Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Powietrze przeszyły dwie laserowe włócznie, co przyprawiło Faree o dreszcze tak gwałtowne, że jego miarowo łopoczące skrzydła omal nie znieruchomiały. Mimo to promienie laserów przecinały powietrze wystarczająco daleko, aby sądzić, że nie został zauważony, że strzelano na oślep, wyłącznie ze strachu. Zdołał uciec i gwałtownymi machnięciami skrzydeł zmierzał w stronę miejsca, gdzie ukrywał się za dnia. Minął je i pomknął ku zwietrzałym kamiennym słupom strzegącym jedynego wejścia do podziemnych tuneli. Tam znajdowała się kryształowa sala, miejsce umówionego spotkania. Faree wylądował przy wejściu do groty i poczuł zapach stęchlizny, który poinformował go o obecności przynajmniej jednego gliniaka. Nie wszedł do środka, lecz odwrócił się, żeby spojrzeć na statek. Latarnia zgasła, lecz dziób statku wciąż był mgliście oświetlony, jakby kłębiły się wokół niego chmury ognia. Co jakiś czas Faree wyraźnie dostrzegał błysk płomieni, niewątpliwie niszczących powłokę statku tuż poniżej sterówki. Włóczędzy i kosmiczni wędrowcy pokroju tej kompanii wozili zwykle ze sobą pewne materiały do napraw, jednakże Faree był przekonany, że statek został zbyt poważnie uszkodzony, aby pomógł mu prowizoryczny remont, jaki potrafiła przeprowadzić załoga. SamVorlund mimowolnie nauczył się - pomagając naprawiać inne samotnie podróżujące statki - jak wyrządzić największe szkody za pomocą tego, co można wykonać z dostępnych materiałów. Z oddali dobiegł go jakiś odgłos, być może żarłocznych płomieni albo krzyków wielu ludzi. Jak gdyby w odpowiedzi, ciemne chmury nad ich głowami odbijające blask ognia, zbiły się ciaśniej, a potem spadł z nich ulewny deszcz. Towarzyszył mu zrywający ziemię wiatr. Faree schował się do jaskini. Wiedział, że z mokrymi skrzydłami nie może latać, choćby nie wiem jak pragnął dołączyć do skrzydlatych, zastawiających pułapki, albo do Maelen, która ze starym Dardą poszła do zapomnianej czatowni we wnętrzu góry. Z tyłu, z ciemności dobiegło go warczenie, a smród się nasilił. - Skrzydlaty - słowo to zabrzmiało jak przekleństwo - precz z drogi... może ty boisz się wiatru i wilgoci, ale my nie. Faree zwinął skrzydła najciaśniej jak mógł i cofnął się pod ścianę po lewej stronie. Jego oczy, wciąż trochę oślepione, przywykły do mroku dopiero po chwili. Dwukrotnie poczuł szturchnięcie ostrym łokciem, kiedy gliniaki przepychały się obok niego. Nie liczył przechodzących, lecz był pewny, że szło ich wielu. Zastanawiał się, co skłoniło ich do wyjścia na deszcz. Słyszał kiedyś, że niektórzy Dardowie umieją zaklinać pogodę. Spotkanie to miało jednak jakiś cel, którego nie pojmował - zresztą przedstawiono mu zaledwie mglisty zarys tego, co stanie się tej nocy. Ważne było tylko, aby wykonał swoje zadanie, a to właśnie zrobił. W ciemności nie dostrzegł, dokąd poszły gliniaki. Stwierdził też, że nie ma szczególnej ochoty się tego dowiadywać. Wzdrygał się przed wejściem do tej cuchnącej jamy, lecz musiał stawić się na wyznaczonym miejscu, więc powoli poszedł ścieżką w dół. Tu i tam jakaś bulwa rzucała nikłe światło. Dopóki widział przed sobą te blade kręgi, gotów był iść drogą, która wzbudzała w nim