Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Uwiedziony tą obietnicą wiatr stracił ostrość i za sprawą magii przemienił się w delikatne podmuchy. Najpierw drzewa okazały spełnienie tej obietnicy. Gałęzie nie były już kruche, lecz poruszały się z wdziękiem, kiedy zachęcał je do tego lekki wietrzyk. Delikatne pąki i zielone liście oblepiały każdą gałązkę. Zapomniane nasiona, wrzucone w ziemię przez ostrzegawcze jesienne podmuchy, zakwitły teraz feerią kolorów i zapachów na tyle oszałamiającą, by skusić próżne, brzęczące pszczoły. Dla Madelyne był to cudowny czas. Miłość do Duncana sprawiała taką radość. Cudem wydawało jej się to, że Duncan ją kocha. Przez pierwsze kilka tygodni po tym, jak jej to oświadczył, była trochę niespokojna, martwiąc się, że się nią znudzi. Zadawała sobie wiele trudu, by go zadowolić. Tak czy owak doszło jednak do pierwszej sprzeczki. Zwykłe nieporozumienie, które z łatwością dałoby się wyjaśnić, urosło do ogromnych rozmiarów z powodu ponurego nastroju Duncana i jej wyczerpania. Prawdę powiedziawszy, Madelyne nawet nie pamiętała, co wywołało sprzeczkę. Wiedziała tylko, że Duncan na nią krzyczał. Natychmiast wycofała się za bezpieczną maskę opanowania, jednak jej mężowi nie zabrało wiele czasu wytrącenie jej z wystudiowanego spokoju. Wybuchnęła płaczem, powiedziała mu, że widocznie już jej nie kocha, i pobiegła do wieży. Duncan poszedł za nią. Nadal wrzeszczał, ale powodem był teraz jej zwyczaj wyciągania błędnych wniosków. Kiedy Madelyne zdała sobie sprawę, że jest wściekły, bo pomyślała, iż przestał ją kochać, przestała się przejmować groźnym marsem na jego czole i jego wrzaskami. Wykrzykiwał przecież, że ją kocha. Tego wieczoru nauczyła się ważnej rzeczy. Wszystko było w porządku, jeśli krzykiem odpowiadała na krzyki. Wszystkie zasady, jakie ją dotąd obowiązywały, uległy zmianie, odkąd poznała Wextonów. Swoboda, na jaką jej teraz pozwalano, wyzwoliła wszelkie emocje. Nie musiała ich już powstrzymywać. A kiedy miała ochotę krzyczeć, pozwalała sobie na to, chociaż próbowała zachować dystyngowane, godne damy maniery. Madelyne zdała sobie również sprawę, że powiela pewne cechy męża. Prawie tak samo jak Duncan zaczęła nie lubić zmian. Kiedy Gilard i Edmond wyjechali, by odsłużyć czterdzieści dni u swych panów, wszyscy w zasięgu jej głosu wiedzieli o jej niezadowoleniu. Duncan wykazał jej niekonsekwencję rozumowania, przypomniał jej nawet, że kiedyś nakłaniała go do tego, by dał braciom większą samodzielność. Madelyne nie chciała jednak słuchać głosu rozsądku. Zmieniła się w kwokę i pragnęła, żeby wszyscy Wextonowie przebywali tam, gdzie mogła mieć na nich oko. Duncan świetnie rozumiał żonę. Od kiedy jego bracia i siostra stali się członkami rodziny Madelyne, która przez tak wiele lat była samotna, ich obecność wydawała się jej zbyt wspaniała, by mogła się jej wyrzec bez słowa protestu. Madelyne potrafiła również zaprowadzać pokój. Zawsze interweniowała, jeśli komuś działa się krzywda. Broniła każdego, lecz była zdziwiona, jeśli ktokolwiek chciał bronić jej. Prawdę mówiąc, nadal się nie doceniała. Duncan wiedział, że Madelyne uważa jego miłość za cud. Nie był mężczyzną, który głośno mówił o swoich uczuciach, szybko jednak zdał sobie sprawę, że Madelyne często musi słyszeć jego zapewnienia o miłości. Podłożem tego był strach i poczucie niepewności, zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę jej dzieciństwo, więc Duncan pogodził się z faktem, że Madelyne potrzebuje czasu, by odzyskać wiarę w siebie. Dni spędzane z żoną byłyby sielanką, gdyby Adela nie trwała tak uparcie w zamiarze doprowadzenia wszystkich do obłędu. Duncan próbował okazywać siostrze współczucie, jednak w głębi duszy miał ochotę ją udusić. Popełnił błąd i powiedział żonie, co myśli o postępowaniu Adeli i o swej chęci zatkania jej ust. Madelyne była przerażona. Natychmiast zaczęła bronić Adeli. Poradziła mu, by wzbudził w sobie większe współczucie, i nie mogła zrozumieć, dlaczego Duncan żywi tak niecne uczucia. Madeyne zarzuciła mu brak współczucia, jednakże, prawdę powiedziawszy, było na odwrót. Duncan bardzo współczuł baronowi Geraldowi, który odznaczał się cierpliwością Hioba i wytrzymałością hartowanej stali. Adela robiła wszystko, co w jej mocy, by zniechęcić zalotnika. Wyśmiewała się z niego, krzyczała, płakała. Nic nie odnosiło skutku. Gerald ani na chwilę nie dawał się odwieść od celu, jakim było zdobycie jej względów