Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

By³ ju¿ wielkoœci kury. - Nie mog³eœ, mnie, amico, bardziej uszanowaæ ni¿ tym roso³kiem na obiad. Wiktor poda³ mu strzelbê do potrzymania i przyklêkn¹³ patrosz¹c. A³sufjew siad³ z broni¹ na kolanach. - Piêkna flinta... Sprawdzi³ znakowanie na lufach, mrukn¹wszy z uznaniem „angielska”... Uj¹³ rzeŸbion¹, pistoletow¹ osadê, jak siê bierze dzie³o sztuki albo d³oñ upragnionej kobiety. Z³o¿y³ siê raz i drugi. - Na dobr¹ sprawê toœ mi j¹ powinien oddaæ. Wiktor puœci³ to mimo uszu. Pakowa³ w³aœnie oczyszczone podróbka z powrotem, rozgl¹daj¹c siê za pn¹czem ³omonosa czy inn¹ lian¹, ¿eby ptaka przytroczyæ. G³upi ¿art - pomyœla³. Tymczasem A³sufjew, oœmielony milczeniem czy te¿ rozpalaj¹c siê do tego, co mu zaœwita³o, ci¹gn¹³ serio: - Primo, jestem starszy. Czy wypada, ¿ebyœ ty, co móg³byœ byæ moim synem, chodzi³ z broni¹, a ja za tob¹ niby pêtak jakiœ? Secundo, jesteœ mi winien strzelbê. Przez ciebie swoj¹ straci³em... Uczu³ ch³odek w sercu: A³sufjew trzyma³ jego broñ i spojrzenie mia³ ostre, po¿¹dliwe.. - Kilka razy ju¿eœcie mi to wypominali - zacz¹³ uwa¿aj¹c na nó¿, aby tak nie dr¿a³, gdy wyciera o trawê. - No, bo co ty sobie wyobra¿asz? - par³ do k³ótni A³sufjew, nie mog¹c jakoœ zrobiæ œwiñstwa na zimno. - Za pieska twego bêdê czy za naganiacza? Wstyd by³o patrzeæ na tego cz³owieka, na cz³owieka z kultur¹, od Dantego, jak siê brzydzi siebie, a jednak nie mo¿e siê opanowaæ i wysila na ³ajdactwo, i robi to nieudolnie, jak mazgaj... W uszach zabrzmia³ niski, monotonny g³os ojca, jakby sta³ tu¿ obok, powtarzaj¹c swe ulubione: Bez nerwów, Bebsztyk. Nerwów nie ma - alboœ mazgaj, albo nie”... Wsta³, ca³y pr꿹c siê w sobie, - Przeze mnie straci³ pan flintê, to prawda... Ale gdybym w porê nie przybieg³, to byœcie ¿ycie stracili. Kwita. Wzi¹³, prawie wyrwa³ strzelbê. - A z niej tylko ja bêdê strzela³. Pami¹tka. Rzuci³ g³uszca Jadze, ¿eby nios³a i poszed³ nie ogl¹daj¹c siê na A³sufjewa. By³o mu wszystko jedno, idzie czy zosta³ tam - nie potrzebowa³ takiego kompana! Po co? Ucieszy³ siê kiedyœ, garn¹³ do niego w swoim osamotnieniu i rozpaczy: towarzysza los mu zes³a³! Towarzysza starszego, doœwiadczonego, do tego¿ tawydê. Teraz nie by³o ju¿ ¿adnych z³udzeñ. Niewiele umie i potrafi, jeœli chodzi o tajgê, w ka¿dym razie nie wiêcej od niego, Wiktora. A znów jako przyjaciel... Nie, liczyæ niepodobna. Gdyby to by³ cz³owiek tajgi, dajmy na to Trzeci Ju. Prosty, ograniczony sob¹, swoim gatunkiem - jak ryba, która nie frunie, albo jeleñ, co zawsze pójdzie pod wiatr. Wiadomo, czego siê po nim spodziewaæ, jak post¹pi w ka¿dej konkretnej sytuacji, a czego nie zrobi w ¿adnym wypadku. Ale taki z kultur¹ - cholera go wie, co mo¿e! Giêtki, znajdzie argumenty na wszelkie primo, secundo, tertio... Przegada wszystkich, wszystkie skrupu³y i sam w koñcu uwierzy, ¿e s³usznie post¹pi³ albo siê zeœwiniæ musia³, wprost siê poœwiêci³, biedaczek! Uczu³ ulgê. Wszystko by³o jasne. Jest znowu sam i basta. Par³ przed siebie, jakby siê wyrwa³ z niewoli i uchodzi³ w swoje strony. Dopiero nad bajorkiem opamiêta³ siê. Potoczek zamula³ tu niewielk¹ kotlinkê. Przeciwleg³y brzeg by³ czarny i grz¹ski, ocieniony ju¿ kniej¹, a ten w ³awicy otoczaków po³yskiwa³ jak ³uska. Id¹c brzegiem, wspi¹³ siê na tarasowate wzniesienie pomiêdzy urwiskiem a potokiem. ¯ó³ta brzoza mand¿urska stercza³a z brzegu pochy³o do wody, jakby wypiêta w bia³aw¹ kêpê olbrzymich krzewów bagna, bagulnika po rosyjsku, i górskie wino ros³o nad g³ow¹ po ca³ym zboczu, co tak stromo tu nagle opad³o. Chcia³ uci¹æ kawa³ pn¹cza, przytroczyæ do plecaka g³uszca, podanego przez Jagê i dalej iœæ. Ale spojrzawszy na s³oñce, bliskie zejœcia, postanowi³, ¿e nie warto. Tu go dopêdzi³ A³sufjew. - No i czego tak wyrywasz, czego? Po¿artowaæ nie mo¿na... - Dziêkujê za takie ¿arty. - Daj spokój. Nie myœla³eœ chyba, ¿e ci flintê zabiorê? Wiktor nic nie odpowiedzia³, kopi¹c dalej no¿em do³ek. - Dzieciak z ciebie, doprawdy... ChodŸmy, póŸno ju¿. - Dlatego w³aœnie nie idê. Miejsce dobre, zanocujê, a jutro wracam do Ju. - Nie, to nie ma sensu. - A tak siê b³¹kaæ nie znaj¹c drogi, co za sens? Panu siê œpieszy, ja to rozumiem, nie chce pan spotkaæ siê z Ju, ale ja... - Czekaj, co ty pleciesz? Dlaczego mia³bym nie chcieæ? - Ale¿ proszê pana, znam dobrze Lui-Tsina. I u Trzeciego Ju raz nocowa³em z ojcem... A³sufjew zmiesza³ siê