wiesz, co zrobiła dziś w kościele ciocia Edie?"... Bee jest bardzo subtelna. - Dziękuję - powiedział Artelli. Potem przemówił Carver. Jego pytanie nie zabrzmiało zbyt przyjacielsko
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Często o tym słyszałem, znała to każda służąca, często widziałem olśnienie w oczach opowiadających i zawsze uśmiechałem się do tego na wpół pobłażliwie, na wpół zazdrośnie...
- Ani jednego uśmiechu, ani jednego brawa...
- Przez chwilę wydawało mi się, że widzę jego uśmiechniętą gębę na tarczy z dykty, i ostatnie dwie kule posłałem szybko, jedną po drugiej, prawie serią...
- Senor Cuillone, przedstawiciel sekcji costarikańskiej Towarzystwa Futurologicznego, tłumaczył z czarującym uśmiechem, że wszelka lukullusowość byłaby nie na...
- Rufo ugryzł Pikela w rękę, ale twardy krasnolud tylko się uśmiechnął i nie puścił jego ręki...
- Otworzyła je jednak dzielnie i uśmiechnęła się, kiedy Liz ją ucałowała, zapewniając o swej wielkiej miłości...
- Dostojny uśmiech nie schodził z bladej twarzy królowej, kiedy przemawiała do zebranych...
- Leachmeyer uśmiechał się tymczasem do pułkownika, który miał przedstawić drugi plan...
- Z teatralną godnością i czarującym uśmiechem usługują swoim gościom...