Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To dziesięciostrzałowiec z długą lufą. - Tak - Sally powoli wymawiała słowa, odsuwając się od niego i podchodząc do miejsca, gdzie znalazła ciało ojca, dokładnie przed ogromnym mahoniowym biurkiem. - Tak, pamiętam ten pistolet. Był z niego bardzo dumny. W latach siedemdziesiątych dostał go od ambasadora angielskiego, któremu wyświadczył wielką przysługę. Tak, widzę to teraz wyraźnie. Przypominam sobie, że go podniosłam i trzymałam. Pamiętam, pomyślałam, iż jest taki ciężki, że aż mi ręka opada. Pamiętam, że był ciepły, jakby przed chwilą ktoś go używał. - Taki pistolet istotnie- jest ciężki. To cacko waży ponad półtora kilograma. Widzisz go przed oczami, Sally? Stała oddalona od niego, oddalona od wszystkich. Wiedział, że przypomina sobie wszystko, dopasowując postrzępione fragmenty wspomnień, powoli, ale wiedział, że da sobie radę. - Pistolet jest gorący, Sally - odezwał się. - Parzy cię w dłonie. Co zamierzasz z nim zrobić? - Pamiętam, że byłam zadowolona, że nie żyje. Był podiy. Przez tyle lat krzywdził Noelle i nigdy za to nie zapłacił. Zawsze robi! to, co chciał. Dopadł mnie. Do tamtej chwili nie było sprawiedliwości. Tak, przypominam sobie, że myślałam: Nie żyjesz, ty nędzny draniu, a ja się z tego cieszę. Teraz wszyscy uwolnili się od ciebie. Nie żyjesz. - Czy pamiętasz Noelle wchodzącą do pokoju? Pamiętasz jej krzyk? Patrzyła w dól na swoje dłonie z zaplecionymi palcami. - Pistolet jest taki gorący. Nie wiem, co mam z nim zrobić. Teraz cię widzę, Noelle, tak, i Scotta tuż za tobą. Macie na sobie płaszcze. Nie było was w domu, gdzieś wychodziliście. Jest tylko ojciec, nikogo więcej nie ma. Zaczęłaś krzyczeć, Noelle. A ty, Scott, nie zrobiłeś absolutnie nic. Spojrzałeś na mnie, jakbym była jakimś dzikim psem, którego trzeba unieszkodliwić. - Sądziliśmy, że go zabiłaś - powiedział Scott. - Tamtej nocy miało nie być go w domu. Miał być w Nowym Jorku, ale niespodziewanie wrócił wcześniej. Chwyciłaś ten pistolet i zastrzeliłaś go. Ale Sally potrząsała głową. Na jej twarzy nie widać było strachu, lecz namysł. Zmarszczyła czoło. - Nie. Przypominam sobie, że weszłam do domu frontowymi drzwiami. Nie spodziewałam się, że zastanę je otwarte, a jednak były. W chwili, gdy przekręcałam gałkę, usłyszałam strzał. Wbiegłam do tego pokoju, gdzie go zobaczyłam na podłodze, z plamą krwi na piersiach. Pamiętam... - Przerwali straszliwie marszcząc twarz. Potem przyłożyła mocno zaciśnięte pięści do skroni. - Wszystko jest takie niejasne, zamglone. Te przeklęte środki, którymi mnie karmiłeś... Boże, miałabym ochotę cię za to zabić. Quinlan wtrącił: - Znalazł się teraz w takich opałach, że śmierć byłaby dla niego wybawieniem. Chcę zobaczyć, jak wydaje wszystkie pieniądze, na adwokatów. Potem chcę obserwować, jak do końca swojego nędznego życia gnije w więzieniu. Nie martw się o niego. Dasz sobie radę. Wszystko jest zamazane, ale masz to w pamięci. Co widzisz? Patrzyła w dół na miejsce, gdzie wówczas leżało rozciągnięte ciało, z rozrzuconymi ramionami, z prawą dłonią uniesioną do góry. Tyle krwi. Było tu tyle krwi. Noelle położyła nowy dywan. Ale było w tym obrazie coś dziwnego, coś, czego nie mogła zdefiniować, coś... - Był tam jeszcze ktoś - oświadczyła. - Tak, w pokoju był jeszcze ktoś. - Skąd wzięłaś pistolet? Odparła bez wahania. - Leżał na podłodze. W chwili, gdy weszłam do pokoju, pochylał się właśnie, żeby go podnieść. Błyskawicznie się wyprostował i pognał w stronę drzwi na taras. Powoli odwróciła się i omiotła spojrzeniem wysokie aż po sufit przeszklone drzwi, wychodzące na patio i na podwórko. Rosły tam wysokie krzewy, a płot oddzielał dom od posesji sąsiadów. - Jesteś pewna, że to był mężczyzna? - Tak, jestem pewna. Widzę jego rękę otwierającą drzwi balkonowe. Ma na sobie rękawiczki, czarne skórzane rękawiczki. - Widziałaś jego twarz? - Nie... - Jej głos zamarł. Zaczęła kiwać głową w tę i z powrotem. - Nie - wyszeptała, patrząc w stronę drzwi balkonowych. - To niemożliwe, to po prostu niemożliwe. - Widzisz go teraz, Sally? - Quinlan mówił spokojnie, bez pośpiechu. Spojrzała na Jamesa, potem na matkę, na Scotta, a w końcu na doktora Beadermeyera. Powiedziała: -Może oni mają rację, James. Może jestem szalona. - Kto to był, Sally? - Nie, nie, jestem szalona. Mam przywidzenia. - Kto to był? Była załamana, ramiona jej opadły, spuściła głowę. - To był mój ojciec - wyszeptała. - Aha - mruknął Quinlan