głęboki wstręt. Toggor wysunął głowę zza jego koszuli i umieszczonymi na słupkach oczami, obracając nimi powoli, uważnie obserwował otoczenie. Faree potarł dłonie. Wciąż czuł ból oparzeń od żelaza, chociaż opatrunki z lepkich liści, jakich użyła Selrena, przykrywały grubą warstwę maści ze wszechleku. Pomyślał o Dardach - widział tylko trzech, chyba że ten, ukrywający się pod maską bestii, też do nich należał. Fragon mówił, że zostało ich niewielu. Ilu przedstawicieli jego rasy - skrzydlatego ludu - żyło jeszcze? Członkowie jego klanu albo przynajmniej tego, do którego go przypisano, najwyraźniej zostali prawie całkiem wybici przez najeźdźców. Inne rody nie były tak zdziesiątkowane, gdyż Langrone zagłada spotkała wkrótce po tym, jak wrogowie wylądowali. Ponieważ skrzydlaci żyli w dużym rozproszeniu na zajmowanej przez nich rozległej przestrzeni, większość ich pobratymców zdołała uciec, z wyjątkiem kilku zaskoczonych - na spustoszonych ziemiach byłych krewniaków - podczas powrotu na swoje terytoria. Rozumiał, że Ludek podzielił się, gdy spadło nieszczęście z innego świata. On sam odgrywał ważną rolę z powodu więzów rodzinnych, na jakie mógł się powołać. Mimo to był wtedy bezbronny, skazany na chodzenie po ziemi, dopóki nie urosną mu skrzydła. Ze strzępków informacji, jakie podsunęli mu Fragon, Selrena i Atra, wywnioskował, że w tym czasie padł ofiarą zazdrości własnego plemienia. Jego ojciec - wódz Langronów - został obalony podczas klanowo-gatunkowego zatargu, jaki wybuchł między jego ludem a gliniakami (za namową Fragona i z powodu, którego Faree nie potrafił odgadnąć). Trafił wtedy do niewoli Museyonów, mieszkańców nocy i tropicieli w mroku. Odpowiadali oni - czasami - przed Zwierzęcą Maską, lecz z reguły chodzili własnymi pokrętnymi ścieżkami. Z ich rąk wyzwolił go zdrajca - krewny jego ojca, urażony faktem, że władza nie przypadła jemu. Naiwny przekazał im młodzieńca, łudząc się, że w ten sposób usunie go bez zostawiania śladów, a sam zyska sojuszników. Ludzie ze statku, który Faree niedawno zaatakował, nie byli pierwszymi przybyszami - przed nimi lądowały inne pojazdy
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Na jednym z tych dzieł stoczni ojciec Chirono popłynął 305 wić dole i niedole nawracania „Indiosrr na"wyśpacn arcHpeTaguT Biedni ojcowie nie mieli łatwego życia w tych...
- Ja, gdy będę mógł, przyjdę, gdy będzie potrzeba, ale do mojego domu… Blada twarz starej jeszcze z wyrazem bólu, wymówki, niemego jęku podniosła się ku synowi, drżąca...
- Kończąc ten monolog, tak dokładnie odtwarzający bieg jego myśli, Borroughcliffe był już na dole i zbliżał się do przybyszy, których powitać uważał za swój obowiązek...
- — Czy znajdę ją tutaj? Mężczyzna o szerokich barach i blizną na czole podniósł oczy znad talerza...
- Na te słowa generał podniósł krzaczaste brwi i machnął ręką w stronę gabinetu...
- Przez krótki czas oświetlała go łuna szalejącego na dole pożaru...
- - Mam go...
- rehabilitacji województwa stołecznego, przewodniczący zespołu konsultantów tego województwa...
- Jestem całkiem zadowolony z tego, co stworzyła moja wyobraźnia pod stosownym przymusem...
- George zdjął swoje wysokie buty i usiadł na łóżku...