Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wśród murów chronionych przez pokój Kościoła mogła pozostać na zawsze, jeśli zechce poświęcić się działalności związanej z życiem Kościoła lub jeśli zapragnie po prostu spokoju, spokoju i zapomnienia, teraz i na zawsze. Wystarczy, że przejdzie przez Portal, podobny do Bariery, tylko błękitny i nieprzejrzysty. Znajduje się dokładnie pod Objawieniem. „Wybierz Portal!” - pomyślałem. - „Przerażenie zniknie i nigdy więcej nie zadrżysz.” Ale była to tylko przelotna myśl. Nie wiedziałem dlaczego, ale czułem, że zbyt silna była w tej dziewczynie wola życia i nie pragnęła śmierci. Nigdy nie mogłaby przekroczyć Portalu, nawet gdyby chciała. Ale rozglądała się gorączkowo po Katedrze, jakby w gładkich ścianach i podłodze szukała kryjówki. Niespokojna, przesunęła się do przodu, w stronę twardych klęczników, w których z pokorą pochylali się wierni. Zatrzymała się niezdecydowanie i jeszcze raz, przez złocistą zasłonę Bariery, spojrzała na mężczyzn stojących na ponurej ulicy. Nie mogli tu wejść, ale ona nie mogła opuścić Katedry, by nie stanąć oko w oko z nimi i ich zamiarami. Obie ręce miała opuszczone, dłonie zaciśnięte w pięści, jedną nieco większą od drugiej, ramiona zgarbione. Jej dłonie na pewno są zimne, pomyślałem. Moje też były zimne, nawet w rękawicach. ... księżom Moim dałem siłę dokazywania cudów w Moim imieniu... Z poczuciem winy przypomniałem sobie o moich obowiązkach. Już drugi raz pozwoliłem, by myśli moje odbiegły od ustalonego toru. Odpowiedzialność za nabożeństwo odprawiane w Katedrze była szczególnym zaszczytem dla nowicjusza, ale gdyby dowiedziano się o jakichkolwiek moich uchybieniach, moje święcenia opóźniłyby się o jeszcze jeden rok. I tak byłem już spóźniony. Poprawiłem czapkę i rękawy. W szarym, szorstkim habicie, z pochyloną głową, twarzą ukrytą w cieniu anonimowości wyszedłem na zaciemnione podwyższenie. I mimo że obraz ten był tylko złudzeniem, sprawiał wrażenie autentycznego i trójwymiarowego. Łagodnie i powoli rozpoczął się Cudowny Epizod. Rozwijał się stopniowo, aż przeszedł w grzmiące triumfem wezwanie i zamilkł cichym błogosławieństwem. Na początku obrazy były rytualne i zwyczajne. Moje odbicie złożyło ręce. Wyrósł z nich jasnoczerwony kwiat. Moje dłonie cofnęły się i kwiat zawisł w powietrzu. Był to pąk, który rozkwitał i rósł; jego kolor jaśniał i lśnił, aż zanikły kontury płatków. I teraz był słońcem, nie białym, które znaliśmy, ale żółtym, ogrzewającym rodzinę planet. Okrążały je, wirując w ciemności, a kiedy pojawiła się trzecia planeta, słońce zaczęło blednąc. Błękitno- zielona trzecia planeta powiększała się i wreszcie jej kulistość rozlała się w płaski, sielankowy ląd, zielony ląd pokoju i obfitości. ... by dbać o Moje stworzenia... Puszyste czworonożne zwierzątka spokojnie skubały zieloną murawę, ale ich pasterzem nie był zwyczajny zakapturzony mnich. Nagłe natchnienie nadało mu postać dziewczyny w zwiewnej białej sukience, dziewczyny, którą przerażenie skłoniło do szukania schronienia w Katedrze. Tutaj nie nękał jej strach, tutaj była spokojna, pogodzona ze sobą i światem, a jej jasne oczy patrzyły bez niepokoju na łagodny krajobraz. Tutaj była pięknem piękniejszym niż rzeczywistość. Szła ścieżką u stóp zielonego wzgórza. Przed nią wyrósł biały budynek z pięknym półkolistym dachem. Przeszła przez sklepione wejście pozbawione drzwi, do pokoju niemal całkowicie zastawionego półkami, z których każda wypełniona była rzędami plastykowych taśm pamięci albo starych, zniszczonych książek. ... by chronić wiedzę... Obraz był dokładny, bo znałem to wszystko tak dobrze. Było to Archiwum Historyczne. Zakonnicy pracowali, słuchali i studiowali w małych, pozbawionych ozdób i sprzętów kabinach umieszczonych wzdłuż ściany. Dziewczyna przepłynęła przez ten pokój do następnego, gdzie ciągnęły się nieskończone szeregi przezroczystych gablot ukazujących oczom swe tajemnice. ... historię ludzkości, bo wszyscy ludzie są jednością... Było to muzeum sztuki starożytnej, z wystawą dziwnych narzędzi, maszyn i broni, odnowionych i zrekonstruowanych, zebranych z setek światów. Ale wielka sala również została za nami i dziewczyna weszła do następnej. ... piękna... Piękno - pokój nim aż oślepiał: posągi, obrazy, gra świateł, delikatne rzeźby, tkaniny, sztuczne stymulatory do koniuszków palców, zamknięte we flakonach, ale i wytwarzane tutaj zapachy o niezwykłej słodyczy i ostrości, niezliczone instrumenty muzyczne... Lecz nawet wśród tych wskrzeszonych arcydzieł tysięcy zapomnianych geniuszy, ona była najpiękniejsza... Kiedy wreszcie wyszła na zewnątrz, była już noc. Wielki, lśniący satelita rzucał blade, srebrzyste światło na twarz, którą uniosła ku wysadzanemu klejnotami niebu. Rozłożyła szeroko ramiona, obejmując nimi niebo w geście jedności z wszechświatem. Jej ciało było miłością, jej twarz - nadzieją, jej gest - jednością, mistyczną jednością, nieskończonym kręgiem, który obejmuje wszystko co istnieje, ale nie ogranicza niczego. Widok ponad ramionami dziewczyny zaczął blednąc i roztapiać się w intensywnej czerni przestrzeni, aż wreszcie wierni znów zobaczyli twarz swego Boga. ..