Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Jesteś dziś zajęty? — zawołał do niego wesoło inny śpiewak. Jocelin zbył go uśmiechem, zajęty zapinaniem futerału. — Zazdroszczę mu takiej żony — powiedział tamten, wskazując głową na drzwi. — Bardzo piękna — zgodził się Jocelin. — Ale są inne. — Nie takie jak ta. — Śpiewak przysunął się do niego. — Mamy spotkanie z dworkami panny młodej. Gdybyś chciał się przyłączyć, byłbyś mile widziany. — Nie — odparł Jocelin półgłosem. — Nie mogę. Tamten puścił do niego oko, zabrał swój psalterion i wyszedł z sali biesiadnej. Kiedy w tej ogromnej sali zapanowała cisza, a na podłodze rozłożono setki mat z sitowia dla służby i mnie ważnych gości, Jocelin uznał, że na niego czas. Idąc po schodach, zastanawiał się, jak ta niewiasta, do której się właśnie udawał, załatwiła sobie alkowę. Alicja Valence nie była bogata i chociaż urodą zdobyła sobie pierścień hrabiego. nie zaliczała się do gości najwyższej rangi. Tej nocy, kiedy zamek pękał w szwach, tylko państwo młodzi mieli komnatę dla siebie. Inni goście dzielili łoża ustawione w komnacie dla niewiast lub w sypialni pana zamku. Łoża te były ogromne — liczyły często dwa na dwa jardy, a dzięki ciężkim zasłonom mogły uchodzić za buduary. Jocelin bez kłopotu przedostał się do komnaty przeznaczonej dla panien. Przed nim weszło tam już kilku innych mężczyzn. Bez trudu dostrzegł ruch zasłonki i blondynkę, która na niego kiwnęła. Poszedł do niej pewnym krokiem. Widok tej niewiasty, niecierpliwie wyciągającej do niego ramiona, obudził w nim ogromne pożądanie. Jednak wszelkie jego próby przedłużenia przyjemności napotkały opór gwałtownej w swej namiętności Alicji, która przywodziła mu na myśl burzę — z piorunami i grzmotami. Po przetoczeniu się nawałnicy Alicja odepchnęła go od siebie. Zawsze wrażliwy na niewieście kaprysy, spełnił jej nie wypowie- dziane życzenie, choć nie spotkał jeszcze takiej, która nie chciała pieszczot po kochaniu. Schylił się po swe rozrzucone w pośpiechu ubranie. — Za miesiąc zostanę mężatką — powiedziała cicho. — Wtedy przyjdziesz do zamku mego męża. Milczał. Oboje wiedzieli, że przyjdzie. Zastanawiał się tylko, ilu jeszcze mężczyznom to zaproponowała. Przez okno wpadł promień słońca i połaskotał Judytę w nos. Judyta przez sen potarła nos wierzchem dłoni, po czym spróbowała przewrócić się na drugi bok, ale coś trzymało ją za włosy. Leniwie otworzyła oczy i ujrzała nad sobą dziwny baldachim. Przypomniała sobie, gdzie jest, i poczuła, że ciepło oblewa jej twarz. Miała wrażenie, że nawet jej ciało się zarumieniło. Przesunęła głowę w drugą stronę, by spojrzeć na śpiącego męża. Miał krótkie rzęsy, grube i ciemne, na brodzie czernił się świeży zarost. Kiedy spał, jego kości policzkowe nie były tak wyraziste. Nawet głęboki dołek w brodzie wydawał się odpoczywać. Gawin leżał na boku, twarzą do niej. Oczy Judyty zaczęły błądzić po jego ciele. Szeroką pierś porastały ciemne kędziory. Mięśnie tworzyły ogromne, kształtne wypukłości. Okrągłe jędrne muskuły okalały ramiona. Oczy Judyty przesunęły się na twardy płaski brzuch i tam się zatrzymały. Dopiero po chwili zeszły niżej. Męskość Gawina w pierwszej chwili nie wydała się jej potężna, ale pod jej spojrzeniem zaczęła rosnąć. Judyta krzyknęła i uniosła głowę. Gawin nie spał, obserwował ją w milczeniu. Jego oczy pociemniały. Teraz nie był już tym młodzieniaszkiem, obok którego się obudziła, lecz mężczyzną kipiącym żądzą. Judyta spróbowała się odsunąć, lecz Gawin wciąż trzymał ją za włosy. Najgorsze było jednak to, że wcale nie miała ochoty stawiać mu oporu. Nie zapomniała bynajmniej, że go nienawidzi, ale o wiele wyraźniej pamiętała, jaką przyjemność sprawiło jej kochanie się z nim. — Judyto — wyszeptał, a ton jego głosu sprawił, że dostała na rękach gęsiej skórki. Pocałował ją w kącik warg. Jeszcze raz słabo odepchnęła go rękoma, ale nawet najlżejszy jego dotyk sprawiał, że zaprzestawała walki. Pocałował ją w policzek, w płatek ucha. Gdy jęknęła z rozkoszy, jego wargi spotkały jej wargi. Językiem delikatnie dotknął koniuszka jej języka. Odsunęła się, zaskoczona. Uśmiechnął się, jak gdyby zrozumiał. Poprzedniej nocy Judyta myślała, że już wie wszystko o kochaniu się z mężczyzną, a teraz okazało się, że wie jeszcze bardzo, bardzo mało. Oczy Gawina wydawały się zasnute mgła, gdy znowu przyciągnął ją do siebie. Obwiódł językiem jej usta ze szczególnym uwzględnieniem kącików. Judyta rozsunęła zęby, by posmakować język Gawina. Smakował lepiej od najprzedniejszego miodu, był zarazem gorący i zimny, miękki i twardy. Studiowała usta Gawina w taki sam sposób jak on jej. Nie miała pojęcia co to wstyd. Zresztą w ogóle o niczym nie miała pojęcia. Schylił głowę nad jej szyją i odnalazł językiem jej puls. Judyta objęła go rękoma. Zaczęła oddychać szybciej i głośniej, instynktownie odchylając głowę. Kiedy jego wargi i język dotknęły jej piersi, niemal krzyknęła. Pomyślała, że od tych pieszczot pewnie zaraz umrze. Spróbowała przyciągnąć jego głowę do warg, na co on zaśmiał się niskim, gardłowym śmiechem, od którego przeszły ją dreszcze. Może rzeczywiście należała do niego. Zdążyła pomyśleć, że zaraz zwariuje, kiedy Gawin delikatnie położył się na niej. Pieścił ją dłonią między udami, dopóki nie zaczęła drżeć z pożądania. Kiedy wszedł w nią, krzyknęła, jej ekstaza zdawała się nie mieć końca