Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Czynownik ten w samym powiecie dziśnieńskim poprzerabiał na papierze pięć tysięcy osób na prawosławnych. Odbył też misje prawosławne w parafiach uzmońskiej i grzegorzowickiej, w których było 1400 takich parafian, których rodziny już od 40 lat należały do obrządku łacińskiego. Najbardziej zapędziło się czynownictwo we wsi Dudakowicach w guberni mohylewskiej w r. 1843. Gubernator mohylewski użył wojska, żeby lud zapędzić do cerkwi i tam gwałtem rozwierano ludziom usta i wpychano komunikanty. Chodziło o stwierdzenie, że skoro komunikują u prawosławnego popa są więc prawosławnymi. Nie troszczyli się wcale o to, że nikt tego nie robił z własnej woli, a w sprawach religijnych liczą się tylko dobrowolne czyny. Dla Moskali przymus w cerkwi czy w koszarach jest jednakowo jedynym prawem. Najbardziej oporni parafianie dostali po 300 rózg wojskowych, od czego trzy osoby umarły. Parafia wysyłała zażalenia do Petersburga, lecz oczywiście bez skutku. Równocześnie narzekał Siemaszko w swych raportach, że gdzie tylko były kościoły łacińskie, lud unicki cisnął się do nich tłumnie i pragnął przechodzić na obrządek łaciński. Ale nawet katolicką łacińską ludność zaczęła policja pędzić do cerkwi, jak się to w r. 1859 stać miało w samym Wilnie. Stopniowo przebijała się w Petersburgu myśl, czyby także łacinników Litwy i Rusi nie przerabiać na prawosławnych. Ale łacinnicy, to byli sami Polacy i nie było pośród nich żadnego... Siemaszki. Mógł Siemaszko z pomocą wojska zabrać w r. 1845 wspaniały kościół Świętego Kazimierza w Wilnie na katedrę prawosławną, ale popów musiał sobie posprowadzać; żaden z naszych księży na popa nie poszedł. Gdzie pasterz był wierny i czujny, tam urzędy rosyjskie nie dały rady. W diecezji biskupa Szumborskiego nie zabrakło też prześladowania. Przez cały ten czas urzędnicy rosyjscy szerzyli demoralizację pomiędzy parafialnym duchowieństwem unickim, wyzyskując do swej propagandy ubóstwo, a także ciemnotę parochów. Parafian zaś próbowano pozyskiwać obietnicami zwalniania od służby wojskowej, od niektórych podatków, stacji żołnierskich itp. Na razie ludność ulegała pokusie i gromadnie przechodziła na prawosławie w kilku wsiach. Nie zniósł tego biskup Szumborski w milczeniu. W lutym 1841 r. wystosował do rządu pismo, w którym skarżył się, że w czasie jego nieobecności jakiś paroch prawosławny namawiał unitów do porzucenia unii i nazwał to "haniebnym zgorszeniem dla samego rządu". Rozpoczął też zaraz wizytacyjny objazd diecezji, przeciwstawiając się akcji rządowej osobistym wpływem i naukami wygłaszanymi do ludu, wołając; że "na strasznym sądzie będę was wzywał". Nie pomogło wezwanie do Warszawy do namiestnika, gdzie otrzymał surowe ostrzeżenie. Wróciwszy stamtąd wizytował dalej diecezję, pełniąc gorliwie obowiązki arcypasterza. Doprowadził do tego, że nawet niepewni plebanie, którzy zaprowadzali na żądanie urzędów tę i ową zmianę, posiadającą już znaczenie zasadnicze, cofali te zmiany i utwierdzali się w wierności katolicyzmowi. Wielkie poparcie znalazł biskup w piśmie papieskim (breve) z 23 lutego 1842 r., w którym papież Grzegorz XVI ganił poczynione samowolnie zmiany i wzywał do odwołania niewłaściwych zarządzeń. Toteż zaczął biskup odwoływać nawet te drobiazgi obrządkowe, na które godził się pod przymusem, ażeby uniknąć sroższego nacisku w rzeczach ważniejszych. Odwoływał wszystko, bo chociaż drobiazgi owe nie posiadały znaczenia zasadniczego, ustępstwa owe bałamuciły lud. Na próżno wzywał biskupa gubernator lubelski w grudniu 1842 r., żeby zaniechał wszelkiego odwoływania. Ksiądz biskup Szumborski rozważał sprawę dalej gruntownie, aż w końcu w marcu 1844 r. wydał sławny swój list pasterski, w którym sam się oskarża, że zbłądził i prosi swą owczarnię o przebaczenie. Nie można bez wzruszenia czytać tej spowiedzi publicznej, owego listu pasterskiego, unieważniającego poczynione przed paru laty ustępstwa. Zaznacza w nim ks. biskup, że natychmiast po wydaniu zarządzeń z r. 1841 wyrzekano, iż te zmiany stanowią pierwszy krok do zerwania z Rzymem i zniesienia unii. Wielu obywateli i katolików zaniechało uczęszczania do kościołów unickich, odmawiało wsparcia swym proboszczom. Lud również zaczął opuszczać nabożeństwo. Jedynie nadzieja, że wierni nie będą przywiązywali większej wagi do poczynionych zmian, powstrzymała pasterza diecezji od niezwłocznego cofnięcia wydanych przepisów