Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Czajkowskiemu nie tyle chodziło o pieniądze, które stały się dla niego sprawą dru- gorzędną w sytuacji, kiedy otrzymywał wsparcie finansowe od swej protektorki, ile o zwiększenie ilości opublikowanych dzieł- co miało podstawowe znaczenie dla kariery międzynarodowej. Jurgenson, niezastąpiony propagator jego muzyki, zgodził się również wystąpić w roli jego oficjalnego łącznika z odtrąconą żo- ną. Do końca życia Czajkowski będzie otwierał listy od swego wydawcy trzęsącymi się dłońmi, niepewny, czy zawierają pomyśl- ne finansowe wieści czy złe, dotyczące jego małżeństwa. Tamtego lata Antonina najpierw zachowywała się wymijająco, a potem nie okazała się chętna do współdziałania. Nie wyrażając zgody na sfingowany rozwód, napisała nawet do księdza, który im udzielił ślubu, kolegi Czajkowskiego z Konserwatorium, dając niedwu- znacznie do zrozumienia, że jego obowiązkiem jest nakłonienie jej męża, by do niej wrócił. Na zapewnienie Jurgensona, że nie będzie musiała w sądzie krzywoprzysięgać, że dowody niewierności jej męża zostaną przedstawione przez innych - odpowiedziała zło- wieszczo: "Dowiodę czegoś wprost przeciwnego". Zaniepokojony tą otwartą groźbą ujawnienia jego tajemnicy na najbardziej pub- licznym forum, Czajkowski polecił Jurgensonowi, by poczynił zdecydowane kroki w celu pozbycia się Antoniny z Moskwy. Mia- ła otrzymać (oczywiście od pani von Meck) 2 500 rubli na spłatę swych długów i obietnicę comiesięcznej wypłaty ustalonej kwoty pod warunkiem, że niezwłocznie opuści Moskwę i nie będzie się w niej pojawiała wtedy, kiedy będzie istniało prawdopodobień- stwo, że Czajkowski może bawić w mieście. Oświadczono jej rów- nież, że na zawsze zaprzepaściła okazję otrzymania jednorazowe- go zadośćuczynienia w wysokości 10 000 rubli, które jej kiedyś zaproponowano. Te negocjacje zakłócały spokój bezczynnego lata z Dawydo- wymi, najpierw w Kamionce, a potem w ich pobliskim majątku Wierbowce, gdzie Czajkowski nie miał osobnego pomieszczenia do pracy. Z zadowoleniem witając możliwość oderwania się od swych zmartwień, spędzał miło czas na polowaniach i odgrywając rolę dobrego wujaszka; między innymi wyreżyserował kilka ama- torskich przedstawień teatralnych, w których wystąpiła jego liczna rodzina. Przyjazdy i wyjazdy Modesta, Anatolija i jeden raz Ippo- lita stanowiły urozmaicenie jego sielankowego wygnania; ale w miarę upływu lata i coraz bliższej perspektywy początku nowe- go roku akademickiego w Konserwatorium, znów ogarnęła go dawna melancholia. "Żałować przeszłości i mieć nadzieję na przy- szłość, nigdy nie cieszyć się dniem dzisiejszym: oto jak upływa całe moje życie" - napisał do Anatolija. Wkrótce jego depresja zaczęła się przekształcać w typową dla niego "mizantropię", jak to nazywał, i znów odczuł potrzebę samotności. Planując powrót do Brajłowa, tym razem sam jeden, wyruszył przez Kijów i majątek Kondratjewa w Nizach, by delektować się kilkoma ostatnimi dniami towarzystwa Modesta, tym razem bez młodego Koli. Po- tem wrócił pod skrzydła swej nieobecnej protektorki. Latem, podczas którego świadomie zrezygnował z pracy twór- czej, z pasją oddając się lekturze książek, Czajkowski z przyjem- nością buszował po wielkiej bibliotece pani von Meck w Brajło- wie. Zajmując się korektą Eugeniusza Oniegina, naturalnie w myś- lach zastanawiał się nad ewentualnym tematem kolejnej opery, i Kaprysy Marianny de Musseta chwilowo zajęły miejsce od daw- na rozważanych planów wykorzystania Romea i Julii. Jednak po zaledwie czterech dniach zapomniał o jednym i drugim, kiedy nie- spodziewanie znudziła mu się bezczynność i poczuł gwałtowną potrzebę naszkicowania scherzo orkiestrowego - tego, co stanie się jego I Suitą orkiestrową. Przygotowując się do nieuchronnego powrotu do Moskwy, napisał trzy części i naszkicował czwartą, nim w końcu nadeszła pora wyjazdu. Jakby nie będąc w stanie wrócić do Moskwy - najeżonej takimi niebezpieczeństwami, jak Konserwatorium, Antonina, nawet krępująca obecność Mme von Meck - oświadczył, że zamierza udać się do Petersburga, by zo- baczyć się z Anatolijem i ojcem. Podczas podróży przypadkowo wpadła mu w ręce pozosta- wiona przez kogoś gazeta. Był zdruzgotany lekturą plotkarskiego artykułu o Moskiewskim Konserwatorium, oblizywał usta czyta- jąc o licznych romansach między profesorami i studentkami. Jak- by tego było mało, autor ciągnął: "W Konserwatorium zdarzają się również romanse innego rodzaju - ale z przyczyn oczywistych oszczędzimy czytelnikom bliższych szczegółów." Wspomniany z nazwiska w artykule, wprawdzie przy innej okazji, Czajkowski zupełnie się załamał. Złośliwe plotki, których od tak dawna się bał, zagrażały mu jak nigdy dotąd. Przekonany, że dziennikarz mógł mieć na myśli wyłącznie jego - jak jasno dał to do zrozu- mienia w pełnym niepokoju liście do Modesta, w którym nazwał artykuł "obrzydliwą, nikczemną, ohydną, oszczerczą filipiką"- z miejsca podjął jedyną decyzję, jaką uważał za słuszną, nawet jeśli była drastyczna: postanowił jak najszybciej zrezygnować z pracy w Konserwatorium. W żadnym razie nie mógł wymówić się od zajęć podczas zbliżającego się semestru zimowego; nie mógł zrobić czegoś takiego Rubinsteinowi, nadal rozgniewanemu, że nie zgodził się wyjechać do Paryża, bo po jego niespodziewanej rezygnacji doszłoby do zamieszania