Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nędzne, rozpadające się domy przycupnęły ciasno jeden obok drugiego, ich górne piętra pochylały się nad mokrą, zaśmieconą ulicą. Zniszczone szyldy, kołysane nocnym wiatrem, skrzypiały na zardzewiałych hakach, obwieszczając, jaki sklep znajduje się na parterze za szczelnie zamkniętymi okiennicami. Mokry, żałośnie wyglądający kundel przemykał chyłkiem z podkulonym ogonem. Poza tym ulica była pusta i ciemna. Na skrzyżowaniu migotliwie płonęła pochodnia. Pod nią, niczym blada zjawa, stała z nadzieją w oczach młoda, schorowana i wychudzona ladacznica, otulona zniszczoną niebieską opończą. - Czy miałbyś ochotę, panie, miło spędzić czas? - zaskomlała. Patrzyła nieśmiało szeroko otwartymi oczyma, a z jej mizernej twarzy wyzierał głód. Jeździec zatrzymał się, pochylił w siodle i wsypał do jej brudnej dłoni kilka drobnych monet. - Idź do domu, siostrzyczko - powiedział łagodnie. - Późno już i dżdżysto, dzisiejszej nocy nie będziesz miała klientów. - Wyprostował się i odjechał, odprowadzany wdzięcznym wzrokiem dziewczyny. Skręcił w wąską, spowitą mrokiem uliczkę. Z wilgotnej ciemności, gdzieś z głębi zaułka, dobiegł go odgłos czyichś pośpiesznych kroków. Z mrocznego cienia dotarł do jego uszu szept, szybka wymiana zdań. Srokacz parsknął i położył uszy po sobie. - Nie denerwuj się - rzekł Sparhawk. Jego głos, cichy i łagodny, zmuszał jednak do posłuszeństwa. Potem już głośniej zwrócił się do pary zaczajonych w mroku rzezimieszków: - Służyłbym wam z ochotą, ziomkowie, ale jest późno i nie mam nastroju do przygodnych rozrywek. Lepiej zrobicie ograbiając jakiegoś młodego, pijanego szlachcica. W ten sposób pozostaniecie przy życiu i będziecie mogli jutro też kraść. - Odrzucił do tyłu wilgotny płaszcz odsłaniając oprawną w skórę rękojeść prostego, szerokiego miecza, zawieszonego u pasa. W ciemnej uliczce zapadła pełna napięcia cisza, a potem rozległ się szybki tupot. Nocni złodzieje uciekli. Rosły srokacz parsknął kpiąco. - Też tak uważam - zgodził się Sparhawk, otulając się z powrotem płaszczem. - Ruszamy dalej? Wjechali na duży, oświetlony pochodniami plac. Większość jaskrawokolorowych płóciennych bud była zamknięta. W ten późny deszczowy wieczór jedynie kilku nie tracących nadziei zapaleńców piskliwymi okrzykami nadal zachwalało swoje towary śpieszącym do domów przechodniom. Sparhawk ściągnął wodze. Z odrapanych drzwi oberży wytoczyła się grupa hałaśliwych, młodych szlachciców. Krzycząc po pijacku i zataczając się ruszyli przez plac. Rycerz czekał spokojnie, aż zniknęli w bocznej uliczce, po czym rozejrzał się czujnie dookoła. Plac był prawie pusty i dzięki temu wprawne oko Sparhawka od razu wyłowiło z mroku Kragera, niechlujnego osobnika średniego wzrostu, ubranego w zabłocone buty i brunatną, niedbale zebraną przy szyi pelerynę. Szedł powłócząc nogami, mokre włosy oblepiały jego wąską czaszkę. Mrużąc krótkowzroczne, wodniste oczy wpatrywał się uważnie w dżdżysty mrok. Sparhawk wstrzymał oddech. Minęło prawie dziesięć lat, nie widział tego łachmyty od owej pamiętnej nocy w Cipprii. Krager wyraźnie się postarzał. Brzuch mu się znacznie zaokrąglił, twarz poszarzała, ale nie ulegało wątpliwości, że to był on. Ponieważ szybkie ruchy przyciągają wzrok, Sparhawk nie zareagował gwałtownie. Wolno zsunął się z siodła i