Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Głupi, kto mniema, że na uboczu ostać może i czekać, kto weźmie górę. Każdemu dzłsia wóz alibo przewóz. Umilkli, bo deszcz znowu przybierał na sile. Okryli się derami i jechali podrzemując, aż niebo jaśniejszym pasmem odcinać się zaczęło od ciemnych ścian boru. Deszcz ustał, konie wlekły się z opuszczonymi łbami. Zsiedli, by rozruszyć zdrętwiałe w porannym chłodzie i wilgoci członki, gęstnie- » 246 < jacy tuman zdradzał bliskość rzeki, do Bytomia musiało być niedaleko. Jakoż las uciął się wkrótce. Dosiedli koni, które nie pojone od południa same ruszyły kłusem czując bliskość wody. Już u przewozu czekała ich wiadomość, że o pierw- szym brzasku król ruszył na Krzywin i Śrem do Poznania. Popaśli więc tyle tylko by się pożywić i naobroczyć konie i koło południa doszli wojska na postoju w pół drogi do Krzywina. Króla już nie zastali, z jazdą odszedł przodem, nad pieszymi dowództwo powierzając wojewodzie Skarbko- wi, z poleceniem gotowania obrony na Obrze. Wieści były złe. Ruś rozpuściła zagony po kraju, łupiąc, paląc i uprowadzając ludność. Duch w wojsku upadł, za- częło się zbiegostwo, niepewność losu rodzin i mienia była przyczyną, że z rodowych hufców nie pozostał niemal nikt. Skarbek powitał brata z widoczną ulgą. On również nie- spokojny był o krewniaków i swojaków. Bezprym wie, że Mieszko główne oparcie ma w Awdańcach, mścić się na nich będzie ze szczególną zawziętością i okrucieństwem. Gdy swą obawą podzielił się z bratem, Michał odparł: — Jeszcze Bezprym nie wygrał. Jarosław takoż ma braci, którzy mu zawidzą kijowskiego stolca. Ku jesieni się ma, Ruś musi odejść, bez jej pomocy niedługo Bezprymowego władania, które od mordów i łupiestwa zaczyna. Do czasu Obra nas obroni, gdy wody rozleją i bagna rozkisną. Naj- pilniejsze Konradowi odesłać, co przyrzeczone, by mu pozór odebrać zerwania rozejmu. Co niebądź sił ściągnie się z Milska i Łużyc. Nie wiada jeno, co u Sandomierzan i Wi- ślan, tyle że ich najazd ominął. — Toporczyki nigdy Piastom nie byli przychylni — po- wiedział Skarbek. — Zabyć nie mogą, że to oni pono ksią- żętami byli u Wiślan. — Bezprym takoż Piast — rzucił Michał, ale Skarbek odparł: — Ale wyrodek, i łacno mu przydzie kupić ich za nie swoje. — Obaczym, kto z nami, a kto przeciw nam — rzekł Mi- » 247 « chał. — Tak lubo inak, do Wiślan daleko, słoty idą, do mrozów niewiele się odmieni. Tedy czyń, co ci król przyka- zał, ja zasię ruszam do niego. Przy mnie zawżdy jaśniej patrzy na sprawy. — Ja takoż, ale jedź, bo król pilnie widzieć cię żąda. Może mi się uda do dom poskoczyć, krewniaków przestrzec, by co się da z mienia ukryli po leśnych komyszach, a dla nie- wiast i dziatwy zgotowali schronienie. — Może nie będzie potrzeby, ale przezorność nie zawa- dzi — odparł Michał. Sam jednak nie był dobrej myśli. Ustawiczny a bezpłodny wysiłek wojenny wyczerpał siły i zasoby kraju, pasmo nie- powodzeń Mieszka wielu przypisuje jego nieudolności, wy- kształcenie uczyniło go obcym, a co gorsze, trudno było za- przeczyć, że gdyby stracić kazał zdradzieckich braci, chwiej- ni nie mieliby wyboru. Palatyn wiedział, że Mieszko uległ naciskowi biskupa Paulinusa, by ich oszczędzić, i tym go usprawiedliwiał, ale wiedział też, że dla innych byłby to jeden zarzut więcej. Możnowładcy niechętnie widzieli, jak pierwszy krok przed nimi biorą kościelni dostojnicy, nie związani z krajem rodem i zasługą, a prosty naród przyczy- ny upadku dopatruje się w pomście starych bogów. Palatyn niewiele popasawszy pożegnał się z bratem. Nie zatrzymu- jąc się w Krzywinie przenocował w Śremie i późnym wie- czorem następnego dnia stanął w Poznaniu. Jeno" z konia zsiadł, udał się do nowego dworca na lewym brzegu Warty. Mimo że noc już zapadła, król przyjął go natychmiast. Siedział samotnie w świetlicy przed płonącym na kominie ogniem. Na stole stały statki z nietkniętą wieczerzą. Na wi- dok palatyna nie okazał radości, lecz zniecierpliwienie, po- wiedział bowiem: — Długo mi dajesz czekać na siebie. — Nie mnie winić, jeno konia — odparł Michał żartobli- wie. — Pierwsze moje kroki do was, nie byłem nawet u sie- bie na Śródce. — Wybacz! — powiedział Mieszko. — Tedy nie wieczerza- » 248 « łeś pewnikiem. Siadaj i jedz — dodał, wskazując na na- kryty stół. — Gadać możem później, noc długa. — Gadać możem i przy wieczerzy — odparł palatyn. — Warn takoż zda się pożywić, a w nocy spocząć. Zasiedli za stołem, ale Mieszko jadł niesporo, często na- tomiast wychylał kubek. Widząc zdziwione i stroskane spoj- rzenie Michała, rzekł jakby się usprawiedliwiając: — Drzewiej po dwóch, trzech kubkach spałem .jako miś w gawrze. Ninie tyle że zasnę, ale budzę się o pierwszych kurach. Iście od tego sił nie przybywa. W ruchach jego i głosie było znużenie i zniechęcenie. Ciągnął: — Co tam! Śpię lubo nie, nijak zabyć o troskach. Nie o tym gadać chciałem. Bezprym nagrodę za moją głowę wy- znaczył. Zaśmiał się z przymusem: — On klątwę ma za nic, co i nie dziw, bo i tak pod nią pozostaje jako zbiegły mnich. Ninie gdy skarbiec gnieź- nieński zagarnął, odpust sobie w Kurii zakupi i zwolnienie od ślubów, a Konrad go poprze. — Bezprym głowę ma takoż — wtrącił Michał. Mieszko spojrzał na niego przekrwionymi oczyma: — Wiem, o czym myślisz: że mogłem ją darmo mieć. Bol- ko mi rzekł, iże mi .ją przyniesie bez odpłaty. Ale i on głowę ma, a lekko zwykł ją stawić. Jeno mi trosk przyczy- nia. — Prawda! Zabyłem pytać karno królewic? — Nie włada. Zabrał swoich straceńców i poszedł. Tyle wiem, co mi rzekł Dobromir. Gdy go pytał dokąd idzie, jeno zadrwił, że na zjazd zwołany przez Bezpryma. Dłuższy czas milczeli