Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

OBIETNICA KRÓLA-CZARNOKSIĘŻNIKA Entreri usłyszał chichot liczą, wychudzonego szkieletu częścio- wo pokrytego suchą, skurczoną skórą. Powstrzymał pragnienie, by popędzić bocznym korytarzem i miast tego warknął groźnie. - Wiedziałem, że przez ciebie zginę! - rzucił do Jarlaxle'a. Drżąc z wściekłości, Entreri znów wyskoczył na środek głów nego, śliskiego korytarza. - Chodź do mnie, pomiocie Zhengyi! — ryknął skrytobójca. I oto pojawił się licz. Jego poszarpane czarne szaty łopotały, a na pozbawionej warg twarzy kwitł szeroki uśmiech. Entreri sięgnął po miecz, lecz kiedy licz wyciągnął kościste palce, skrytobójca wysunął przed siebie dłoń w rękawicy. Znów krzyknął - wyzywająco, przecząco, z wściekłością - gdy wy- strzeliła kolejna błyskawica. Entreri miał wrażenie, jakby znajdował się w samym środku gorącego, piekącego wiatru. Czuł otaczającą go palącą energię. Opadł na kolana, lecz wcale tego nie zauważył. Został rzucony na ścianę, tuż poniżej kolców, ale nawet nie poczuł, że pod sto- pami ma pewne oparcie - podstawę ściany. Wciąż wyciągał za- czarowaną rękawicę, a jego ramię drżało. W powietrzu tańczyły niebieskie i białe iskry, znikające w rękawicy. Wszystko to było poza skrytobójcą, który zaciskał zęby tak mocno, że nie był w stanie nawet krzyczeć, tylko warczał gar- dłowo. Miał mroczki przed oczami i czuł obezwładniającą słabość. Znów usłyszał szyderczy chichot liczą. Instynktownie odepchnął się od ściany, znów kierując się w lewo, w stronę bocznego korytarza. Postawił jedną stopę na nie-śliskiej powierzchni i znów się wyprostował. Nadal ośle- piony, wyciągnął miecz i ruszył wzdłuż ściany bocznego kory- tarza, po czym wyskoczył najszybciej i najdalej jak potrafił, machając szaleńczo Szponem Charona, choć nie miał pojęcia, czy jest w pobliżu liczą. Był. Ciemne ostrze opadło. Otaczały je iskierki, gdyż rękawica pochłonęła większość energii błyskawicy i teraz uwalniała ją poprzez miecz. R.A. SALVATORE Licz, zaskoczony tym, jak szybko i daleko zaszedł jego przeciwnik, uniósł rękę do zastawy, a wówczas Szpon Cha- rona odciął ją w łokciu. Cios Entreriego zniszczyłby istotę, gdyby nie to, że zetknięcie z ręką uwolniło energię błyska- wicy. Wybuch znów rzucił Entreriego na ziemię. Wrzaski liczą zmusiły skrytobójcę do wyciągnięcia ręki i odzyskania zmysłów. Obrócił się i zaczął macać po ziemi, aż znów uchwycił rękojeść Szponu Charona. Spojrzał w stronę korytarza i ujrzał, że licz się wycofuje, a jego płaszcz płonie. - Jarlaxle? - spytał skrytobójca, spoglądając wprawo, gdzie jeszcze przed chwilą jego towarzysz stał przyciśnięty do ścia ny. Entreri z zaskoczeniem ujrzał tylko ścianę. Spojrzał z powro- tem w róg, spodziewając się ujrzeć zwęglone ciało drowa. Ale nie, Jarlaxle po prostu... znikł. Entreri wpatrywał się w ścianę i powoli wycofywał się do bocznego przejścia. Kiedy zszedł ze śliskiej podłogi, stanął swo- bodnie i niemal wyskoczył z butów, gdy ujrzał parę czerwonych oczu wpatrującą się w niego z wnętrza kamienia po drugiej stro- nie korytarza. - Dobra robota - powiedział drow, przesuwając się do przo du tak, że w kamieniu pojawił się zarys jego twarzy. Entreri stał oszołomiony. Jakimś cudem Jarlaxle wtopił się w kamień, jakby zmienił mur w gęstąpastę i wcisnął się do środka. Mężczyzna właściwie nie wiedział, dlaczego jest tak zaskoczony - czyż jego towarzysz kiedykolwiek zrobił coś zwyczajnego? Głośny trzask zwrócił jego uwagę w inną stronę, w górę ko- rytarza. Od razu wiedział, że to klamka drzwi na szczycie rampy, gdzie wraz z Jarlaxle'em spotkali liczą i zostali przez niego przepędzeni. Podłoga i mur zaczęły drżeć. - Wyciągnij mnie stąd - zawołał Jarlaxle. Głos drowa był szorstki i przerywany, jakby mówił przez płynny kamień... co 10 OBIETNICA KRÓLA-CZARNOKSIĘŻNIKA właściwie robił. Wysunął jedną rękę do przodu, w kierunku En-treriego. Grzmot stawał się coraz głośniejszy. Entreri wyjrzał za róg. Zbliżało się coś złego