Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Przynajmniej tym razem nie musiałem w biegu wskakiwać w spodnie. Przebiegłem przez salę cały i zdrów, wyrwałem ze stojaka po- strzępioną chorągiew i używając jej jak tyczki, wybiłem się tuż przed gniazdem ziejących ogniem jaszczurów do niezwykłego, przeczącego prawom grawitacji skoku, w powietrzu obróciłem się przez prawe ramię i wylądowałem blisko wejścia do galerii. Głośne mlaskanie za mną świadczyło wyraźnie, że ludojad się zatrzymał, by ciosami kija zmusić jaszczury do uległości. Tuż za wejściem wisiał gobelin zasłaniający sekretne drzwi. Potrzebo- wałem jeszcze tylko paru sekund... Gobelin zafalował, odchylił się i niespodziewanie wyszedł zza niego olbrzymi blond wiking, całkiem goły, jeśli nie liczyć futrzanych samodziałowych butów z niewyprawnej skóry i spi- czasto zakończonego żelaznego hełmu z byczymi rogami. Był tak potężnie zbudowany, że przy nim Schwarzenegger wyglądał- by jak anorektyk; jego muskularne ramiona i słupowate uda przy- pominały cholerne pnie drzew. Na pewno nie należał do stałego arsenału zagrożeń w Rzezi, ale mógłbym przysiąc, że nie pocho- dził też ze standardowego zestawu dostępnych dla użytkownika Postaci. Nie miałem czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Ludojad zbliżał się z łoskotem, a ten osiłek zagradzał mi drogę z psycho- tycznym uśmiechem na gębie i obusiecznym mieczem wielkości fiuta King Konga. Mogłem jedynie skoczyć na prawo od niego. Zrobiłem to. Blond olbrzym podrzucił miecz w górę, jakby to była batuta koncertmistrza orkiestry dętej, i wrzasnął: — Chrum! Coś głośno mlasnęło i łeb ludojada przekoziołkował w powie- trzu ponad moim ramieniem, a za nim poleciało kilka następnych całkiem sporych kawałków jego ciała. Doszedłem szybko do wniosku, że znalazłem dobrego sprzymierzeńca. Krytycznym spojrzeniem obrzucił to, co zostało z ludojada, i za- dowolony ze swego dzieła odwrócił się do mnie, uśmiechnął szero- ko, podniósł miecz i zaczął kręcić nim młynka. Błyszcząca stalowa głownia wydawała odgłos jak łańcuchowa kosiarka do trzciny, a wi- rujący śmiercionośny krąg tylko podkreślał to podobieństwo. Mu- siałem natychmiast zrewidować wcześniejszy wniosek. Przybliżył się o krok. Na ułamek sekundy w blasku pochodni ujrzałem dokład- nie rysy jego twarzy. W osłupieniu zdążyłem tylko wyjąkać: — Murphy? Śpiewna głownia pochyliła się błyskawicznie i moja głowa po- toczyła się po kamieniach sali tronowej. Otaczająca mnie wirtual- na rzeczywistość zaczęła się stapiać i rozpływać... Control-Option-E. Nie wiedzieliście o tym, prawda? W Rzezi jest procedura uru- chamiania programu komputerowego, którą w wersji 2.x. jakiś sprytny programista z Perigee Products udostępnił użytkowni- kom. Jeśli wciśnie się kombinację klawiszy Control-Option-E w odpowiednim momencie — na przykład wtedy, gdy zostało się ściętym, ale system nie zdążył jeszcze wrócić do menu startowego — przechodzi się do trybu kontrolnego gry. Uczestniczenie w Rzeźni w trybie kontrolnym jest jak, wybacz- cie mi sformułowanie, bycie duchem wewnątrz machiny. Można się wszędzie poruszać, przechodzić przez drzwi i ściany, widzieć i słyszeć wszystko, co robią inni gracze, pozostając dla nich niewi- dzialnym. Można też przenosić ukryte obiekty, jeśli ma się skłon- ności sadystyczne, ale ja zazwyczaj usiłuję pohamować w sobie wszelkie zapędy. Wyglądało na to, że nikt poza mną nie wie o ist- nieniu tego trybu, nie śpieszyłem się więc specjalnie, żeby kogo- kolwiek informować. Czułem jednak nieodpartą chęć sprawdzenia, jakim cudem Charles Murphy zdołał przekształcić swojego bohatera w