Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Teraz posłuchajcie, jak się nad sobą użalam. Harowałem przez całe życie jak wół, odchowałem dwójkę dzieci, udzielam się społecznie, płacę podatki... no, może nie wszystkie, ale zdecydowaną ich więk- szość... spełniłem swój obywatelski obowiązek podczas wojny, podczas gdy inni dekowali się na tyłach. I oto, co mnie spotyka. To nie- sprawiedliwe. Teraz zaobserwujcie, jak ogarnia mnie gniew. W kraju panoszą się handlarze narkotyków, a przywódcy mafii żyją niczym średniowieczni królowie. Ulicami zawładnęli kryminaliści, mordercy chodzą na wolności, miliardy wydaje się na pomoc społeczną, ale nie ma pieniędzy na budowę więzień. Kongresmani i senatorzy dopuszczają się rzeczy, za które ja z miejsca powędrowałbym za kratki, wielkie korporacje popełniają oszustwa podatkowe na taką skalę, że rząd woli zawrzeć z nimi kompromis, niż walczyć. A mnie nazywają przestępcą? Kto tu, do jasnej cholery, łamie prawo? Uspokoiłem się trochę i spojrzałem w dół na ulicę. Oto Wall Street, finansowe centrum kraju, miejsce, z którego na cały świat promieniują pieniądze i władza. A mimo to, w środku kraju, ulica ta postrzegana jest jako nieamerykańska, a miejscowych finansistów uważa się za pasożytów. Taki na przykład pan Novac wkracza na Wall Street 30 z gotowymi uprzedzeniami. Podejrzewam, że niewiele uczyniłem, by to zmienić. Może nie powinienem krytykować jego plastikowych butów. Ale jak inaczej mogłem stawić mu czoło? Czegoś przecież nauczyłem się w Yale. Uśmiechnąłem się. Poczułem się trochę lepiej. Teraz podziwiajcie, jak logicznie rozumuję. Udowodnienie mi winy nie będzie łatwe, ale nie można tego całkowicie wykluczyć. Ława przysięgłych złożona z moich znajomków z "The Creek" z pewnością by mnie uniewinniła. Ale wywodzący się z Nowego Jorku ławnicy federalni mogą nie żywić do mnie tyle sympatii. Z drugiej strony, nawet gdyby udało mi się uniknąć wyroku skazującego, pozostawało do spłacenia... spojrzałem na leżącą na moim biurku kartkę... 314 513 dolarów. Stanowiło to więcej niż cały czysty zysk, który przyniosła mi sprzedaż domu. Mnóstwo pieniędzy, nawet dla zamożnego adwokata z Wall Street. Zwłaszcza uczciwego. Połowę tej kwoty powinna teoretycznie zapłacić Susan. Mimo że składamy oddzielne zeznania podatkowe - po pierwsze z powodu skomplikowanego sposobu obliczania jej pochodzących z funduszu powierniczego dochodów, a po drugie, ponieważ zobowiązuje nas do tego nasza intercyza - połowa domu w East Hampton należy do niej, podobnie jak połowa domniemanego zysku. Ale w naszym szczycącym się równouprawnieniem wieku Novac straszy, naturalnie, więzieniem mnie - nie Susan. Typowe. Rozumując logicznie, wiedziałem, że powinienem zadzwonić do firmy prawniczej Stanhope'ów i poinformować ich o całym problemie. Oni zaś prawdopodobnie udadzą się do IRS i zaoferują pomoc w załatwieniu mnie na cacy w zamian za pozostawienie w spokoju młodej spadkobierczyni ich klientów. Uważacie pewnie, że ten, kto wżenił się w rodzinę milionerów, ma z tego same przyjemności i korzyści? Spróbujcie sami. Następną rzeczą, jaką powinienem teraz uczynić, było powierzenie moich spraw podatkowych któremuś z moich partnerów - człowiek nie potrafi zdobyć się na obiektywizm, kiedy chodzi o jego własne pieniądze - a następnie poszukanie sobie jakiegoś adwokata specjalizującego się w sprawach kryminalnych. To ostatnie słowo skojarzyło mi się z moim sąsiadem. Kryminalny równa się Bellarosa. Przez chwilę pomyślałem o moim kumplu Franku. Pan Bellarosa trafił kiedyś raz w swoim złodziejskim życiu do paki, a wsadzono go 31 właśnie za uchylanie się od podatków. Nie ulegało jednak wątpliwości, że w dalszym ciągu popełnia oszustwa podatkowe, z całą pewnością bowiem nie deklarował dochodów, jakie przynosiły mu handel nar- kotykami, sutenerstwo, hazard, wymuszanie i inne rodzaje działalności, które uprawiał na boku. Stałem i spoglądałem w dół na Wall Street, użalając się nad samym sobą, oburzając na niesprawiedliwe życie i zżymając się na myśl o wszystkich prawdziwych kryminalistach, którym władze nawet w najmniejszym stopniu nie starają się utrudnić życia. I chyba właśnie wtedy zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego: zacząłem tracić wiarę w system. Ja, beniaminek systemu, zagorzały zwolennik ładu i porządku, patriota i republikanin z bożej łaski - nagle poczułem się wyalienowany w swoim własnym kraju. Sądzę, że jest to normalna reakcja uczciwego człowieka i porządnego obywatela, którego nagle wrzuca się do tego samego worka, w którym znajdują się Al Capone i Frank Bellarosa. Przypuszczam również, że prawdę mówiąc dojrzewało to we mnie już od jakiegoś czasu. Przypomniałem sobie słowa Franka Bellarosy: "Jesteś skaut, czy co? Salutujesz codziennie rano przed amerykańską flagą?" Zgoda, robiłem to. Ale teraz zdałem sobie sprawę, że wszystkie te lata, kiedy starałem się być dobrym obywatelem, znajdą co najwyżej odbicie w jednym zdaniu opinii, którą odczytają sędziemu. Rozum - chociaż nie, wcale nie rozum, ale instynkt przetrwania - podpowiadał mi, że jeśli chcę zachować wolność, muszę przestać być porządnym obywatelem. Zatem dobrowolne poddanie się, czy: "Spró- bujcie mnie stąd ruszyć, wy świnie"? Spróbujcie mnie stąd ruszyć, wy świnie! Znałem, oczywiście, jedynego człowieka, który naprawdę mógł mi pomóc, i żałowałem, że nie mam w tej chwili jego numeru telefonu. Rozdział 19 Oddajcie, co jest cesarskiego, cesarzowi - zacytował Frank Bellarosa. - Ale nigdy więcej - dodał - niż piętnaście procent waszego dochodu netto. Coś podobnego mówię swoim klientom, tyle że ja sugeruję siedem- naście procent liczonych od dochodu brutto i wystawiam rachunek za udzieloną poradę. Przypuszczam, że tego samego mogłem się spodzie- wać po Franku Bellarosie. Był piątek wieczór i siedziałem przy swoim stoliku w zatłoczonej sali koktajlowej "The Creek". Nic nie zmieniło się tutaj od wcześniej opisanego przeze mnie piątkowego wieczoru oprócz tego, że na- przeciwko mnie siedział Biskup. Nie musiałem się nawet rozglądać, żeby czuć oczy wlepione we mnie i mojego przyjaciela Franka