Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ubyło też drugiego faceta, chociaż to już nie była tragedia. Matka Wandy w końcu pogoniła swojego męża- pijaka. Odtąd wychowywała swoje trzy córki sama . - Ma teraz Julcia święty spokój - komentowali sąsiedzi. Janek, mąż Trudy z trzeciego piętra często wracał do domu na gazie, a Truda robiła mu awanturę: - Ty pijaku, draniu, znowu przepiłeś wypłatę ! Janek wtedy śpiewał jej głośno: - ,,Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz". Dziadek mój, mimo że nie mieszkał z nami też stanowił nie lada atrakcję. Przychodząc, dawał na lody, zabierał na oranżadę. Gdy miałam pięć lat zabrał mnie do pobliskiej knajpy i zamiast oczekiwanej oranżady dał wódki. Oczywiście sam też wypił, więc zostawił mnie pod knajpą swojemu losowi. Pod wieczór znalazła mnie mama. Byłam pod wpływem, zataczałam się, a majtki spadły mi na kostki. Zaraz po wojnie dziadek został ubowcem. Nosił broń i często dokuczał babci. Popijał zdrowo, najczęściej w knajpie za torami, w której upił i mnie. Pewnego razu, wieczorem gdy rodzina w komplecie siedziała w pokoju z kuchni dały się słyszeć strzały. Wszyscy zamarli. Na pewno ojciec strzela w okna z knajpy- powiedziała babcia do mojej mamy. Strzały nie powtórzyły się , więc trzeba było pójść do kuchni i oszacować szkody. Babcia Antonina włożyła sobie na plecy wielki wojskowy taboret i na czworaka, jak żółw popełzła do kuchni. Jakie było zdziwienie babci, gdy okazało się, że szyba w oknie jest cała. Za to z wiecznej szafy ( szafa wbudowana na stałe.) Ciekło coś czerwonego. Krew?! Z czego? Okazało się, że to słynne babcine jagody wystrzeliły w szafie. Jeszcze jeden wyczyn dziadka godny jest wspomnienia. Kiedyś, gdy bawiłam się na dworze przed domem, przechodził dziadek. - Czy chcesz Ninka pojechać z dziadkiem na wczasy?- Zapytał. Ninka chciała, więc dziadzio zabrał wnuczkę prosto z podwórka, nie zawiadamiając przy tym rodziców. Kiedy późnym wieczorem nie znalazłam się, rodziców ogarnęła panika. Zginęło dziecko. Ktoś na szczęście widział dziadka i rodzice dośpiewali sobie resztę. Zadzwonili do ośrodka, w którym dziadek był zaopatrzeniowcem i z ulgą dowiedzieli się ,że jestem cała i zdrowa. Mama długo potem gniewała się na niego. Dziadek mieszkał blisko mojej szkoły. Na przerwie biegałam tam. Zawsze dał mi pięć złotych, a pani Bronia, z którą mieszkał dawała mi szmatki na ubrania dla lalek, była bowiem krawcową. Rozdział VIII Z naszego bloku zaczęto się wyprowadzać. Pierwszymi byli moi rodzice chrzestni. Następnymi , moja koleżanka Mariola z rodziną. Mieszkanie ich było bardzo długo puste i nie zamknięte na żaden zamek, więc Celina i ja chodziłyśmy się tam bawić. Wszystkich ciekawiło kto się tam wprowadzi. Pewnego dnia zaczął się ruch. Ludzie nosili meble, biegały jakieś obce dzieci. Obserwowaliśmy tę bieganinę z zaciekawieniem. Hura! Wprowadziła się rodzina z siedmiorgiem dzieci, a obok rodzina z czwórką pociech. Po bilansie okazało się, że jest nas czterdziestu rozbójników. Rozbójników, a jakże, bo chodziliśmy kraść jabłka i inne owoce z pobliskich sadów. W moim domu nie brakowało owoców, ale kradzione były smaczniejsze. Nie zdawałam sobie sprawy ze szkodliwości naszych poczynań i pewnego razu, wraz z Jolką wsadziłyśmy swoje chude łapy do szafki na zamkniętym straganie, wyciągając stamtąd brzoskwinie. Kiedy napchałyśmy już brzuchy pomyślałyśmy o milicji. Pół dnia przesiedziałyśmy u Jolki na strychu, czekając kiedy przyjdą nas aresztować. Nabijaliśmy sobie rozmaite guzy, rozbijaliśmy kolana, a przerażeni rodzice spędzali nas z topoli rosnących przy torach w obawie o nasze życie. Drzewa te wybujały na wysokość drugiego piętra, a my oczywiście właziliśmy pod sam wierzchołek. Co do czystości to też można było mieć dużo do życzenia. Nie uchowałam się na podwórku w czystości ani minuty. Mama nie wypuszczała mnie przed wyjściem z wizytą na dwór, bo musiałaby przebierać mnie na nowo. Ewa mogła czekać przed domem. Ona lubiła być czysta jak prawdziwa dziewczynka. Rozdział IX Rośliśmy. Życie toczyło się swoim torem. Zabawy zmieniały się trochę. Może nawet poważnieliśmy, ale jeśli ,to niewiele. Świat ciekawił nas niezmiernie. Marzenie, żeby zostać piosenkarką trochę przybladło. Następne marzenie to być baletnicą. Zaczęły się więc tańce. Oczywiście każda baletnica miała długie włosy, a my Jolka i ja obstrzyżone byłyśmy na chłopaka. Na to też znalazł się sposób. Po prostu na głowę zakładało się rajstopy i warkocze były jak malowanie. Babcia przyglądała się tym naszym harcom i w końcu kazała nam się spakować, bo odwozi nas do Warszawy do baletu. Nie spodziewała się jednak, że ten niewinny żart potraktujemy poważnie. Kiedy za godzinę Jolka przytachała ogromną walizkę, ja też wypakowałam już pół szafy babcia po prostu roześmiała się. Poczułyśmy się śmiertelnie obrażone. Postanowiłyśmy się zemścić. Najlepiej byłoby znaleźć się w szpitalu. Aby nasz plan wprowadzić w czyn wlazłyśmy u Jolki na duży kuchenny stół i próbowałyśmy skacząc złamać sobie nogę. Niestety ku naszemu rozczarowaniu nie udało nam się to. Trudno, trzeba było żyć bez szpitala. Rozdział X Wieczna szafa była zawsze dla mnie zagadką. Wielka i nieprzystępna, bo nie dosięgałam do wszystkich jej kątów. Często, gdy rodziców nie było w domu, przystawiałam taboret szperałam w niej i oglądałam cuda, które tam odkryłam. Pewnego razu, gdy siedziałam w szafie odkryłam metalowy pojemnik pełen balonów. - Kochani rodzice - pomyślałam sobie, chcieli zrobić mi niespodziankę i schowali te balony. - Skoro już je znalazłam to pewnie mogę je wziąć.- Ucieszyłam się. Napompowałam zaraz kilka, porozdawałam innym dzieciom, bo skąpa nie byłam. Pobiegłam też do Elżuni z pierwszego piętra pochwalić się znaleziskiem. Tam dopiero Jurek, jej młodszy brat powiedział, że to nakłada się na siusiaka. Nie wiedział tylko w jakim celu. Poszedł nawet do ubikacji, aby przymierzyć , ale wyszedł stamtąd rozczarowany