Cona- na 0'Briena. Dlatego przełączyłem swojego gracza na wykony- wanie poleceń z jego terminala, ustawiłem punkt obserwacyjny na trzy kroki za jego plecami i przez jakiś czas spokojnie go śle- dziłem. Następny na liście do ścięcia był Frank. Przekonałem się, że Charles dysponuje zdumiewająco bogatą wiedzą na temat ukrytych drzwi i sekretnych przejść. Od tunelu za gobelinem odchodzi krótki boczny korytarz; byłem niemal pe- wien, że to ślepy zaułek. Charles doszedł jednak do końca i czub- kiem miecza dźgnął jeden z kamieni w sklepieniu, otwierając w ten sposób zapadnię. Na jej klapie znajdowała się drabinka do wyższego poziomu. Schował miecz do pochwy, wybił się mocno i chwycił najniższego szczebla — udowadniając, że niekiedy do- brze jest mieć ponad dwa metry wzrostu — podciągnął się zwinnie i wdrapał na górę, nim automatyczna zapadnia zamknęła się pod naszymi stopami. Byliśmy pod stołem w bibliotece. Charles zaczekał tu w ukryciu, aż Frank wśliźnie się ostrożnie do środka. Biblioteka jest zazwyczaj bezpiecznym miejscem, znajduje się tu jedynie kilka drobnych klejnotów poupychanych w głębi półek i mały damski pistolecik ukryty w wycięciu wewnątrz tomu zatytułowanego Kodeks Prawny Rzeki Missisipi. Nie można jednak wykluczyć, że między regałami nie czyha jakiś studencki mól książkowy zamieniony w zombie. Poza tym pano- ramiczne okno wychodzi na balkon będący siedzibą całej menaże- rii odrażających stworów. Toteż Frank zaczął się przekradać pod ścianą, nie spuszczając wzroku z drzwi balkonowych, aż stanął tyłem do nas. Kiepsko trafił. Charles ruszył do ataku z zadziwiającą energią. Podejrze- wałem, że wyskoczy spod stołu, dobędzie miecza i potraktuje Franka takim samym furkotem kosiarki Veg-O-Matic. On jednak wyczekał, aż Dong stanie przed oknem wychodzącym na wschod- ni dziedziniec, po czym dopadł go od tyłu, chwycił za poły i po prostu wyrzucił na zewnątrz. Posiekany odłamkami szkła i za- krwawiony Frank z głośnym wrzaskiem wylądował w fontannie z wrzącym kwasem
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Powoli wracali do stajni, w której trzymano tylko konie Calhenny’ego, a później Morris szedł do swojego wielkiego domu, a Beau do swojej chaty, gdzie czekała na niego...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Kiedy przyklepaliśmy łopatami ziemię na wierzchu grobu, włożyliśmy okaz do płóciennego worka i wyruszyliśmy w powrotną drogę do starego domu Chapmana, za Meadow Mili...
- Ja, gdy będę mógł, przyjdę, gdy będzie potrzeba, ale do mojego domu… Blada twarz starej jeszcze z wyrazem bólu, wymówki, niemego jęku podniosła się ku synowi, drżąca...
- Godfryd wrócił do siebie, wesół, że przypuszczono go nareszcie do tajemnic tego domu i że będzie miał zajęcie, które już odmieniało się w przyjemność, albowiem skłaniał się ku...
- Cyrenejczycy widząc, że są trochę w tyle i bojąc się w ojczyźnie kary za zaprzepaszczenie sprawy, zarzucają Kartagińczykom, że wyszli przed terminem z domu, komplikują...
- Usłyszeli odgłos kroków i w chwili, gdy w zniszczonym domu rozległy się okrzyki Dordovańczyków, którzy szykowali się do ostatniego ataku, do kuchni dotarł Bezimienny z...
- Najwięksi nawet pesymiści na pokładzie zaczynali wierzyć, że Ross, niczym Mojżesz, zdoła wyprowadzić ich w jakiś cudowny 104 sposób z domu niewoli...
- Warto by też pomyślić o Hrabiego losie - Czyby się nie udało podsunąć mu Zosię? Niebogata, lecz za to urodzeniem równa, Z domu senatorskiego, jest dygnitarzówna...
- Było to bardzo śmieszne, nieprawdaż, pani? Z tym wszystkim, musiałem uciekać, zapomniałem bowiem wziąć szpadę z domu, w którym nocowałem...