Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jak dotąd minęła zaledwie jedno wielkie pomieszczenie w połowie wypełnione wodą, a w połowie porośnięte trawą, oraz gigantyczną sypialnię. Po trzecie: przekonała się, że wszystkie zmiany kształtów i barw otaczających ją przedmiotów nie przypominały wizji, jakich przed laty doświadczyła po zażyciu środków halucynogennych, ani też majaków, dręczących ją po zranieniu zatrutą strzałą. Rozmyślając tak, weszła do sterówki — i stanęła się jak wryta. Val Con zniknął. Starała się nie patrzeć na kolorowe ściany i podłogę, ani na tęczę migoczącą w krysztale pośrodku... czegoś, czego nie potrafiła nawet nazwać. Jeszcze raz rozejrzała się po całej sali. Jest! Leżał na długiej ławie, lecz nie sprawiał wrażenia śpiącego. Wyglądał jak otruty — dziwnie zmieniony, wiotki, z twarzą skurczoną w okropnym grymasie i mocno zaciśniętymi oczami. Miri powoli podeszła i przyjrzała mu się uważniej. Zauważyła, że zaciska pięści. Na szczęście oddychał. — Hej, Twardzielu! Nie odpowiadał. — Spójrz na mnie! — krzyknęła głośniej. Nic. Położyła rękę na jego ramieniu. — Rusz się wreszcie, Twardzielu! To ważne! — Szarpnęła go najpierw lekko, a potem dużo mocniej. — Hej! Wstawaj! — Rozkaz też nie podziałał. To niedobrze. Val Con był cały spocony. Niesforny kosmyk ciemnych włosów przykleił mu się do czoła, a twarz przybrała ziemisty kolor. Miri delikatnie ujęła go za rękę, żeby sprawdzić tętno. Było silne i regularne, lecz bardzo szybkie. W tej chwili to jeszcze nie dawało powodów do obaw, ale po pewnym czasie... Pociągnęła go silnie za rękę. Chciała, by usiadł. Nic. — Val Con! — krzyknęła co sił w płucach najgroźniejszym wojskowym tonem. — Val Con! Nie odpowiedział. Zaklęła soczyście pod nosem. Rozpoznawała u niego symptomy szoku bojowego, znanego także jako paraliż histeryczny. Widywała już takie przypadki — i wiedziała, jak im zaradzić. Niektórzy ludzie odzyskiwali przytomność od razu, gdy tylko usłyszeli swoje imię wypowiedziane znajomym głosem. Inni potrzebowali nieco silniejszego bodźca. Najlepiej działał dotkliwy ból fizyczny. Miri rzuciła się do przodu i krzyknęła mu prosto w twarz: — Val Con! Nic. Nawet nie wstrzymał oddechu. Cofnęła się o pół kroku i popatrzyła na niego z namysłem. Co robić? Zadanie mu bólu mogłoby zakończyć się tragicznie, gdyby zareagował w ten sam sposób, w jaki inni reagowali w przeszłości. Zachodziła jednak obawa, że on zareaguje jeszcze szybciej i skuteczniej. W końcu doszła do wniosku, że najbezpieczniej będzie kopnąć go w ramię z półobrotu. Żeby sprawdzić, czy nic się nie zmieniło, jeszcze raz porządnie nim potrząsnęła i zawołała go po imieniu. Potem stanęła bokiem, gwałtownie wyrzuciła nogę, obróciła się i... Cios, który ja dosięgnął, mógłby powalić nawet wołu. Ciężko gruchnęła na ziemię. Straciła czucie w lewym ręku, ramię zwisało jej bezwładnie. Val Con skoczył na nią. Poturlała się po podłodze, z każdą chwilą nabierając rozpędu. Przez cały czas przyciskała bezwładną rękę do piersi. Wreszcie huknęła plecami w ścianę, aż jej dech zaparło. Jęknęła. Gdzieś z daleka usłyszała niewyraźny okrzyk. Ktoś ją wołał? Był zmęczony, pomyślała z trudem, strasznie zmęczony. Tylko dlatego jej nie zabił. — Miri! Otworzyła oczy i usiadła niezgrabnie, oparta o ścianę. Rękę wciąż miała jak sparaliżowaną. Val Con uklęknął przy niej blisko. Wyraz cierpienia zniknął z jego twarzy. — Nic mi nie jest — mruknęła. W jego oczach wciąż czaił się niepokój. — Wybacz... Głos uwiązł mu w gardle. Gwałtownie potrząsnął głową. Uśmiechnęła się, ale to nie pomogło. — Hej... wszyscy popełniamy błędy — powiedziała. Oparła się mocniej o ścianę i zacisnęła zęby, bo poczuła ostry ból w niesprawnej ręce. Zdrową dłoń położyła na jego ramieniu. — Dasz mi trochę wody, przyjacielu? Wstał i odszedł. Miri zamknęła oczy i próbowała poruszyć ręką, żeby sprawdzić, czy nie jest złamana. Na razie nie czuła nic oprócz bólu. Kiedy otworzyła oczy, Val Con w milczeniu podawał jej kubek z wodą. Woda była przyjemnie zimna i chłodziła jej wyschnięte gardło. Miri postawiła pusty kubek obok siebie na podłodze i tym razem uśmiechnęła się zupełnie szczerze. — Dzięki. Val Con nie odpowiedział, tylko wciąż patrzył na nią ze strachem. — Miri... — odezwał się wreszcie. — Jak ty możesz wciąż darzyć mnie przyjaźnią? — Cóż... — westchnęła, próbując wzruszyć ramionami. — Czasami jest to trochę trudniej niż zazwyczaj. Nie był w nastroju do żartów. Miri z przeciągłym westchnieniem wyprostowała obolałą rękę i poruszyła palcami. Na szczęście żadnych złamań, pomyślała. — Powinnaś lecieć beze mnie — powiedział. — Nie przywykłam odwracać się plecami do przyjaciół — warknęła. — Wpadłeś jak oszalały między najemników... Ryzykowałeś własnym życiem, aby mnie w porę ustrzec przed pomyłką! — Z rozterką pokręciła głową. — Powiedz mi jedno... Po co mnie tyle razy ratowałeś? Czym zasłużyłam sobie na takie przywilej?! — A w zamian ja cię okłamałam — dodała po krótkiej chwili — i usiłowałam uciec. Zostawiłam cię, żebyś zginął. — Ja i tak pewnie będę żył krócej od ciebie. Ruszasz do walki, strzelasz do wroga, który tak samo strzela do ciebie, bierzesz wypłatę i idziesz w swoją stronę. Co zrobisz, gdy za dziesięć, dwadzieścia standardów spotkasz w barze któregoś z dawnych nieprzyjaciół? — Co? Pewnie się z nim napiję. Potem on postawi następną kolejkę i do rana będziemy snuć wspomnienia o starych dobrych czasach. — Właśnie. A w moim przypadku, takie spotkanie obudziłoby tylko dawną nienawiść