Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tymczasem Stephen milczał, z zadowoleniem obserwując, jak służący napełnia szampanem dwa kieliszki i stawia je na stoliku. - Co teraz zamierzasz zrobić? - zapytał w końcu Clayton. - Wznieść toast - odparł Stephen. - A kiedy zamierzasz poinformować ją o liście? - dociekał Clayton, zniecierpliwiony niedorzecznym zachowaniem brata. - Po naszym ślubie. - Słucham? Zamiast powtórzyć to, co przed chwilą powiedział, Stephen tylko zerknął z ukosa na brata, po czym uniósł swój kieliszek i rzekł krótko: - Za nasze szczęście. Dopiero gdy brat opróżnił kieliszek, Clayton zdołał opanować emocje i udając zadowolenie z powodu takiego obrotu sprawy, rozsiadł się wygodnie w swoim krześle, po czym wziął do ręki kieliszek szampana. Nie wypił go od razu, lecz przez chwilę obracał kieliszek w palcach i szczerze ubawiony przyglądał się Stephenowi. - Pewnie myślisz, że popełniam błąd - rzekł Stephen. - Wcale nie. Zastanawiam się tylko, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że w ostatnim czasie panna Lancaster czuje do ciebie, delikatnie mówiąc, niechęć? - To prawda: nie wylałaby na mnie wody, gdybym zaczął płonąć - zgodził się Stephen. - Zwłaszcza wówczas, gdyby musiała zbliżyć się do mnie, aby to uczynić. - Czy sądzisz, że nie zadecyduje to o jej stosunku do twojej propozycji małżeństwa? - Może - odparł Stephen, uśmiechając się lekko. - Jak zatem zamierzasz przekonać ją, aby zgodziła się zostać twoją żoną? - Najpierw powiem jej, że popełniła wielki błąd, tracąc zaufanie do mojej uczciwości i dobrych intencji - zaczął Stephen, nie dbając o to, że wygaduje wierutne bzdury. - Następnie udowodnię to, oświadczając się jej. Na koniec dodam, że jeżeli pragnie, abym jej przebaczył, gotów jestem to dla niej uczynić. Mówił z taką pewnością siebie, że brat obdarzył go pełnym sarkazmu spojrzeniem. - A co będzie potem? - zapytał. - Potem kilka kolejnych dni i nocy spędzę w domowym zaciszu. - Domyślam się, że z nią - zadrwił Clayton. - Nie. Z kompresami na oczach. Wybuch śmiechu Claytona przerwało nagłe pojawienie się Jordana Townsende'a, księcia Hawthorne, oraz Jasona Fieldinga, markiza Wakefield. Zaprosił ich Stephen, który uznał, że skoro wyczerpał się temat do dyskusji z bratem, najwyższy czas zająć się czymś poważniejszym i zafundować sobie odrobinę emocji wielkiego hazardu w towarzystwie przyjaciół. Niestety, Stephen miał poważne problemy z koncentracją: jego myśli stale krążyły wokół Sherry oraz ich wspólnej przyszłości. Pomimo że wcześniej w żartach opowiadał, jak zamierza oświadczyć się Sherry, nadal jednak nie wiedział tak naprawdę, co powinien jej powiedzieć. Ale najważniejsze, że już wkrótce będą razem. Już niedługo Sherry będzie należała do niego. Wcześniej wzdragał się przed poślubieniem narzeczonej Burletona, gdyż miotany był poczuciem winy za wyrządzoną dziewczynie krzywdę. Śmierć jej ojca sprawiła, że teraz kto inny musiał zatroszczyć się o nią, a ona o tego kogoś. Prędzej czy później ten ślub i tak by się odbył. Stephen pogodził się z tą myślą, choć w istocie w głębi duszy wiedział o tym od chwili, kiedy ujrzał Sherry w dziwnej szacie przewiązanej złocistym sznurem od zasłony, z niebieskim ręcznikiem narzuconym na głowę, w którym przypominała bosonogą Madonnę, nękaną przez straszliwy problem, że jej włosy... są rude! Nie! Stephen pojął, że czuł coś do tej kobiety znacznie wcześniej... już od tego dnia, gdy czuwając przy jej łóżku, obudził się rano, a ona poprosiła go, aby opisał jej twarz. Spojrzał wówczas w hipnotyzujące, szare oczy; zobaczył w nich niespotykaną słodycz i odwagę. Wtedy zrodziło się jego uczucie, które stawało się coraz silniejsze z każdym jej słowem i czynem. Uwielbiał bezpośredniość, inteligencję i dowcip Sherry oraz to naturalne ciepło, jakim darzyła wszystkich. Uwielbiał trzymać ją w ramionach i smakować słodycz jej ust. Uwielbiał jej ducha, temperament i świeżość. Ale najbardziej cenił sobie uczciwość Sherry