Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Mężczyźni weszli na spokojny teren położony na tyłach ogrodów i usiedli w cieniu wysokiego muru. – Wiem, że byłoby ci łatwiej, Parmenionie, gdybyś mógł zebrać wszystkich ludzi w jednym miejscu. Wiesz jednak, dlaczego nie mogę ich tu zgromadzić. Jeśli rozejdzie się plotka, że tworzę armię, Bardylis natychmiast najedzie na moje państwo. – Tylko wówczas, jeśli uwierzy, że to on ma zostać twoim celem – zauważył Spartanin. – Kiedy się z nim spotkasz, wyjaśnij mu, że planujesz napaść na kraj Pajonów, ponieważ jesteś zmęczony plądrowaniem przez nich macedońskich rubieży. – Nie znasz Bardylisa. To najprzebieglejszy lis w całej Grecji. Ma już zapewne około osiemdziesiątki... Najwyraźniej nawet bogini śmierci Hekate nie potrafi się zebrać na odwagę i wezwać go do siebie. – Jak pewna jest jego pozycja w Ilirii? – Niemal niezagrożona – odparł Filip. – Kraj zamieszkują trzy duże plemiona, lecz Dardanowie Bardylisa są z pewnością najsilniejsi. Zaś jego armia jest dobrze wyszkolona i zdyscyplinowana. Co więcej, ci ludzie przywykli do zwycięstw. Łatwo się nie ugną. – Pożyjemy, zobaczymy – podsumował z przekąsem Parmenion. Młody król wstał. – Jadę na wschód, do Kruzji. Do skarbca zaczęło spływać złoto, lecz zapasy są nadal niewielkie. Podczas mojej nieobecności przejmujesz dowodzenie nad armią. Przesyłaj mi raporty. Na pewno je otrzymam. – Jak długą podróż planujesz? – Nie dłuższą niż dwa tygodnie. Potem pojedziemy do Ilirii. Na mój ślub. Filip wziął ze sobą dwustu wojowników i wyruszył na północny wschód ku wysokim górom Kerkine, położonym na północ od Kruzji. Nigdy nie widział kopalni ani nie spotkał tamtejszego gubernatora, Elifiona. Jednak informacje dotyczące mężczyzny nie były obiecujące: podobno łączyły go bliskie więzi z Kotelasem, zmarłym królem Tracji i był dalekim kuzynem zamordowanego pretendenta Pauzaniasza. Filip był gotów wybaczyć Elifionowi te koneksje, gdyby zdołał przekonać go do swojej sprawy. Przekroczyli rzekę Aksios i przejechali wielką dolinę Emacką. Mijali wioski i miasta, lasy i puszcze. Wokół było w bród zwierzyny; widzieli ślady niedźwiedzi, lwów, dzików i jeleni. Mówiono nawet, że na północy żyją czarne pantery, lecz nikt żadnej nie widział od stu lat. Tuż przed zmrokiem trzeciego dnia Filip poprowadził swoje wojska na wysokie wzgórze. Wspięli się na nie, dopiero gdy słońce zniknęło za zachodnimi wierzchołkami góry Bermios. Na niebie wisiały ciężkie stalowe chmury nieregularnych kształtów, ostatnie promienie słońca nadały niebiosom odcienie purpury i karmazynu. Młody król ściągnął lejce i zapatrzył się ponad falistymi pastwiskami, lasami i górami, przysłaniając oczy przed zachodzącym słońcem. – Dlaczego się zatrzymujemy, panie? – spytał Nikanor, ale Filip go zignorował i z uwagą powiódł spojrzeniem ku wschodowi, obok dumnie strzelistego wierzchołka góry Messapion. Podziwiał potężne góry Kerkine, kamienne giganty ze śnieżnymi czapami i gęsto zadrzewionymi stokami. Królewska drużyna w spokoju oczekiwała na dyspozycje władcy, który nagle zeskoczył z wierzchowca i stanął na wierzchołku wzgórza. Wiatr rozwiewał poły jego płaszcza, nocny chłód szeptał mu na gołych ramionach, jednak piękno tej krainy tak młodzieńca urzekło, że nie interesowało go nic poza urokliwym zachodem słońca. Nikanor zbliżył się do niego i położył mu rękę na ramieniu. .– Dobrze się czujesz, Filipie? – spytał cicho. – Popatrz tylko mój przyjacielu – odparł. – Ta ziemia ciągle będzie tutaj, choć nasze kości już dawno obrócą się w pył. Te góry i lasy, równiny i wzgórza. – To twoja kraina, panie. Wszystko, co widzisz, należy do ciebie. – Nie, nie, szaleństwem byłoby tak myśleć. Jestem jedynie tymczasowym gospodarzem tych ziem, nikim więcej. I taka rola mi wystarczy, Nikanorze. To dumna ziemia. Czuję, jak jej moc wsącza się w moje kości. Nie pozwolę, by ją podbito... Obiecuję, że za mojego życia do tego nie dojdzie. Wielkimi krokami wrócił do konia, chwycił go za grzywę i wskoczył na grzbiet. – Jedźmy dalej! – rozkazał. Po sześciu dniach spokojnej podróży dotarli na podgórze pasma Messapion. Rozbili obóz w otoczonej drzewami dolinie. – Opowiedz mi więcej o gubernatorze Elifionie – polecił król Attalosowi. – Chcę się dobrze przygotować do jutrzejszej z nim rozmowy. Wojownik rozłożył płaszcz i ułożył się na nim przy ognisku. – Jest tłusty, bardzo tłusty. Ubiera się zawsze w błękity. Ma trzy żony, lecz większość czasu spędza z młodymi chłopcami, swoimi niewolnikami. Pełni funkcję gubernatora od jedenastu lat. Mieszka w pałacu, z którym nie może się równać żaden w całej Pelli, nawet twój, panie. Kolekcjonuje rzadkie posążki i inne dzieła sztuki, większość z nich pochodzi z Persji... Filip chrząknął. – Moje zapasy złota się wyczerpują, a on sobie kolekcjonuje dzieła sztuki i stawia pałac! Chyba zaczynam poznawać tego człowieka
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Rosły moje ręce, nogi, głowa, działo się to bardzo szybko, powiększałam się, jakby mnie nadmuchiwano, czując jednocześnie, jak wiruje każda cząstka mojego ciała...
- Zawinięta wraz z głową w gruby, cuchnący koc, Sally nie mogła już wołać o pomoc...
- Król jest głową swojego ludu, ma świecić mu przykładem i pełnić jego wolę...
- Doktor Hampton wzniósł w górę oczy i pokręcił głową...
- Phouka ze smutkiem pokiwał głową i łyknął brandy...
- - Ruszyłem nieco głową i już nie musiałem dotykać niczego pod stopami...
- Nie kręć głową, mistrzu Łazarzu: nie śmiej się, nie drwij...
- - Gdzie Roland? Arutha pokręcił głową...
- Barmanka potrząsa głową i krzyczy: jest już po jedenastej...
- Laurie pokiwał ze zrozumieniem głową, ale nic nie powiedział...