Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Gdy odrobinę się uniosła, przyciągnął ją z powrotem. Nie opierała się, nawet gdy rozchylił usta. Zamiast tego, zaczęła wodzić językiem po jego dolnej wardze. Całowali się wolno, leniwie, smakując się nawzajem, jakby mieli przed sobą całą wieczność. Jakby nie leżeli koło siebie w obcym miejscu. On nie dbał o to, lecz Aubrey nie było wszystko jedno. Coś przywróciło ją do rzeczywistości i energicznie oderwała się od niego. Oddychając szybko, spoglądała na Gilesa z góry. Smukłe dłonie opierała na jego piersi. - Już - powiedziała ledwie dosłyszalnie. - Zapłaciłam moją karę. Próbował ją przyciągnąć. - Aubrey - odezwał się błagalnie. - Proszę, nie przestawaj. Odwróciła wzrok. - Poniosłam karę - powtórzyła. - Niech mnie pan nie dręczy, milordzie. - Zostały mi jeszcze dwie. Znowu skierowała na niego przestraszone oczy. - Co takiego? - Dwie próby - zasapał. - Odpowiedz mi teraz, Aubrey. Natychmiast. Kochałaś swojego męża? Zmarszczyła twarz, zaciskając oczy. - Odpowiedz - zażądał. Zaprzeczyła ruchem głowy, wciąż nie otwierając oczu. - Nie - szepnęła. - Muszę powiedzieć, że go nie kochałam. - Jak miał na imię? - rzucił szorstko. Nie zdążyła jeszcze złapać oddechu. - Co takiego? - Jego imię. Tego męża, którego nie kochałaś. Jak miał na imię? Przez chwilę myślał, że mu nie odpowie. - Charles - szepnęła wreszcie. Od razu wiedział, że to kłamstwo. - Nie - rzekł przez zaciśnięte zęby. - Podważę to. Otworzyła oczy. - Dobrze - powiedziała. - Jak pan sobie życzy. - Czy kłamiesz, Aubrey? Jeśli tak, przyznaj się. - Tak. Kłamię. Tym razem nie powiedział jej, jaka jest kara. Po prostu pociągnął ją ku sobie i pocałował. Jeśli poprzedni pocałunek był iskrą, ten okazał się prawdziwym płomieniem. Wszystko stanęło w ogniu, wymknęło się spod kontroli. Udało mu się położyć ją na plecy i przycisnąć swoim ciałem. Padający deszcz i aromat siana gdzieś znikły. Była już tylko ona. Raz po raz wpijał się w jej wargi, smakując, dotykając, ucząc się ich kształtu. Odpowiadała tym samym, dotyk za dotyk, wnikała w jego usta, dysząc przy tym gwałtownie. Błądziła dłońmi po jego ciele, pieszcząc i głaszcząc. Pragnienia, by ją posiąść, nie dało się opanować, głód połączenia ich ciał stal się nieodparty. Ale z tego mogły wyniknąć tylko kłopoty. - Aubrey, Aubrey. - Wtulił twarz w jej szyję, wciągając kobiecy zapach. - Dlaczego mi to robisz? - Nie robię - wydusiła. - Nie chciałam. Gładził ją po ramieniu, talii, potem przesunął dłoń niżej. Rozpostarł pałce, przywierając nimi do kształtnej wypukłości jej biodra. Ścisnął je przez wełnianą suknię, by po chwili unieść Aubrey i przyciągnąć do siebie. Jęknęła, instynktownie prężąc ciało ku niemu. Wygłodniała. Spragniona. Płonął żądzą, by ją zaspokoić. Przetoczył się na boki zaczął szarpać guziki jej kaftana. Rozsunął go, zaczął pieścić lewą pierś. Była ciepła. Idealna. Aubrey wciąż miała zamknięte oczy, oddychała nierówno. Zachowywała się biernie, pozwalała mu się dotykać tak jak chciał. Ale był pewien, że go pragnęła. Kciukiem delikatnie pieścił sutek przez warstwę bawełny, czuł, jak twardnieje. Nie mogąc się powstrzymać, przyłoży! do niego usta, zaczął ssać, krążyć językiem, aż wilgotny materiał przylgnął do brodawki. Odsunął się i patrzył. - Aubrey - zachrypiał. - Jesteś taka piękna. Obrócił się na bok, jakby we śnie, jakby w każdej chwili ona mogła go zatrzymać i rzucić z powrotem w koszmar zwykłej codzienności. Z pewną desperacją rozpiął guzik sukni. Czy mu na to pozwoli? Kolejny guzik został uwolniony. Nie odzywała się, jedynie patrzyła mu w oczy, miękko, a zarazem pożądliwie. - Pozwól mi cię dotknąć, kochanie - powiedział. - Zobacz. Guziki były już odpięte. Podciągnął jej suknię aż do pasa. Niezdolny do pełnej samokontroli, sięgnął ręką do wzgórka ukrytego pod miękką, białą bawełną reform. Zadrżała. Czyżby z pożądania? Obserwując ją, Giles wsunął palce między jej nogi, delikatnie masując, badając
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Całkiem możliwe, że nie dostrzegali większej różnicy między jedną kobietą, która potrafiła władać Mocą, a inną...
- Pachniały kępy mydlnicy rozkwitłej tuż ponad wodą i macierzanka przy drodze...
- Dzisiaj owa wioska nazywa się Bodzentyn, jest większa od Tarczka, ba, nawet ma miejski charakter, lecz wtedy było odwrotnie...
- Do Dirka jednakowoż wszystkie te zmiany docierały z niejakim trudem...
- ambasador Francji w ZSRR Jean Payart...
- Cwierciomirski z Podhajdańca Sarni udziec wziął do tańca, Esterhazy, w sztok zalany, Zrobił z wędlin przekładańca I na wszystkie strony pchany Klaps go w talerz...
- Filip skinął głową...
- Trudno, sutek nie cudek, jak powiedziała kotka, gdy jej dzieci narzekały na temperaturę mleka...
- Powiadasz mu: - Niech mi pan da słoneczny pokój...
- A dalej: renesans tomizmu, zainteresowanie francuskimi "gwałtownikami" ubiegłego pokolenia, niemiecka ucieczka w katolicką ekspiację, angielscy konwertyci i...