poprowadził rumaka do pokrytego zielonym płótnem straganu. Przez cały czas trzymał zwierzę między sobą a krótkowzrocznym mężczyzną w brunatnej pelerynie. - Dobry wieczór, ziomku - rzekł spokojnie do sprzedawcy w brązowym przyodziewku. - Muszę coś załatwić. Dobrze zapłacę za popilnowanie mojego konia. Oczy nie ogolonego straganiarza nagle się ożywiły. - Wybij to sobie z głowy - ostrzegł go Sparhawk. - Choćbyś nie wiem co robił, ten koń nie pójdzie za tobą, ale ja pójdę i możesz mi wierzyć - wcale nie będziesz tym zachwycony. Zadowól się tedy zapłatą i nie próbuj kraść. Straganiarz spojrzał na posępne oblicze postawnego rycerza, przełknął głośno ślinę i pochylił się w ukłonie. - Wedle rozkazu, dostojny panie - zgodził się pośpiesznie. - Przysięgam, że pański szlachetny wierzchowiec będzie przy mnie bezpieczny. - Szlachetny... co? - Szlachetny wierzchowiec - twój koń, panie. - Och, rozumiem. Będę wdzięczny. - Czy życzysz sobie czegoś jeszcze, dostojny panie? Sparhawk rzucił okiem przez plac na plecy Kragera. - Masz może przypadkiem trochę drutu? - zapytał. - Mniej więcej długości trzech łokci. - Chyba mam, dostojny panie. Beczki ze śledziami obwiązane są drutem. Zaraz sprawdzę. Sparhawk oparł skrzyżowane dłonie na siodle, obserwując Kragera sponad końskiego grzbietu. Minione lata, palące słońce i kobiety zmierzające do studni wczesnym porankiem w promieniach słońca odpłynęły w niepamięć i nagle znalazł się znów w zagrodach pod Cipprią, śmierdzący gnojem i krwią, przepełniony strachem i nienawiścią. Poranione ciało odmawiało mu posłuszeństwa, a tymczasem jego prześladowcy z mieczami w dłoniach nie rezygnowali z pościgu. Odpędził od siebie wspomnienia i skupił uwagę na tym, co działo się dookoła. Miał nadzieję, że straganiarzowi uda się znaleźć trochę drutu. Drut jest dobry. Nie robi hałasu i zamieszania, a w dodatku, jeśli się ma trochę czasu, można sprawić, by wyglądało to na dzieło Styrika lub Pelozyjczyka. Sam Krager nie był ważny. Nigdy nie stał się niczym więcej, jak tylko nędznym dodatkiem do Martela, jego parą dodatkowych rąk. Podobnie drugi z nich, Adus, nigdy nie stał się niczym więcej jak tylko narzędziem zbrodni. Liczyło się to, czym śmierć Kragera byłaby dla Martela - tak naprawdę jedynie to miało znaczenie. - To najlepszy, jaki mogłem znaleźć, dostojny panie - odezwał się z szacunkiem sklepikarz w zatłuszczonym fartuchu, wychodząc ze straganu z kawałkiem zardzewiałego, miękkiego drutu. - Przykro mi. To niewiele. - Jest akurat taki, jak trzeba - rzekł Sparhawk biorąc drut. Okręcił go wokół dłoni i naciągnął. - Prawdę mówiąc jest doskonały - ocenił, po czym odwrócił się do konia. - Faran, zostań tu - rozkazał. Koń wyszczerzył do niego zęby. Sparhawk roześmiał się cicho i ruszył przez plac, trzymając się w pewnej odległości od Kragera. Jeżeli ten krótkowzroczny mężczyzna zostanie znaleziony w jakiejś mrocznej bramie z ciałem wygiętym w łuk, z drutem okręconym dookoła szyi i kostek, z wybałuszonymi oczyma w sczerniałej twarzy lub z głową w rynsztoku jakiegoś podejrzanego zaułka - może wyprowadzi to Martela z równowagi, zaboli, a nawet przestraszy. Najważniejsze jednak, że wtedy Martel może wyjść z ukrycia. Na to Sparhawk czekał od lat. Ostrożnie skradał się za swą zwierzyną, a dłońmi ukrytymi pod płaszczem rozplątywał drut. Jego zmysły się wyostrzyły