Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gaaja przewracała szczeniaki na grzbiety i szczypała je po brzuszkach, co doprowadzało je do potwornej złości. Były jeszcze bardzo niezdarne i miały pewne trudności z wstawaniem na cztery łapy, musiała więc im pomagać w odzyskaniu prawidłowej postawy. W refleksach promieni słonecznych Gaaja i szczenięta tworzyli harmonię piękna i młodości. Gaaja ma znowu dwadzieścia lat. Przed kilkoma tygodniami zmieniła ciało, roboczo nazwane „nośnikiem osobowości”. Ja zmieniłem nośnik przed dziesięciu laty. Mam teraz trzydzieści lat biologicznych, a moja osobowość sto czterdzieści lat. Ayoob już dawno uporał się z mózgiem i powiększył jego objętość o owe niewykorzystane obszary. Może teraz nam służyć przez pięćset, a nawet sześćset lat, bez obawy przeciążenia. Ustaliliśmy okres wymiany nośników: dla mężczyzn co sześćdziesiąt lat, dla kobiet co pięćdziesiąt. Nośnik w chwili transformacji osobowości ma dwadzieścia lat biologicznych. Patrzyłem z zachwytem na Gaaję z grupą szczeniaków pod oknem. Rozbawiona Gaaja była kwintesencją młodości i piękna. Jak to dobrze, że możemy znów być młodzi. - Która godzina? - spytałem ją. - O! Śpioch się obudził! - krzyknęła. W kilku susach dopadła do łóżka i ściągnęła ze mnie przykrycie. - Wstawaj! Już po dziewiątej! Dziś jest wielkie święto i będzie bal, sztuczne ognie i uczta, a ja się tak wystroję, że wszystkie kobiety zzielenieją z zazdrości. Mężczyźni też będą zazdrościć, ale tobie śpiochu, że masz tak piękną żonę! Szczeniaki zorientowały się w końcu, gdzie jest Gaaja i ruszyły całym stadem w kierunku łóżka. Gaaja skorzystała z okazji i po chwili byłem atakowany ze wszystkich stron. Ukąszenia w łydki i palce nóg mogłem jeszcze wytrzymać, ale gdy szczeniaki zabrały się do gryzienia mojego ucha, zerwałem się z łóżka i uciekłem na taras. Zawsze sądziłem, że człowiek jest młody przez świeżość uczuć, ale nie była to prawda. Jest również młody przez świeżość ciała, przez zakumulowaną energię w nim zawartą. Dwa czynniki idą w parze: powaga wieku i brak sil. Osobowość Gaaji ma już sto trzydzieści lat. I co z tego, skoro jej ciało ma dwadzieścia. Zresztą ze mną też nie jest „lepiej”. * * * Stałem na jednym z tarasów pałacu. Od morza wiał ciepły wiatr. Na niebie ani jednej chmury. Pode mną rozciągała się panorama miasta. Mojego miasta. Stolicy przyszłego imperium. Całe to miasto, wzór piękna i potęgi, przez wieki będą naśladować ludy imperium Atlantu... Tak, Gaaja mówiła prawdę. Dzisiaj było święto, wielkie święto. Przed stu laty wylądowaliśmy na tej planecie. Wszedłem do olbrzymiej sali zapełnionej ludźmi, ubrany w uroczysty strój ragona. Zagrzmiały fanfary. Dwuszereg gwardzistów w złoconych zbrojach trzykrotnie uderzył oszczepami w tarcze. Zgromadzeni oddali mi cześć. Skierowałem się do tronu. Za mną szli ludzie ochrony i członkowie orszaku. Tron był arcydziełem. Cztery złote cielska wężów tworzyły jego nogi i siedzenie. Nieco poniżej stały dwa mniejsze, również złote, trony. Były to miejsca Gaaji i Ogga. Gaaja była moją żoną i zastępcą, Oggo dowódcą oddziałów bezpieczeństwa i przybocznej gwardii. Zasiadłem na tronie. Dostojnicy ustawili się po obu jego stronach. Oggo stanął obok swego miejsca. Czekaliśmy na Gaaję. Znów zagrały fanfary, gwardziści załomotali oszczepami w tarcze, aż zadrżały okna. A środkiem szpaleru gwardii, w orszaku paziów-dziewcząt ubranych w krótkie białe tuniki, szło złotowłose zjawisko - Gaaja. Ubrana w strój prawie identyczny z tamtym, sprzed stu lat. Ten był jednak bogatszy. Diadem lśnił błyskami brylantów. Pasek nie był ze skóry, lecz misternie utkaną ze złota plecionką, wysadzaną szmaragdami. Rękojeść i pochwa sztyletu mieniła się od szlachetnych kamieni. W gwarnej przed chwilą sali zaległa cisza. Wszystkie oczy skierowały się na Gaaję. Mężczyźni wstrzymali oddech, aby nie spłoszyć tego zjawiska. Kiedy Gaaja zajęła swoje miejsce, Oggo też usiadł. Uroczystość mogła się rozpocząć. Dałem znak, znów zagrzmiały fanfary. Na podium, ustawionym z prawej strony tronu, wszedł Oyaa. Skłonił się nam, zgromadzonym, i zaczął w te słowa: - Siostry i bracia Alianci, bo nie mogę już powiedzieć Dogończycy. Z Dogonu przed stu laty przyleciało na tę planetę trzysta osób, dziś jest nas kilka milionów. Przez ubiegłe sto lat zbudowaliśmy potężne państwo. Wtedy, gdy tu przybyliśmy, mieliśmy do wyboru: stać się wyizolowanym społeczeństwem, zasklepionym i żyjącym bez jutra, lub stworzyć nową cywilizację. Wybraliśmy pracę, bo takie jest jedyne i słuszne przeznaczenie człowieka. Nie zmarnowaliśmy tych lat. Stworzyliśmy bazę, z której wyruszamy na kontynenty tej planety, aby nieść ludziom tam żyjącym światło cywilizacji. Nie istnieje wśród nas opozycja. Nie ma przeciwników myśli cywilizacyjnej, ale jest grupa osób zarzucająca nam, że cywilizacja, jaką obdarzamy ludy tej planety, to kamuflaż. Nie mogą pogodzić się z tym, że reprezentując wysoką cywilizację techniczną - opartą na energii jądrowej, elektryczności, cybernetyce, elektronice i skomplikowanej technologii - obdarowujemy tę planetę cywilizacją z dogońskiego średniowiecza