Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Matka zniosła to bez gniewu, choć potężne szczęki mogły zamknąć się w każdej chwili, choć fala niepokoju przebiegła wśród Trutni. - Posłuchaj mnie, Matko. Zawsze byliśmy w Kethiuy przyjaciółmi niebieskiego kopca. Teraz potrzebuję pomocy. Oni zabili... wszystkich. Wszystkich, oprócz mnie. Myślą, że zwyciężyli. Sept Ruil sprowadził ze sobą czerwony kopiec. Czy sądzisz, że ich kiedykolwiek odeślą, że wiedzą, jak to zrobić? Nie, czerwoni nie odejdą. Nigdy. Na zawsze pozostaną w Kethiuy, w naszej dolinie, a Rodzina nie spróbuje ich powstrzymać, bo już by coś zrobiła. - Wydaje się to rozsądne. - Mogę odebrać im Kethiuy. Jeśli niebieski kopiec mi pomoże, odbiorę je. Matka uniosła głowę zatrzaskując szczęki. W czasie, gdy myślała, wydała na świat tuzin nowych istot. Robotnice pochwyciły i wyniosły jajeczka, Trutnie zakrzątnęły się wokół Niej, wydając pełne niepokoju piski cichnące w wyższych rejestrach. - To bardzo niebezpieczne - stwierdziła Matka. - Interwencja narusza Pakt. Powiększa zamieszanie. Poza tym, nie masz komputerów translacyjnych. Bez precyzyjnych instrukcji Wojownicy i ludzie nie potrafią współpracować. - Mogę im pokazać. Poprowadzić. Niektórzy znają Kethiuy, prawda? Byli tam już. Inni mogą iść za nimi. Matka wahała się. Znowu poruszyła głową. - Masz rację, młoda królowo, ale podejrzewam, że masz ją z innych powodów, niż ci się wydaje. Wszyscy, wszyscy Wojownicy znają Kethiuy. Nie do końca rozumiemy, jakim torem biegną twoje myśli. Możesz jednak posłużyć jako ognisko. Tak. To możliwe. Bardzo ryzykowne, ale możliwe. - Musimy trochę zaczekać. Jeszcze kilka dni i spróbuję. Będę potrzebowała miotacza, azi i Wojowników. Wtedy odbierzemy Kethiuy. Tamtejsi azi włączą się do walki, kiedy wydam im rozkazy. A błękitny kopiec będzie mógł wchodzić i wychodzić z Kethiuy wedle swej woli. Zapadła cisza. Matka z szumem wciągnęła powietrze, wypuściła je i wciągnęła znowu. Pieśń Trutni wznosiła się i opadała rytmicznie. - Rodzę Wojowników - oznajmiła wreszcie Matka. - W tych okolicznościach są potrzebni kopcowi - mówiąc to złożyła jeszcze kilka jaj. - Nie potrafię rodzić, azi. Ich strata będzie nie do naprawienia. Możemy przeprowadzić tylko jeden atak na Kethiuy. Niebieski kopiec oszukał czerwony w sprawie twojej tu obecności. Doniesiono o twojej śmierci. Po to wyszli na zewnątrz bezMyślni Wojownicy. Lecz ci, którzy pójdą z tobą, nie mogą być bezMyślni, gdyż nie zdołaliby zapamiętać swej misji ani prawidłowo funkcjonować. Czerwoni pierścieniem otaczają Kethiuy. Kiedy ich spotkasz, kiedy padną niebiescy Wojownicy, nie będziesz mogła tu wrócić. Smak zdradzi twoje istnienie i czerwoni przybędą, ponieważ wpuściliśmy człowieka do wewnętrznego kopca, co nie będzie dobrze przyjęte. Będziemy więc toczyć walkę tam i tutaj, używając wszystkich naszych Wojowników. Jeśli w tej akcji stracimy ich wielu, czekają nas kolejne ataki czerwonego i pozostałych kopców i nie wystarczy czasu na nowy wyląg. Powiedz, królowo Kethiuy, czy to rozsądne? Może spróbujesz znaleźć Trutnie i osiedlić się gdzie indziej, z większymi nadziejami na przyszłość? Mogłabyś rodzić własnych Wojowników. Mogłabyś kupić azi. Założyć nowy kopiec. Raen spojrzała w mozaikę oczu, dla których zaistniała jedynie jako plama ciepła. - W czerwonym kopcu także lęgną się Wojownicy, prawda? Jeżeli planowali atak na Kethiuy, to rodzą się już od bardzo dawna. Od lat. Co się stanie, jeśli ruszą dalej? Potrzebne ci jest Kethiuy pod kontrolą septu Sul. Jeśli będziesz zwlekać... wtedy nie wystarczy ci czasu, by rodzić Wojowników, a czerwoni... - umilkła na chwilę. Nagle zrozumiała, jakiego klucza powinna użyć, jak poruszyć zasadniczo uczciwych niebieskich. - Czerwony kopiec zabijał ludzi, zabijał Meth-marenów. Wbrew Paktowi. Być może Ruilowie namówili ich do tego, ale morderstw dokonał czerwony kopiec, zgodził się ich dokonać. Czy chcesz, by już na zawsze byli waszymi sąsiadami, Matko? Znam drogi do Kethiuy, których Wojownicy nie mogą zobaczyć. Potrafię ich tam wprowadzić. Do wnętrza. Niebiescy dostaną się do środka, choćby nie wiem ilu czerwonych strzegło bramy. Wiem, że zdołam tego dokonać. Matka milczała. - Tak - rzekła po chwili. - Tak. Mgła napłynęła Raen przed oczy, przesłaniając zielonkawy blask, cienie majat, migotanie Trutni. Pomyślała, że zaraz upadnie, a nie wolno jej upaść przed Matką. To przekreśliłoby wszystko, co osiągnęła. Dotknęła Jej kleszczy i wycofała się, nie znając stosownego ceremoniału. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nikt nie wydawał się urażony. Odszukała tunel wyjściowy. Blask próchna był niby pamięć światła na siatkówce, a przed nią czekał mrok, czarne kręgi, dziury w świetle. Weszła w jedną z nich i oczy przestały jej być potrzebne. Powietrze brzęczało pieśnią Robotnic, głębszymi głosami Wojowników i piskami Trutni. Co chwila czuła dotyk szczeciniastych odnóży. Robotnice roiły się wokół niej, kierowały, pieściły, szukały ust, by poznać myśli, choć biochemia ludzi była dla nich niepojęta. Może pozostał jeszcze na niej zapach Matki. Nie cofała się, lecz dotykała ich także, oszołomiona swym sukcesem. Majat byli istotą jej marzeń i koszmarów, majat, podziemna moc trwająca tutaj, gdzie ludzie byli przybyszami. Dotknęła Matki, która żyła pod wzgórzem, gdy jej nie było jeszcze na świecie, a Matka na to pozwoliła. Była Kontrin, była z Rodziny, a wzorzec wszczepiony w prawą dłoń dawał jej potęgę kopców, zawsze docenianą w Kethiuy, bardziej niż gdzie indziej w Rodzinie... przyjaciele kopca... Roześmiała się, zdumiewając Robotnice, i śmiała się nadal, gdy opuszczała ją świadomość