Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Uśmiechała się zarówno do zachodzącego słońca, jak i do chłodnej wody. Do Wiktora uśmiechała się również i rzecz jasna zdawała sobie sprawę ze swojej urody, swojej doskonałości. Radosny krzyk, pluśnięcie, wachlarz tęczowych kropel i oto już zwinne, silne ciało rusałki przemknęło pod nim i pojawiło się znowu na powierzchni, blisko, zupełnie blisko… Tak, była dzikuską. Całkowity brak zakłopotania i jakichkolwiek kompleksów. Wiktor miał już okazję widzieć takie kobiety, ale u tamtych była to sprawa doświadczenia, czasem zawodowego. Selena miała to od Boga. Nie oddam nikomu tej zachwycającej dziewczyny! — pomyślał nagle Wiktor. Ani czerwonym, ani brązowym, ani zielonym, ani czarnym, ani Beduinom, ani tym młodym specnazowcom w safari. Nie oddam, dlatego że ją kocham, dlatego że jest lepsza od nich wszystkich razem wziętych, dlatego że trzeba z niej koniecznie ulepić prawdziwego człowieka… A może po prostu nie wolno tyle pić mrożonego daiquiri, szczególnie po fińskiej mentolówce? — Posłuchaj, czy my jesteśmy fokami? — szepnął do niej w trakcie niezwykłej, ale bardzo przyjemnej krzątaniny pod wodą. — Chodźmy na górę, chcę być z tobą tam, w tym białym pokoju… — Ja też — westchnęła Selena. — Płyniemy… 5 Zbudziło ich stuknięcie w okno. Ktoś rzucił kamyczek, a może szyszkę. Szkło w każdym razie ocalało. Potem rozległ się głos: — Czołgi w mieście! Selena wyskoczyła z pościeli bezszelestnie i zręcznie jak kot. Sekundę później stała przy oknie, trzymając w ręku króciutki, ale bardzo poważnie wyglądający pistolet maszynowy. (Trzyma go pod poduszką, czy co?) Otworzyła nim lufcik i krzyknęła w mrok przedświtu: — Hej! Co takiego? Nikt jej nie odpowiedział. Może nawet ten wcześniejszy okrzyk nie do niej był skierowany. Selena stała nieruchomo przez jakieś pięć sekund, które wydały się Wiktorowi nieznośnie długie, i w napięciu wsłuchiwała się w ciszę na ulicy. Potem powiedziała szeptem: — Zaczęło się. I odłożywszy pistolet na fotel, zaczęła się szybko ubierać. — Co się zaczęło? — zapytał oszołomiony Wiktor. — Chcę spać. — Zbieraj się — szorstko i krótko rzuciła Selena. To był rozkaz i w najbliższym czasie nie należało oczekiwać wyjaśnień. Selena popstrykała włącznikiem: światło nie zapaliło się — Zwyczajna sprawa w daczach, pomyślał Wiktor. Ale nie w takich… — A to już zupełnie niedobrze. — Dziewczyna trzymała w ręku głuchą słuchawkę radiotelefonu ze smutno mrugającym zielonym światełkiem. — Przecież nie mogli wszystkiego wyłączyć! — syknęła z niezwykłą złością i poszła do drugiego pokoju. Boże, kto? Co za oni? — chciał zapytać Wiktor, ale powstrzymał się — W sąsiednim pokoju Selena, triumfalnie uśmiechając się, stała ze słuchawkami na uszach i rzucała do mikrofonu przenośnej radiostacji jakąś abrakadabrę wywołań, umownych sygnałów i cyfr. — Jedziemy — zakomunikowała w końcu. — Jedziemy — pokornie zgodził się Wiktor. — Mogę zapalić? — Oczywiście, chociaż na czczo nie warto. A trochę później zjemy śniadanie. Ale jeszcze bardziej brakowało mu alkoholu. Na czczo. Właśnie na czczo. Zimnego, niczym nie rozcieńczonego ginu. Bał się tylko, że ta czarująca, niepaląca sportsmenka, pijąca z reguły tylko mrożone daiquiri, na pewno nie pozwala sobie na alkohol przed sjestą i wypowie swoją opinię o nim. Śmieszne, ale wstydził się tej dziewczyny. Dopiero w garażu natarczywe żądanie organizmu zwyciężyło inteligenckie skrępowanie. Wiktor wyjął z kieszeni ulubiony mały płaski termos i zaproponował Selenie: — Łykniesz? — Co to? — zapytała z roztargnieniem. — Gordon’s. Z lodówki. Bardziej lubię Beefeater, ale tym razem Teddy nie miał. — Daj — powiedziała Selena. — Odrobinę. Bo aż się nie chce siadać za kierownicę. Było już zupełnie jasno, gdy skręcili z asfaltu na szutrową drogę. Robiło się ciepło i zwyczajna upalna mgiełka zaczynała zaciągać jeszcze przed chwilą przejrzyste poranne powietrze. — Dokąd jedziemy? — zainteresował się w końcu Wiktor, łysinie ziewając. — Do miasta. Po prostu nie chcę jechać drogą prowadzącą z Obozu. — A nie musisz jechać do pracy? Wiktor nagle przypomniał sobie, że Selena jest sanitariuszką u Golema w Obozie Beduinów. Nie wiadomo dlaczego, ale nie rozmawiali o tym wczoraj. — Do pracy jadę właśnie do miasta. — A doktor Golem jest od rana w Obozie? — Powinien tam być. Dlaczego pytasz? — W jej głosie pojawiły się nutki agresji. — Chciałbym z nim pogadać — powiedział Wiktor. — Po co? — Selena wzruszyła ramionami. — Golem bardzo dużo wie, więcej niż my wszyscy. Ale bardzo mało mówi. Tobie też nic nie powie. Jeśli chodzi ci o Beduinów. — Nie tylko… Dlaczego ty nienawidzisz Beduinów, a Golem ich kocha? Przecież ich leczy. — On ci to powiedział? Leczy! Po co ich leczyć? Oni nie chorują. — N — no… — Wiktor stracił rezon